wtorek, 31 stycznia 2012

moda na odchudzanie

I znowu, kolejna ofiara skrajnego wychudzenia zmarła. Utalentowana lekarka. Na końcu życia ważyła 24 kilogramy. Nie wiem ile razy będę jeszcze o tym pisać, nie wiem ile razy jeszcze zwrócę na to uwagę, nie wiem ile razy jeszcze będę się denerwować na to jak społeczeństwo robi dziewczynom papkę z mózgu promując jakieś wychudzone niewiadomoco i stawiajac za wzór kobiecości. Z drugiej strony sama na siebie sie irytuję że we własnej głowie się temu poddaję. Spotkałam dzisiaj koleżankę z ogólniaka. Wyszła za mąż za chłopaka z naszej klasy. W zasadzie nic sie nie zmieniło tylko przytyła. Ja w sumie też przytyłam tylko przy moim wzroście tak bardzo tego nie widać. No i proporcje mam jakieś bardziej wyważone. Pomyślałam sobie złośliwie że mogła sie fajniej ubrać, ale dodupałam się w tym moim rozumku że jak jest -14 stopni to ważniejsze nad "fajniej" jest "cieplej". I tak mi sie głupio zrobiło. Bo jestem nie fair. Bo w sumie co mnie to obchodzi? Bo jakie mam powody do tego żeby się z nią porównywać w jakikolwiek sposób? W zasadzie to nawet nie chcę myśleć co ona sobie o mnie pomyślała! Potem widziałam się z jedną moją koleżanką ze studiów. Ależ ona jest chudzieńka. Ze stresów. Tak mi głupio ją nawet przytulić na dowidzenia bo się czuję monstrualnie wielka.
Ostatnio jeden z moich znajomych - tych lobbujących na rzecz kobiecych kobiet przesłał mi porównanie zdjęć Nigelli Lawson i Gilian McKeith - specjalistki od odchudzania. Stanowczo chciałabym w wieku Nigelli wyglądać tak jak ona! No i artykuł o modelkach XXL też mi przysłał - otóż modelka XXL według tego tworu to pani w rozmiarze 6-12 czyli po polsku 34-42. Załamałam się. Ale przy takich punktach odniesienia, to nie mamy szans doczekać się dnia kiedy przestaną się pojawiać takie artykuły jak dzisiaj "kolejna ofiara anoreksji - miała 24 kg".

mi by sie nie chciało...

Od dwóch tygodni koresponduję z jedna panią w sprawie schodów. No nic specjalnego schody. Zabiegowe. I tak sobie korespondujemy. Przysłała mi wycenę. Rysunek. Śmiech pusty mię ogranął. Zadałam pani kilka pytań, odpowiedziała, ja też odpowiedziałam. I tak sobie piszemy. I w zasadzie nic by nie było tylko straciłam sens tej rozmowy. Ta pani kompletnie nie ma bladego pojęcia na czym polega jej praca. Problem z tym że ja mam. Posłałam jej jakis lelawy rysunek w zeszłym tygodniu i dopisałam do tego takie magiczne zdanie "w razie jakichkolwiek pytań proszę o kontakt". Wczoraj przyszedł rysunek. Moje nerwy w normalnym trybie by tego nie wytrzymały i posłały pani ironiczny komentarz co sądzę na ten temat. Ale przecież nie wolno mi sie denerwować. Wiec cierpliwie posłałam pani resztę rysunków, o które powinna mnie była zapytać tydzień temu i czekam co sie stanie. Tylko nie mam pojęcia po co ja z nią koresponduję skoro ja podstawie tego co mi przysłała to wiem napewno ze tych schodów nie kupię. To że od dwóch tygodni tylko w jednym mailu użyła mojego imienia nie zmieniając go na inne dowolnie wybrane to już dodatkowy kamyczek. I tak sobie myślę że ona ma strasznie głupią robotę, bo mi by sie nie chciało wyobrażać sobie co ktoś ma na myśli, wolałabym zapytać a nie posyłać komuś byle co za kupę forsy z komentarzem w tle "będzie pani zadowolona".

poniedziałek, 30 stycznia 2012

miasto porzuconych kochanków...

Miałam napisać coś zupełnie innego ale mnie dzisiaj ktoś natchnął. Tak sobie piszemy o podróżowaniu i napisał mi że Paryż to takie romantyczne miasto i że może kiedyś tam pojedzie - w domyśle z jakąś wartą tego osobą. 
Tak sobie myślę o moim Paryżu. Byłam tam kilka razy. Pokochałam go całym sercem. Ale to trudna miłość. Bo zawsze po powrocie, albo w trakcie porzucałam moich partnerów tej wizyty. Moja siostra sie śmieje chcesz się kogoś pozbyć - pojedź z tą osobą do Pragi, potem do Paryża i sprawę masz załatwioną. No cóż taka prawidłowość nastała w moim życiorysie, że Pragę to jeszcze, ale Paryża to żaden z moich związków nie przetrwał. A może właśnie dlatego ze Paryż to miasto miłości - tej jedynej? i wszystkie cienie uczucia nie wytrzymują porównania z tym ogromem emocji, które wzbudza? Mam swoje ukochane miejsca w Paryżu. Mam swoje niezapomniane widoki Paryża, mam w głowie dźwięk akordeonu, lekkie baleriny Degasa i upojne rysunki Toulouse-Lautreca (który nawiasem mówiąc kojarzy mi się też z wystawą seks w sztuce i kiczu, którą widziałam w Barcelonie). Mam na myśli te fantastyczne czarne berety z antenką i kolorowe prochowce, parasole i bluzki w paski. I kamienice pełne tajeminic i porte-fenetre, które w architekturze uwielbiam. I te obłędne kwiatki w Wersalu. I ten szok połączenia starego z nowym, który dla mnie jest po prostu związkiem doskonałym. 
Ale miasto miłości? To ja już wolę Barcelonę, spacer po Rambla w dzień targowy, architekturę Gaudiego ulotną jak upojny krótki romans, ale tak intensywny, że wrażenie zostaje na zawsze. Secesyjny targ owocowy i witraże w architekturze Domenech y Montanera i Miasteczko olimpijskie z wieżą transmisyjną według Calatravy. Nawet Londyn wolę - z tą jego stabilnością, z ukrytym poczuciem humoru. Albo Edynburg, gdzie po trzech dniach deszczu wychodzi słońce i wiadomo że na tą chwilę warto było czekać, z jego pubami o pięknych nazwach jak Dirty Dick albo Bad Ass (tak wiem że one są połączone i nie chcę wiedzieć skąd sie wzięły te nazwy, bo wyobraźnia nasuwa mi aż nadto rozwiazań).Wenecja? Florencja? nieeee, to zbyt banalne i za dużo ludzi. Tak sobie myślę że ja swojego miasta miłości jeszcze nie znam. Zresztą jak ktoś ze mną przetrwa Paryż to już chyba każde miasto będzie miastem miłości...

niedziela, 29 stycznia 2012

głodna jestem

Jestem głodna. Głodna życia. A utkwiłam gdzieś w centrum jakiegoś zwieszenia. Czasem życie otwiera mi takie małe drzwiczki, maila wysyła albo uśmiech na ulicy. A dzisiaj miało podły kaprys i chciało sie ze mną pożegnać. Ale jakos je uprosiłam żeby zostało. Żeby dało mi sie jeszcze cieszyć, ale zrobiło to pod jednym warunkiem - że będę sie mniej stresować.
Bo w sumie co ja mam za powody do stresu? pracę według kretyńskich przepisów? matkę, która wymyśliła że na siłę wyswata mnie z jednym bardzo młodym kolegą, którego nawet na oczy nie widziała? czy klientów wydzwaniających do mnie w niedzielę? a w zasadzie trudno tą osobę nawet nazwać klientką skoro to jeden jedyny przypadek pracy charytatywnej z mojej strony a zachowanie ma jak królowa angielska. Nie no absolutnie żadnych powodów do stresu nie posiadam i dementuję plotki. Bo ja taka juz jestem. Sama stwarzam sobie problemy. I mój organizm tego bardzo nie lubi. I ja też nie. Wiec może nie pójdę jutro do pracy tylko zajmę sie życiem? A przynajmniej dbaniem o siebie?

sobota, 28 stycznia 2012

rachunki

Siostra moja zdradziła mi tajemnicę. Wczoraj. Że można internet odliczyc od podatku, niezależnie od tego gdzie się mieszka. No i poszukuję. Faktur. Wiadomo że jestem bałaganiarą i te faktury mam. Znaczy te od lipca znalazłam, a wcześniejsze gdzieś wsiąkły. Tyle że ja za cholerę nie pamiętam czy je wyrzucałam, czy nie. Znalazłam piękny komplecik z 2009 roku, kiedy sie okazało ze można sobie te faktury wsadzić między bajki bo internet a i owszem odlicza sie, ale tylko w miejscu zamieszkania. A ja mieszkam w innym miejscu niż mieszkam. Komplecik lekko wybrakowany z 2010 roku też znalazłam. Ale z 2011? no od lipca. A od stycznia do czerwca dupa blada. Ni ma. No i czeka mię siostrzana pogawędka o odpowiedzialnosci. Albo o bałaganie. Bo przeciez wypełnienie tego kwita podatkowego to dla mnie lekko za wiele. Ale co ja znalazłam przy okazji! protokół wymiany gazomierza normalnie z 2010 roku. Z sierpnia. Skrócony opis jak działa oyster card i dwa dzienniki budowy. Materiały z 4 szkoleń i wezwanie do uzupełnienia jakiegos wniosku, o którym zdążyłam juz zapomnieć że go składałam. A moje faktury za internet? chyba na piwo poszły.

piątek, 27 stycznia 2012

za zamknietymi drzwiami...

Mam sąsiadki. Patrzą na mnie krzywo. Odwiedzają mnie meżczyźni. Zazwyczaj w poniedziałki ten młody elegancik co to mówi na korytarzu po francusku, zawsze wychodzi po godzinie. Rzadziej we wtorki przychodzi ten starszy z brodą, ten no co to czasem przynosi jakieś rulony albo teczki. Ten starszy to nawet czasem przychodzi kiedy są moi rodzice. Zazwyczaj siedzi dłużej niż godzinę, do 21, czasem później. Zbereźnik jeden! Czasem jeszcze przychodzi taki chudy długi z teczkami i wychodzi po pół godziny. Ten co to raz przyniósł kota. Kot dalej ze mna mieszka. Ale ten to jest podejrzany bo czasem przychodzi też kiedy jest u mnie impreza. Wtedy wychodzi na papierosa z tą wysoką z wielkim dekoltem. No i ten młody co czasem nocuje a potem wychodzi o szóstej rano. No i był ten narciarz ale przestał przyjeżdżać. Zresztą on to tylko na noc przyjeźdżał i tłukł sie nartami po korytarzu po nocy.
Nie jest to tajemnica że moje sąsiadki niezbyt mnie lubią. Głównie z powodu tego że raz zalali mi mieszkanie, a poza tym zakręcam ten cholerny kaloryfer i bezczelnie pisze do spółdzielni żeby całkiem ten cud techniki zlikwidować. Jak przychodzą panowie to sąsiadki uchylaja drzwi. A sąsiedzi z meliny zaczęli mi sie kłaniać. Bo kto to wie co sie dzieje za moimi drzwiami. Bo w końcu to elegancki lokal jest :) a nie jakiś byle burdel! No i śmiać mi sie chce bo oczywiście ja na to nie zwracam uwagi, ale dzisiaj mi mój nauczyciel francuskiego zwrócił uwagę że zepsuliśmy sąsiadkom grafik :) I w przyszłym tygodniu też zepsujemy :)

czwartek, 26 stycznia 2012

bylejakość

Mam takiego kolegę, znamy sie od kilku lat. Mieszka za granicą. Fajny chłopak, ale jakoś nie dojrzał. Straszny z niego podrywacz i od kiedy sie znamy (3 lata) miał już chyba jakieś drobne relacje z koło 50 dziewczynami, po 2-3 w tym samym czasie. Gadaliśmy ileś razy na ten temat, bo chyba jestem jedną z niewielu osób które szczerze go lubią a on szczerze mi zawsze mówi że sam pomysł nawet flirtowania ze mną wydaje mu sie obrzydliwy, bo wszystko o nim wiem. No wiem. Też bym z nim nie flirtowała ale z zupełnie innych powodów. Ale pomijając kwestię jego życia erotycznego dość bujnego i niehigienicznego to mam wrażenie że strasznie zdziadzieliśmy jako ludzie w kwestii jakości relacji. Ludzie chodzą do łóżka ze sobą nawet nie próbując sie poznać. Bez rozmawiania, bez wspólnej kawy, bez spacerów po parku, opowieści o filmach albo literaturze. Byle jak, byle gdzie, z byle kim. Byle szybko. I mam wrażenie że te dziewczyny to może nawet i fajne by były ale już po 3 przestałam zapamiętywać ich imiona. Bo po co? za dwa tygodnie będzie nowy komplet do pamietania. Teraz ruda, potem blondie, sąsiadka, niunia albo inna "sikorka". A w międzyczasie dwie inne. I regularny stan "zakochania" a teraz chwilowo stan znużenia bez zakochiwania. I kilka następnych. Zawsze o pytam po co mu to. Czy nie fajniej jest już spotykać się z jedną osobą poznać ją, polubić, dopiero potem odkrywać siebie wzajemnie? dać poznać siebie. Przecież tyle jest sposobów na poznawanie drugiego człowieka! A może to ja jestem jakaś archaiczna? może to ja lubię po prostu wiedzieć z kim mam do czynienia? Czasem sobie myślę że przecież nie ma nic piękniejszego niż obudzic sie rano obok człowieka, którego sie już zna, obserwować jak spokojnie oddycha, jak pracują mięśnie tej osoby kiedy się przeciąga. Jest w tym jakaś czułość. A tak? co rano sie zastanawiać jak ten ktoś ma na imię i o której sobie pójdzie w cholerę? czy będzie wyższa konieczność wypicia z nim porannej kawy? przecież gdyby był stałym bywalcem to by wiedział że rano najbardziej lubię jak sie ze mną nie rozmawia...

uff

Ulżyło mi. Firma zafundowała mi kurs angielskiego (za unijne pieniądze, no przecież nie za własne co to to nie). Kurs się zakończył egzaminem FCE. Miałam już zdany FCE stopindziesiąt lat temu, kiedy prowadzący mojego kursu jeszcze latał w tetrowych pieluchach. Trzeba było chodzić to chodziłam, nauczyciel mnie nie cierpiał, a nudny był jak cholera, prawie na koncu kursu udało nam sie przestać sie wzajemnie zwalczać. Nadejszła wielka chwila egzaminu, odrobić swoje odrobiłam, być byłam, cierpliwie tyle godzin tam odsiedziałam. Swoje odczekałam. Wyniki udostępnili dzisiaj. O 10 królewskiego czasu. Uffff. Ulżyło mi. Zdałam. Lepiej niż ostatnio. Uffff najlepiej z grupy. Ciśnienie mi zeszło. A TERAZ PODWYŻKĘ PROSZĘ!

środa, 25 stycznia 2012

jesteśmy jacyś inni

Mam takich znajomych. Małżeństwo. Ją znam od początku ogólniaka, jego od kilku lat. Bardzo ich lubię i jako parę i osobno. Dzisiaj wybierałam sie na protest, z racji posiadania dzieci tylko jedno z moich znajomych mogło iść i zdecydowali że pójdzie on. Bo rzadziej wychodzi, bo bardziej go dotyczy, bo potrzebuje czasem zmienić otoczenie. Po południu dostałam od niego wiadomość że chciałby jeszcze kupić spodnie na snowboard. Prosta sprawa, idziemy. Rozmawiamy o tym w biurze i nagle jakbym sie przeniosła do innego świata, wszystkie moje koleżanki ciężko oburzone jak mogę z jakimś obcym facetem, na dodatek cudzym mężem iść spodnie kupować. No normalnie. (Raz kiedyś z innym kolegą byliśmy kupować bokserki jak jego ówczesna dziewczyna zapomniała zapakować jak jechali w odwiedziny do przyszłych teściów. Dla mnie to dziwne że pakowała jego rzeczy a nie to że z kimś poszłam do sklepu). Zaszokowana, ale przyjmująca argumenty napisałam do koleżanki że jej mąż zaproponował mi fuchę krytyka w sportowym i jak ona sie na to zapatruje bo ja nijak ale jak widze reakcje innych osób to może sie mylę. Za chwile dostałam smsa zwrotnego, żebyśmy na kawe też poszli. I tak nie wiem co mam o tym wszystkim myśleć. Bo po pierwsze jesteśmy dorosłymi ludźmi, którzy po prostu się lubią. Oni są super parą. Czy społeczeństwo widzi juz wszędzie tylko sex? czy dwoje znajomych nawet niezbyt bliskich nie może sie już normalnie spotkać żeby nie byc podejrzewanymi o romans? czy to może wszyscy wszędzie widzą romans tylko ja nie? może ja jestem jakaś inna? poszliśmy do sklepu. Spodnie zostały kupione. Poszliśmy na protest. Poszliśmy na pizzę. Obgadaliśmy różne tematy, w tym podtekstów nie było wcale. Poplotkowaliśmy i każdy o porze kulturalnej wrócił do domu. Bo to właśnie robią ludzie, którzy sie lubią. Rozmawiają, spędzają ze sobą czas. I są po prostu znajomymi. I ktos tu zwariował albo my albo ta cała reszta. Ale to my sie dobrze bawiliśmy, a oni spędzali czas na domysłach :)

wtorek, 24 stycznia 2012

koło życia

Ostatnio obserwuje koło życia. W różnych przypadkach, trudnych i łatwych. Ale od początku...
Troche ponad 4 lata temu urodziła sie Hania. Hania jest córką mojego przyszywanego kuzyna i jego żony. Hania urodziła sie ciężko chora ale dzięki wsparciu rodziny, przyjaciół i fundacji "zdążyć z pomocą" oraz ogromnej pracy rodziców i babci Hani jest świetna mała dziewczynką, której bez wyjątku każdy oddałby serce. Dawno dawno temu włączyłam sie w pomoc Hani, przez przekazywanie ludziom dobrej woli prośby o to żeby przy płaceniu podatków ofiarowywali na koszty leczenia dziewczynki ten jeden procent swojej należności wobec państwa. Bo to jest ten jeden jedyny procent, który z naszych podatków idzie napewno na niesienie pomocy (jeżeli ktos miałby ochotę na przekazanie swojego jednego procenta bardzo chętnie przęslę wszystkie dane i będę bardzo wdzięczna za okazaną pomoc). Wczoraj wieczorem urodziła sie Hani siostrzyczka. Zdrowa. Rozryczałam się przykładnie. 
Dlaczego o tym piszę. Bo Życie zatacza krąg, jest dzień narodzin i jest dzień umierania, każdy z tych dni jest bardzo ważny i w każdym z tych dni coś zyskujemy i coś tracimy. Ostatnio obserwowałam kilka przypadków utraty członków rodziny wśród moich znajomych i przyjaciół. Można sie ze mną zgadzać i nie zgadzać ale członkiem rodziny jest również domowy zwierzak, po prostu wszystko zależy od uczuć jakimi darzymy tego kto dzieli z nami te czasem chwile, czasem całe życie a czasem kilka lat. Bo czasem kot czy pies potrafi nam dać wiele wiecej uczucia niż drugi człowiek. Potrafi nam dać wspaniałe wspomnienia, które będą z nami już zawsze. Dlatego pamięci Osła dedykuję piosenkę Flogging Molly If I ever leave this world alive. 
A koło życia musi sie kręcić i oby zostawiało nam dobre wspomnienia.

poniedziałek, 23 stycznia 2012

czytam se

Tak se czytam. Mojego starego bloga se czytam. O szarości. Ona mnie otulała jesienią. Teraz jest jakos inaczej, niby miesiąc. Śnieg jest, jakoś jaśniej, dzień dłuższy. Zauważam niebo w moim mieście. Smaki na moim talerzu. Drobne smaczki na budynkach. Myślę o przyszłości. Koty tracą futro. Będzie wiosna. Zakwitną moje wiosenne piwonie, które uwielbiam. Moje wiosenne japońskie wiśnie, kojarzące sie z moim Paryżem. Mam przed oczami obrazy Toulouse Lautreca. Uwielbiam go. Jego kolorystykę, komiksowe postacie, szalony kankan. I mój plakat z czarnym kotem. Poszłabym do Orsay. Pooglądać to życie. Do kawiarni posłuchać akordeonu. Słyszę go w mojej głowie. I niebo niebieskie. Gdzieś zgubiłam mój beret. Koniecznie musze pojechać kupić sobie nowy. Tres chic! Chce mi się. Choćby dzisiaj. Obejrzeć "o północy w Paryżu". Albo pojechać...

ACTA a w zasadzie to co to jest?

Wszyscy dzisiaj o ACTA. No jak wszyscy to wszyscy babcia też! No i w zasadzie z tego co zauważyłam to przestały działać seriale online (nie zachwyca mnie to), 96% internetu jest przeciwko a 4% jeszcze sie nie zdecydowało. Bo wszyscy będą chronić "własność intelektualną". Z tego co zrozumiałam to youtube zostanie praktycznie zamkniety, odsłuch radia w internecie będzie też musiał byc zakazany? A obrazy Matisse'a będą w wersji opisowej, a w zasadzie to nie bo przecież taki opis to też czyjaś własność intelektualna! Tak jak ten blog. I odsłuch początków piosenek na amazonie jako reklamy płyt a amazonowy "look inside"? no zapomnij! kup sobie. Ale nie pokażemy Ci okładki ani tytułu bo to jest również czyjaś własność intelektualna. I skończy się epoka takich ludzi jak Gotye, którzy z nikomu nie znanych biją rekordy popularności, bo ktoś ich widział na youtubie i podał dalej. Zacznie sie cenzura. Czy my czasem nie zmierzamy do absurdu? i to na dodatek tajnie? O tej całej historii dowiedziałam sie kilka dni temu jak mi nagle internet zczerniał. A tu się okazuje że cała historia zaczęła sie 25 listopada między kartkami jakiegoś tworu o rolnictwie, którego nikt nie czyta. Pomijając drobny szczegół że zawsze mi sie wydawało że rolnictwo polega na sianiu i zbieraniu a nie na traktatach. 
Po moim urlopie rok temu w jednym z krajów tzw. trzeciego świata doszłam do wniosku że moja praca jest bez sensu. Produkuję makulaturę a lasy deszczowe giną, każdy dzień mojej pracy pochłania niespożyte pokłady energii konieczne do wytworzenia prądu żeby zasilić mój komputer i papieru, żebym mogła produkować wiecej i więcej makulatury. Kiedy zaczynałam pracę niecałe 5 lat temu papierów było o połowę mniej a i tak 15 razy za dużo. Pracowników było o połowę mniej i dawali radę i tyle afer nie było. To jest tylko 5 lat a doszliśmy już w wyszukiwaniu dupochronów do absurdu. I nie jest to odkrycie że Imperium Rzymskie rozpadło sie przez biurokrację. Imperium Europejskie też się tak rozpadnie, bo jak przychodzi co do czego to 90% społeczeństwa zajmuje sie pierdołami a pracować nie ma komu. A w kraju trzeciego świata drogi budują, szkoły budują i to jakoś idzie do przodu, tylko my stoimy w miejscu. A w dzisiejszych czasach jeżeli stoisz w miejscu to znaczy że sie cofasz. Możemy sie również w tym cofaniu wspomóc. Cenzurą. Jeżeli o mnie chodzi to wydaje mi sie że już to przerabialiśmy. Nie poskutkowało. Więc skoro już mam żyć w matrixie to chociaż będę podążać za białym królikiem, bo ja osobiście sie na żadne ograniczenia nie zgadzam.

niedziela, 22 stycznia 2012

autoironia

Tak se czytam czasem to co napisałam i śmiech pusty mnie ogarnia. Bo taka ze mnie gospodyni domowa jak nie przymierzając z koziej dupy trąba a sie za podawanie przepisów wzięłam. Połowy to nawet sama nie jestem w stanie zrobić bo sie brzydzę, drugą połowe przypalę, rozgotuję, niedogotuję, przesolę, niedosolę albo sie chociaż poparzę. Mogę zostać prowadzącą programu "perfekcyjna pani domu"! albo "najgorsza gospodyni świata" w zasadzie na jedno wychodzi, i jedno i drugie wiem jak zrobić, z tym że to pierwsze to teoretycznie. A prawda jest taka że ostatnio na obiad była smażona papka mintajowa a dzisiaj ugotowałam bluzkę razem z ręcznikami. No cóż jak chce być jeszcze noszona to da radę. Bo nie ma wyjścia. Koty się u mnie maja w miarę względnie bo wszystko im wolno a daję im wyłącznie nieprzetworzone produkty - suchą karmę, wodę, tuńczyka z puszki i surowe jajko.

Welty z Oldtimera

Kto chociaż jeden raz w życiu jechał austriacką autostradą z Wiednia do Klagenfurtu i zatrzymał sie w Oldtimerze to wie że jedzenie tam to nie kaprys - to styl życia. Mały wagonik kolejki jeździ w kółko pod sufitem, w fontannie przed kiblem pływaja rybki albo nad barem wisi wielki drewniany motocykl. I to jest niby fajne ale najlepsza na świecie w Oldtimerze jest Rindfleischsuppe mit Welt. 
No i byłoby wszystko ok ale już druga niedzielę z rzędu testujemy z matką przepisy na Welt. I już jesteśmy blisko. Znaczy ona, bo ja się tego lekko brzydzę w wersji surowej. Ale w wersji gotowej... pyycha.
dla zainteresowanych
30dkg wątróbki jakiejbądź (dziś z wołowej, drobiowa byłaby delikatniejsza) zmielić na maszynce dodać jedno jajko, troche soli, pieprzu, majeranek i bułkę tartą, przeciśnięty przez praskę ząbek czosnku i pół cebuli albo bardzo drobno posiekanej albo lepiej zmielonej (cała cebula to stanowczo za dużo). Jak za mało bułki tartej to dołożyć jeszcze trochę i mieszać aż konsystencja będzie jednolita (to ważne) a potem lepić w mokrych rękach piłki tenisowe i wrzucać na gotującą wodę. Jak wypłyną to jeszcze gotować do czasu aż będą gotowe (nie mam pojęcia kiedy to będzie) a potem wsadzic do miski i zalać rosołem. Siekana wątróbka jest niedobra a siekana cebula za grubo jest jeszcze gorsza. I to jest wersja 2 przepisu na to co można zrobić z wątróbki do rosołu, wersja 1 to były kluseczki feldmarszałka Radetzky'ego, do którego mam wielka słabość.

nie chce mi się...

Osoby, które mnie znają wiedzą że najczęściej używane przeze mnie są dwa zdania. W dupie to mam i nie chce mi się. No dobra czasem jak chcę być grzeczna to mówię że mam to w poważaniu, a ono stale rośnie. Ale mi sie nie chce. Dawno dawno temu jak byłam asystentem i jeszcze pracowałam w jednej prywatnej firmie miałam takiego kolegę z którym jedliśmy razem śniadania. I tak przychodziliśmy do pracy siadaliśmy w aneksie jadalnym i sie nam nie chciało. 
- Ale mi sie dzisiaj nie chce
- Zdrowy jesteś i to temu
- Tak myślisz?
- Tak wiem, mi też sie nie chce. - no i ja dzis taka zdrowa jestem bo nie chce mi sie jak jasna cholera. I trzebaby sie odziać w jakieś ciuchy i udać do samochodu i do rodziców na obiad i z psem na spacer i tak mi sie nie chce... W zasadzie to jechać mi sie nie chce. Znam tą drogę na pamieć i od kiedy nią jeżdżę to nawet korki są w tym samym miejscu. Ale wolę to niż lecieć samolotem. O jak ja nie cierpię samolotów! Tachanie walizek, kontrola, ból uszu, nuda, jeszcze większa nuda, ból uszu, kontrola, odbieranie walizek. koniec. Londyn 2,5 godziny, Cork 3,5 godziny, Agadir 5,5 godziny, Wenecja 1,5 godziny, Rzym troche ponad 2 godziny, Paryż też coś koło tego. Łomatko jak ja tego nie cierpię. Jaka ja jestem głupia a tu jeszcze 4 loty zaplanowane. Już mnie na sama myśl wszystko wkurza. A teraz trzeba sie brać i zabrać perłę na przejażdżkę. Na niedzielny obiad. Mam nadzieje że bez koncepcji na nastepnego kandydata na exmęża. Smacznego. Bo mi sie już odechciało.

sobota, 21 stycznia 2012

komplement tygodnia

Kilka dni temu odwoziłam jednego mojego nietrzeźwego znajomego do domu po imprezie. I usłyszałam coś co mnie zafascynowało w swej prostocie i do dnia dzisiejszego mnie bawi.
- Wiesz przypominasz mi jedną moją koleżankę. Znaczy ona jest od Ciebie niższa. I tęższa. I ma bardziej wyłupiaste oczy. Ale no wiesz jest piękną kobietą.
- To w czym ona jest do mnie podobna?
- No wiesz tak ogólnie.
Bo grunt to nie być małostkowym.

piątek, 20 stycznia 2012

wygrana w totka

Mam zezowate szczęście. Od 3 lat jestem singlem i nie mogę spotkać partnera, który by mi odpowiadał a w dwustutysięcznym mieście w bocznej uliczce zawsze spotkam swoją szefową, która poza faktem że jest akuratnio na urlopie to jeszcze mieszka poza miastem. No po prostu tylko mi sie coś takiego potrafi zdarzyć. 

Mam nowego lokatora. Nazywa sie tampon i mieszka w moim nosie. Jak macie jakieś skuteczne pomysły na to żeby mi krew z nosa nie leciała to proszę bardzo. Rutinoscorbin, wapno i nawilżacz powietrza stosuję. No i tampon oczywiscie. Nie pomaga.

co za dzień!

Nigdy w życiu już nie pójdę za późno spać przed dniem roboczym! Obiecuję jak pijak na kacu. Wróciłam do domu po północy po spotkaniu ze znajomymi. Po rozmowach różnego kalibru. W gronie samych rozwodników. Było łatwo, było trudno, było przede wszystkim ciekawie. Ale co mam dzisiaj od rana to kurde blade nigdy wiecej.
Rano - światłowstręt. Muszę sobie w końcu kupić jakąś lampkę dla ludzi, bo ta którą mam swoim światłem wywierca mi dziurę w mózgu jak usiłuję wstać. W pracy krwotok z nosa. A teraz tak chodzę jak cielątko ostrożnie żeby tylko obyło się bez większych wzruszeń i ekscytacji. A praca powoli mozolnie sie posuwa do przodu, papierek po papierku.
Ja chcę do domku. Chcę sie położyc z moim czarnym demonem i zapaść w sen odprowadzana jego złotym spojrzeniem. I mruczeniem.

Maire dziękuję za pomoc dzisiaj. Gdyby nie Ty to pewnie bym nie dała rady.

czwartek, 19 stycznia 2012

Matki

Są takie powiedzonka: matka jest tylko jedna itp. Wymyśliłam nowe. NIKT CIĘ TAK NIE POTRAFI WKURZYĆ JAK WŁASNA MATKA. Moja doszła dzisiaj do wniosku że mało jej mieć jednego exzięcia i chce wiecej. I dawaj przedstawiać mi swoje teorie na temat jednego mojego kolegi co to chodzimy razem do kina kilka razy do roku. Posłałam warczące ostrzeżenie ale nie odniosło skutku. Skończyło sie jak zwykle bezprzedmiotową i nerwową dyskusją na temat wkraczania na moje terytorium. No i po co? 
A dlaczego nie?
1. bo gdyby sobie kupił nawet tonę chemii to miedzy nami nie ma chemii i nie poskutkuje
2. bo ani pół najmniejszego hormona odpowiadającego któremukolwiek z moich hormonów nie ma
3. bo kolega stanowczo za młody
4. bo to że u mnIe nocuje to wcale nie oznacza że śpi w moim łóżku ani ze mną
I CZEGO TU *^%&^$^%# NIE ROZUMIEĆ?

środa, 18 stycznia 2012

Podglądacze.

Uwielbiam obserwować ludzi. Ich zachowanie, wzajemne relacje i to jak sie do siebie odnoszą. Byliśmy dziś ze znajomymi w kawiarni, siedzieliśmy w rogu i obserwowaliśmy jak wygląda świat zamknięty w lokalu. Kiedy wchodziliśmy przy kawie siedziało trzech starszych panów prowadzących dyskusję o życiu i to było piękne bo dosc niecodzienne w naszej rzeczywistości. Potem przyszła młoda para. Wszyscy obserwowaliśmy ten duet z zaciekawieniem. Siedzieli obok siebie, zwróceni do siebie bokiem, odwracając sie bardziej plecami, każdy trzymał telefon komórkowy i nawijał. No niezła kawka z nowopoślubionym. Po prostu miałam ochotę podejść i im powiedzieć macie jeszcze siedem dni na to żeby się rozmyślić! Potem obserwowaliśmy pierwszą randkę, on w rogowych okularach, ona blondynka dobrze zbudowana, ale chemii miedzy nimi nie było, mimo że początkowo on miał dosc zachwyconą minę. Ustaliliśmy, że umówili się przez internet. A na koniec para małolatów ona sliczna dziewczyna on zbuntowany chłopak pocałowali sie na dzień dobry, a potem ona wpatrzona w niego jak w obrazek a on patrzący gdzieś w niebo. Tak sobie czasem myślę co można powiedzieć obserwując mnie w kawiarni. A obserwując kilka lat temu? i tak mi sie przypomina kiedy pojechałam jako turystka z aparatem do ciepłego kraju i zrobiłam takie zdjęcie. Na pustym placu siedzi dwóch chłopaków, każdy z laptopem na kolanach i piszą. Ciekawe są takie obserwacje. Ciekawa jestem kiedy nowożeńcy sie rozwiodą, para blondynka i chudy w okularach pewnie już sie nie zobaczą a chłopak i dziewczyna? no cóż całe życie przed nimi, ale fajnie jest pomyśleć że kiedy będę starszą panią, będę się umawiać z koleżankami na kawę i może jakieś młodsze pokolenie pomyśli - fajnie sie tak czasem spotkać, szkoda że ludzie tak rzadko to robią :)

wtorek, 17 stycznia 2012

słodki obiekt pożadania...

Maire... pamiętasz... pożyczyłaś mi film. W Nowy Rok. Obejrzałam. Dzisiaj. I zakochałam się. W swetrze. Pożądam dziko ten sweter i poczytuję sobie za ogromną dziejową niesprawiedliwość że MÓJ SWETER nosi Cameron Diaz, której nie cierpię. I ta kamienna chatka też była super, ale ten sweter... nie no po prostu muszę go mieć. Jak mogłaś mi to zrobić? Nie, żebym Ci robiła wymówki ale znając Ciebie to wiedziałaś i to był podstęp. Żebym się chwyciła za zrobienie sobie takiego cuda. I wiesz nie wiem czy bardziej kocham pomysł posiadania czegoś tak inspirującego czy bardziej Cię nie lubie za to że mnie tak kusisz. Ale ja do cholery jasnej nie umiem zrobic swetra na drutach i to na dodatek na podstawie obrazka!

ps. Jude Law też był niezły.

jak dobrze mieć sąsiada...

Mam sąsiadów. Nawet dużo. Trzy komplety. Jeden komplet strasznie lubię, wychowałam się pomiedzy tymi ludźmi, znam ich zalety i przywary i po latach wypracowaliśmy świetny system współpracy lub omijania. Generalnie są takie trendy że temu dokarmiam psa, tamtemu nie mówię dzień dobry, tego żony nie znoszę ale sąsiad pomaga mi we wszystkich pracach na działce wiec co mnie to obchodzi z kim sąsiad śpi. 
Drugi komplet to moi sąsiedzi działkowi. Zbieranina lokalnych i przyjezdnych, ja jako lokalna zostałam przyjęta bez większej gadaniny, niektórzy do dzisiaj sie do mnie nie odezwali ani słowem, korzystając z dobrodziejstwa mojej studni (myślą że o tym nie wiem???), inni próbowali mnie wyswatać ze swoim synem, bardzo miłym chłopcem wzrostem sięgającym mi do ramienia (wiem że jestem małostkowa ale mam to gdzieś, faceta to powinno być widać) a jeszcze inni (mój ulubiony sąsiad od koszenia trawy) przychodzą do mnie z plotkami i dobrymi radami, jak nie wchodzić sąsiadom w paradę. Korzystam z tych porad sumiennie i tak nasze wsiowe grono żyje sobie bez większych konfliktów. 
Ostatni komplet moich sąsiadów jest chyba najciekawszą zbieraniną. Mieszkam obok dwóch starszych pań i meliny, w zasadzie ta melina to jest może trochę na wyrost powiedziane, bo rzadko kogokolwiek z tych ludzi widuję, jeden z młodocianych mówi mi dzień dobry, ja mu odpowiadam i to by było na tyle naszych kontaktów, aczkolwiek pod moimi drzwiami mieszkał już bulterier, wilczur, pijany kolega mojego sąsiada, stara kanapa dla gości (jeden z moich kolegów kiedys chciał na niej zamieszkać jak był tymczasowo bezdomnym). 
Ale najciekawszą postacią jest moja sąsiadka z góry. Sąsiadka z góry wstaje bardzo wcześnie rano i w porze kiedy akurat otwieram jedno oko krajobraz przesłania mi jej kocyk, dywanik, albo to co akurat sąsiadka trzepie. Generalnie wisiałoby mi to gdyby nie fakt że pewnego razu wracając z pracy zastałam już przed moim mieszkaniem potop, a w środku było tylko troche gorzej. Jako cywilizowana osoba i ubezpieczona na wszystkie przypadki poszłam do sasiadów że zalali mi mieszkanie i trzebaby coś z tym zrobić. No i zaczęło się... Sąsiadka z dnia na dzień mnie znielubiła. Okazało się że "zapomnieli" się ubezpieczyć. Sąsiadka z góry zaczeła trzepać również dywany i nagle jakieś cudactwa wylewać na moje okna. Nie myję okien zbyt często wiec są izolowane od tego typu zabiegów, ale dało mi to do myślenia. Sąsiadka jest też opiekunką mojej korytarzowej pani starszej. Pani starsza ma blisko sto lat i jest jej zimno. Mi też jest czasem zimno. Ale to nie powód żeby na korytarzu robić piekarnik. Przy 28 stopniach na korytarzu powiedziałam DOŚĆ. Po dłuższej historii zakończonej w spółdzielni i niezliczonymi próbami awantur (głównie przy moich gościach) sąsiadka z góry wymyśliła lepszą metodę jak mi życie ułatwić. Zaczęła wietrzyć. Well done moja pani, bo lubię wywietrzone :)

poniedziałek, 16 stycznia 2012

gdybym była kim nie jestem...

Gdybym była moim nauczycielem francuskiego to chyba bym mnie wywaliła z lekcji. W zasadzie co tydzień bym siebie wywalała z lekcji. Takiego drugiego leniwego tumana to ja dawno nie widziałam. Ale z inwencją. Dziś usiłowałam wmówić mojemu nauczycielowi że bohater naszego zdania ma mal a la teste. No i prawie by mi sie ten włosko-francusko-hiszpański mariaż udał ale niestety mój nauczyciel zachował tyle przytomności umysłu że jednak nie wyszło. Pytanie ze słówek to moje pole do popisu. Wymyślam, tworzę, nawiązuję. Myślę że moim finalnym powołaniem jest esperanto jak sie go nie nauczę to sama wymyślę! Dzisiejszy hit:
- jak jest strajk? - pyta nauczyciel
- ... - nie da się opisać wytrzeszczu i skupienia (najbliżej byłam gateau ale z całą pewnością to jest ciasto i po kilku miesiącach nie usiłuję mu chwilowo wmówić że to kot co również mi się zdarzało)
- greve - odpowiada sam sobie widząc że nic z tego nie bedzie
- ah jak Place de Greve! (akcent na pierwszym e)
- a jest coś takiego?
- w czasach rewolucji francuskiej było, gilotyna tam stała
- ale wtedy jeszcze strajków nie było...
No i to by było na tyle. Dzisiejszą lekcję sponsorowała literka G jak strajk.

* dopisek
Sprawdziłam. Place de Greve a i owszem istnieje. Przed Hotel de Ville czyli dzisiejszym merostwem. I czemu mnie to nie dziwi?

niedziela, 15 stycznia 2012

wykwintna kuchnia dla szczególnie utalentowanych

Jestem genialną kucharką. Genialnie potrafię zepsuć prawie każdą nawet najprostszą potrawę. Ale mam pewne hity, które przy sporym wysiłku z mojej strony są jadalne i nawet coponiektórzy z moich gości się daja oszukać.Tylko jak zawsze mam wewnętrzny konflikt interesów bo gotować to ja nie umiem i nie cierpię pasjami ale jeść uwielbiam. A na koniec kto ten cały burdel do zmywarki zapakuje?
Więc pomyślałam sobie że zapiszę od czasu do czasu jakiś absolutnie cudzy pomysł na coś do zjedzenia, żeby nie umknął w odmętach mojej sklerozy.
Na dziś krewetki według K, dorzucam od siebie delikatne moscato:
krewetki (takie różowe mrożone obrane z ogonkami, tak wiem że one po wyłowieniu są szare i nic mnie nie obchodzi co oni z nimi robią żeby sie stały różowe) rozmrażam w gorącej wodzie, tyle na ile mam ochotę. Zazwyczaj za mało. Trzeba dosc przyzwoicie wysuszyć ręcznikiem papierowym żeby sie gluty nie robiły. To dość ważne jest.
W misce mieszam mąkę z przyprawami w stylu zioła prowansalskie i bazylia (te takie włoskobrzmiące bedą dobre i tak wiem, że Prowansja jest we Francji). Jak mam to mieszam jeszcze byliny italskie w młynku zakupione nie pamietam gdzie i poza solą morską, rozmarynem, tymiankiem, papryką i estragonem występują jeszcze rużowe bobule (pisownia niemalże oryginalna) i saturejka. jak juz to wymieszam to mieszam razem z tymi suchymi krewetkami ale tak żeby w miare sie im te ogonki nie pourywały i zeby wszystko jeszcze znośnie wyglądało
Roztapiam masło (oliwa jest niedobra poza tym ta portawa to krewetki na maśle a nie na byle czym) i smażę.
I to by było na tyle. Wino należy schłodzić do temperatury jaką piszą na butelce. E Voila!

Dobre! I w teorii nie ma jak tej potrawy zepsuć a w praktyce.... ohoho

sobota, 14 stycznia 2012

ale walnął...

Siedzę sobie w domu z lampką wina i tak przeglądam co tu kto kiedy do mnie skrobnął i dotarłam do bloga jednej z czytających. Wlazłam bom ciekawska i czytać lubię....
Pamietacie ta reklamę w telewizorni dwóch górali obserwuje jak leci listek z drzewa? i ten listek tak leci, leci leci i w pewnym momencie tak delikatnie osiada na ziemie a jeden baca do drugiego "ale walnął".
Więc letko owiana moim białym winem w humorze dość zabawnym zaglądam do bloga tej czytelniczki. Takie serduszko na początku było... a pod spodem przeczytaj zanim wejdziesz. I przeczytałam. I tytuł też przeczytałam. I normalnie odetchnełam z ulgą że nie palę. 

chuda szczapa z wielkim cycem

W zasadzie to miałam się nie interesować tematem 70 tysięcy trefnych implantów. Sama ich nie posiadam i poza sytuacjami szczególnymi jak mastektomia i abc (absolutny brak cycków) nie popieram, bo jakoś nie jestem wielką wielbicielką wszczepiania komukolwiek czegokolwiek w celach innych niż powrót do zdrowia a kompleksy na punkcie braku takiego czy innego elementu urody da się leczyć u psychoanalityka. Ale mnie dzisiaj coś uderzyło. Jeden z moich znajomych posłał mi porównanie modelki size plus z "normalną" modelką. I komentarz że ta pani size plus to ma rozmiar 12. No halo wydawało mi sie że size plus zaczyna sie od rozmiaru 16! A ta dwunastka to niewiele wieksza ode mnie jest i do rozmiaru size plus to jej jeszcze naprawdę strasznie daleko. Przerobiłam chyba każdą chudą możliwość na własnym ciele łącznie z size "0" tak pożądanym przez kobiety na całym świecie i szczerze mówiąc nie mam pojęcia czym sie tu zachwycać. Wystającymi żebrami? wystającą miednicą jak u więźnia obozu koncentracyjnego? Nieproporcjonalnie wielkimi kolanami w stosunku do kości nóg? Podobno kamera dodaje 10kg. Podobno. Nie zauważyłam. Natomiast przeglądając internet zauważam jakieś koszmarnie chude szczapy ubrane w piękne ciuchy za kupę forsy i nie rozumiem. Jak już wydajecie tą kupę forsy to dodadzą wam kawałek materiału a bedziecie dziewczyny dużo lepiej wyglądać z tymi kilkoma kilogramami wiecej. I nie trzeba będzie implantów. 
Mam rozmiar 8-10 zależnie od producenta i podejrzewam że Maire potwierdzi że jestem zbudowana dość proporcjonalnie i do swojego wzrostu i wagi. I mam problem, jak już się do jakiegoś ciucha mieszczę i byłoby z tym wszystko ok to jakoś zazwyczaj krawcy nie przewidzą miejsca na biust. To na cholere wam laski te wielkie implanty skoro nawet na normalnie zbudowane dziewczyny ciuchów się kupić nie da?
No dobra a w zasadzie to do czego zmierzam? jest taki amerykański rzeźbiarz. Adam Schultz. Wszystkim którzy maja wątpliwość co do tego że duże potrafi być naprawdę piękne polecam obejrzenie jego prac. Ja jestem zachwycona. A jak komuś jeszcze mało to polecam posłuchać i pooglądać Caro Emerald, jak ją widzę to mam ochotę isć jeść.

o kurde

Tak sobie tu zaglądam od czasu do czasu i momentami jestem w szoku. Blog daje mi możliwość podejrzenia statystyki kto i ile ludzi zagląda na tą stronę. I jestem w szoku. Poza trzema osobami, o których wiem że tu zaglądają bo czasem zdarza mi się z nimi na ten temat dyskutować tak czy inaczej zagląda tu jeszcze pewnie cała masa ludzi o których nie mam bladego pojęcia. Ale jestem zaszokowana, prawie połowa tych, którzy tu zaglądają mieszka w Wielkiej Brytanii. Ktoś nawet czyta ten blog w telefonie! Jedzie sobie metrem albo autobusem i czyta to co ja wypisuję! Albo na ławce w parku siedzi. No w szoku jestem! I nie wiem czy mam się czuć odpowiedzialna za to wszystko czy mogę sobie spokojnie te moje głupotki wypisywać dalej... I tak sobie potem myślę a ja takie nudne życie prowadzę a ktoś to czyta w metrze... ludzie to naprawdę nie mają co robić... a tam kaczki sobie pływają po jeziorku a oni tu zaglądają do mojego życia! Nawet jak drapię kota za uchem! i w sumie fajnie jest, bo przecież nikt by tu nie zaglądał gdyby z jakiegoś powodu nie uznał że warto tak po prostu, bez reklamy, bez wrzeszczących nagłówków... I taka się czuję pogłaskana i doceniona... że teraz to już nie wiem czy mogę tak sobie spokojnie i bezkarnie siedzieć w szlafroku czy nie powinnam się przyodziewać na galowo, bo w końcu gości mam! Może kawy? (to se zróbcie bo kiepska ze mnie gospodyni domowa). Kawa jest w lodówce, tak, ta puszka obok butelki wina. Ciastka ku kawie? (tak tu mówimy). A nie, nie mam. Zeżarłam wszystkie miesiac temu a od tamtej pory nie byłam w sklepie. Filiżanki? w tej szafce nad ekspresem. Herbaty? a nie no herbata to zupełnie inna historia, poczekajcie, zrobie Wam, za dużo pisania...

piątek, 13 stycznia 2012

Wielka niewiadoma

Dziś w programie porannym u pana Manna usłyszałam o tym co to mieszkaniec Warszawy (chyba) odkrył w damskiej torebce "znalezionej w parku". Otóż był to wąż. Chyba boa. I wielkie halo z tego od razu na pół kraju że kobita w torebce węża nosi. Też mi odkrywcze. A co on z tą damską torebką w parku robił to nikogo nie zainteresowało. Ja w torebce noszę niezliczone i niezbadane szczepy flory bakteryjnej niewiadomego pochodzenia i nie robię z tego awantur. Tak samo niebezpieczne a o niebo lżejsze. Cały zestaw do makijażu nosze, jakby trzeba było sobie trochę urody domalować i dosć regularnie sie w plastusiowym wehikule maluję (jakies 3-4 razy w tygodniu), tak mi sie właśnie przypomniało że mam mu powiedzieć żeby sobie lusterko naprawił bo się rusza samoczynnie i to zawsze przy prawym oku. I czasem miarkę noszę, bo przecież nigdy nic nie wiadomo. I parasol i trzy zestawy kluczy, w porywach do czterech, no nic specjalnego zupełnie. A jedna moja znajoma Włoszka to zawsze nosi parę obcasów i majtki na zmiane (mam nadzieję), bo przeciez nigdy nie wiadomo co sie przytafi a porządna kobieta jest zawsze na każdą okazję przygotowana. I kiedys akuratnio impreza obcasowa była, znajoma buciki z torebki wyciągnęła, majtki z obcasa odwinęła, japonki do torebki schowała, majtki wrzuciła i co? i juz była odziana na wieczorowo. A my sie jakimś tam wężem ekscytujemy. Przecież lepiej chyba mieć węża w torebce niż w kieszeni?

czwartek, 12 stycznia 2012

taniec w ciemnościach

Dopadło mnie. Pod prysznicem. Nie zdążyłam sie nawet ubrać. 6kg gliny i mysli. Ekstaza. Nigdy nie robiłam takich rzeźb. Sensualnych. Scen miłości. Par. Są piękni. On silny a ona delikatna. W ekstazie. Niby nic. Seria niedopowiedzeń, jego fascynacja i jej odchylona głowa w emocjach, które da sie tylko przeżyć albo pokazać w glinie. Płynnie. Szybko. 
Mam nadzieję że nikt nie zaglądał przez moje okna bo zobaczyłby szał twórczy. Nago. I to co powstało. 
Ale głodna jestem po tym doświadczeniu. Ale piękni ci moi kochankowie. Może jutro stwierdzę że to coś pospolitego i znowu zmienią się w bezkształtną masę szarej gliny ale teraz przeżywają coś wspaniałego. I ja też.

Mistrzostwa świata w wędkarstwie i grillu

Wczoraj koło południa zadzwoniła do mnie siostra. Zazwyczaj dzwoni raz a wczoraj dzwoni i dzwoni i jak już sie w końcu zorientowałam że mój telefon już sie pali i odebrałam to była już bliska histerii. "Mam w piątek imprezę i nie mam się kompletnie w co ubrać." (skąd ja to znam) No trudno sie dziwić jak łazi w spodniach od zarania dziejów i jej wyobraźnia przekracza możliwosci pojmowania że istnieją również inne opcje na ubiór niż jeansy. Ale dobra zaoferowałam przegląd własnej szafy, przyjechała, przymierzyła, ta kieca sie nie dopina w cyckach, ta wygląda jak ciążówka - trzeba iść coś kupić. Poszłyśmy. Jak ja kocham moje miasto! Jak ja kocham moją kochaną prowincje za to że jest tu tylko jeden sklep, w którym da sie cokolwiek na takie okazje kupić. W godzinę dwadzieścia miałyśmy juz kupioną sukienkę (ładna), bolerko (przydatne), buty (znośne ale pasowne) i dwie pary rajtek (rajem stóp bym tego nie nazwała) a nawet zdążyłam coś zjeść i zamówić kawę. W żadnym innym miejscu na świecie kobieta nie jest w stanie się tak sprawnie oporządzić jak w moim mieście. I tak sobie myślę że to jest jednak mistrzostwo świata, nawet się wkurzyć nie zdążyłam, chociaż obrzuciła mnie obuwiem w jednym sklepie.

środa, 11 stycznia 2012

świety Spirydionie daj kaski...

Jakiś rok temu wpadłam do banku do mojego pana z wyznaniem:
- obawiam sie że jesteśmy nierozerwalnie związani...
- dlaczego pani tak sądzi?
- bo nikt inny nie ma do mnie cierpliwości.
Za cierpliwość mój pan doradca został awansowany na kierownika innego oddziału i nie zajmuje sie juz więcej moimi sprawami, doprowadzając mnie do czarnej rozpaczy. Ale od czasu do czasu odbiera ode mnie telefon i załatwiam z nim moje różne małe bankowe sprawki. Dziś jednak postanowiłam pójść do banku i zapytać o ofertę dla mnie. Było nie było jestem ich najlepszą klientką, a jeżeli nie najlepszą to chociaż najlepszą komediantką wśród klientek. Pani zastępująca mojego pana doradcę akuratnio była zajęta, więc postanowiłam zaczekać i zająć się obserwacją. Po przeczytaniu jednej jedynej ulotki ustaliłam, że bankowcy mężczyźni nie grzeszą urodą, maja nieciekawe krawaty i za wysoki poziom cholesterolu. Na całe szczęście pani bankowa jest świadoma że jestem dość trudną klientką dla zwykłego doradcy i poprosiła kierownika oddziału żeby ze mną porozmawiał. Fajnie było, pan też sie poddał i nawet ze dwa razy wychodził sprawdzić czy moja tymczasowa (oby) pani doradca nadal jest zajęta, ale jej klienci byli już w stanie agonalnym a ona dalej im niezmordowanie tłumaczyła wibor i libor i dlaczego tak drogo. 
W zeszłym roku byłam w odwiedzinach u mojej jednej koleżanki z Krakowa, która zna wszystkich świętych tych bardziej i mniej popularnych i jest jedną z najbardziej przesądnych osób, które znam. Dała mi dobrą radę "ty sie weź pomódl do świetego Spirydiona napewno ci kase przyniesie" pytam "kto to był wogóle? w życiu o takim nie słyszałam" a ta na to "a jakiś bankier albo lichwiarz ale w sumie co to za różnica?". No w sumie żadna.


wtorek, 10 stycznia 2012

starzeje się

Zostałam ciotką. Nie taką jak zwykle przyszywaną, tylko normalnie jakis gen się wspólny przekazał i zostałam dzisiaj ciotką. No dobra niby miałam o tym jakieś pojęcie że to może sie wydarzyc ale już? dzisiaj? moja babcia zostanie prababcią? a ja ciotką? a moja mama ciocią babcią? no kopara mi zjechała i poczułam sie dziwnie. Zostałam ciotką. We wtorek. I to juz przed południem! Straszne cuda się dzieją na tym świecie. Cud życia też.

w ksiązkach jak w życiu

Czytam książki. Nawet dużo. Rożnych. I w zasadzie nie byłoby w tym nic dziwnego (chociaż to już prawie wymarła umiejętnosć) gdyby nie fakt że czytam je od końca. No najpierw okładka, albo te słoniowe uszka, potem ostatnia strona a potem jeżeli dobrze sie skończyło to zaczynam początek. Książki tez wybieram na podstawie okładki, ewentualnie recenzji. W życiu dokładnie to samo robię. Wszystko od dupy strony. Tak już mam. Bo co ja poradze że mnie zawsze interesuje jak sie historia skończyła a nie jak sie zaczęła kiedy na początku ksiażki jest zawsze jaki bzdurny opis przyrody, albo ląduje samolot, ewentualnie startuje, rozlega sie strzał albo przyjeżdża policja. A jak to romans to jest wypadek samochodowy, albo ktoś umarł. No co w tym ciekawego? W zasadzie najciekawsze w ksiażkach są środki, ale troche kiepsko jest tak na chybił trafił wylosować to co akurat jest ciekawe, wiec wybieram koniec, czasem autor dopisuje i żyli długo i szczęśliwie, albo chociaż kogoś aresztują, ewentualnie pakują walizki i zaczynają nowe życie. Znam jedna ksiażkę w której początek jest ciekawszy niż koniec, ale pewnie dlatego że czytam ja po francusku i koniec był jak zwykle. Ale to tylko potwierdza moja teorię, nijak bez przeczytania całości nie da sie tego oszacować więc co za różnica skąd sie zacznie?

poniedziałek, 9 stycznia 2012

List do M czyli o zazdrości

Zazdrość mię napadła dzika. Ktoś inny realizuje moje marzenie. Halo to marzenie jest moje znajdź sobie własne! Albo weź mnie ze sobą. Będę grzeczna, nie będę używac wyrazów powszechnie uznawanych za obelżywe i coś sobie przypomnę z tego języka co już go nie pamiętam. Tylko weź mnie ze sobą. No i miła będę. Obiecuję. I zdjęcia będę robić. I wcale ani pół słóweczkiem nie powiem że mnie nogi bolą. Ani troszyneczkę! Mam takie ciapki z kogutkiem wygodne i nawet prawdziwe adidasy sobie kupię. Nie obiecam że będę nosić Twoje walizki - bo nie będę, ale będę nosić własną! I prawie wcale nie zrobię Ci żadnego kłopotu.... och ale ja Ci zazdroszczę.

niedziela, 8 stycznia 2012

Zimność

W górach śnieg. Psy to kochają. Ja mniej. Powinnam była zostać wierna kotom. One lubią takie deszczowe i śniegowe dni spędzać przed kominkiem. Ja też. 
Chciałabym napisać coś zabawnego, ale jak coś bym chciała to zawsze mnie cos z równowagi wyprowadzi i potem to już nie jestem zabawna, tylko wszystko jest lekko podbarwione absurdem chwili. I siedzę przed dwoma komputerami i z jednej strony coś co mnie wkurza a z drugiej absurd chwili.
Na przykład przyjaciółka posłała mi linka z zakupami grupowymi. Uśmiecham sie z ironią bo halo ja i zakupy grupowe? no wszystko jestem w stanie zrozumieć ale jak ona mogła mnie o to wogóle podejrzewać?
Mam ochotę na drinka w dobrym towarzystwie. Tak po prostu. Nawet mimo braku kominka.

po czym poznać że jest niedziela?

Obudziłam sie we własnym łóżku we własnym domu. to sie rzadko zdarza w niedziele. Zazwyczaj śpię gdzieś pomiędzy psem moich rodziców i Królem Słońce, który czasem mruczy zadowolony jak sprawdzam, który z kotów śpi ze mną. Zazwyczaj nad ranem słyszę ciche otwieranie drzwi i buczenie na psa "a ty gdzieś tam wlazła" i tak od kiedy pamiętam, bo zawsze spałam z psem kiedy byłam u rodziców. A dzisiaj nic. Budzika nawet nie słyszałam, radia też nie, tylko z zamkniętymi oczami nasłuchwałam klepania kotletów. Z jakiegoś powodu tradycja w narodzie ginie. W poprzednim mieszkaniu miałam w niedziele od szóstej rano stereo tłuczków do mięsa. A tu cisza. 
Zaczynam hałasować jako pierwsza. U2. Byłby Joe Dassin ale zmienianie płyty w niedziele rano to ponad moje siły. Wiele bym dała za to żeby teraz ktoś mi podał śniadanie do łóżka. Ale i tak fajnie jest :)

sobota, 7 stycznia 2012

woman to woman

Nic tak kobiecie nie pomaga jak usiąść z drugą kobietą i ponadawać na facetów... na chandrę można poopowiadać co mogło byc a nie było, na ból głowy co było a nie musiało a jak juz było albo nie to zawsze można iść na zakupy, kolację, gofry, kawę i lody. No dobra dupa mi urośnie. Wiem. W dupie to mam. 
Dlaczego nie jestem mężczyzną? ożeniłabym sie z K jakieś 10 lat temu i miałabym rozrywkę do końca życia, kobietę z którą zawsze mozna sie pokłócić i dobre jedzenie na obiad. W zasadzie lepiej by było gdyby to ona była mężczyzną ale jednak mimo wszystko w proporcjach lepiej to wygląda jeżeli meżczyzna jest wyższy więc teraz to ona ma pretensje o anatomię. Jak to jest bo ja tego nie rozumiem tyle fajnych singielek po świecie chodzi a gdzie ci mężczyźni??? ja rozumiem że jest nas 51% kobiet ale dlaczego akurat wszystkie muszą mieszkać w moim województwie? ale przynajmniej humor mi sie poprawił. Na chwilę

bez reklamy

Postanowiłam jednak sie przenieść, wiele sie nie zmieniło. Poza reklamą. Moje koleżanki przestaną być "gwiazdami onetu" a ja będę miała troche więcej prywatności i może serwis w tym miejscu jest jakiś bardziej przyjazny dla laików. 
A poza tym? no oczywiście. Zima. Ciemno. I nikt mnie nie kocha. Poza K oczywiście bo ona kocha mnie bez względu na to jakie głupoty w życiu wyrabiam, po tylu latach znajomości kocha sie już chyba tak po prostu. Za stałość, za wspomnienie wspólnych głupot i za to że zawsze można zadzwonić i powiedzieć "nikt mnie nie kocha".