sobota, 31 marca 2012

matki i córki

Nie jest tajemnicą że kocham moją mamę ale jakos nie umiemy się porozumieć. Natomiast od kilkunastu lat przynajmniej próbujemy co uważam za ogromny sukces, bo wcześniej nawet nie próbowałyśmy, tylko załatwiałyśmy kazdą rozmowę przez mediatora. Teraz jednak w epoce dialogu przeprowadzamy od czasu do czasu różne rozmowy na błahe tematy. Jednym z tych tematów są moje relacje z mężczyznami, bo matka niestety nie dała sobie wmówić że jestem lesbijką i nie zostawiła mojego życia osobistego w spokoju. 
W jakimś pijackim widzie chyba wyznałam mojej matce iż w czerwcu mam zaplanowane odwiedziny i potrzebaby było zamówić panią miłą żeby uczyniła w moim domu królestwo czystości. I nie wiem czy za jedną bytnością się wyrobi. I niestety od tej pory szanowna pani matka zadaje pytania. Pytania zadaje przy półce z margaryną w lokalnym tesco, na cmentarzu przy zapalaniu zniczy (żeby dziadek też wiedział co ta jego mocno podstarawa wnuczka wyprawia), przy półkach z herbatą i co gorsza stojąc w kolejce do kasy. Znając moją niechęć do dzielenia się osobistymi sprawami na forum rodziny, szczególnie tej części plotkującej dzisiaj przeprowadziłyśmy jeden z naszych już prawie słynnych dialogów. Przy kasie w tesco
- a jak ten twoj kolega sie nazywa?
- dowiesz się w swoim czasie
- Kuba?
- nie
- Karol?
- nie
- napewno nie Kubuś?
- napewno nie
- a może Alojz?
- no może być Alojz - parsknęłam śmiechem 
Wychowałam się na wsi, gdzie imiona Kubuś i Murzyn zarezerwowane był dla psów - rasowych wsiowych kundli, Maciuś dla grubych kocurów a imię Karol jest po prostu idealne dla jamnika (nawiasem mówiąc jeden z moich kolegów miał psa, do którego zawsze mówił Kalolu, Kalolu, a mój ojciec zawsze jak sie wkurzał na psa jak mieliśmy psa a nie sukę to zawsze mu mówił per Karol). 
Jedna z moich pracowych koleżanek ma syna, któremu uczyniła krzywdę dając mu na imię Karol, do dnia dzisiejszego pytam ją czy jamniczek zdrowy. Protestów nie słyszałam :)

pourlopowo

Obejrzałam zdjecia z mojego urlopu i doszłam do wniosku że mój ukochany nikon mnie zdradził. Zdradził mnie kiedy byłam na dodatek całkiem bezbronna w stroju kapielowym. A że moje oczy widzą tą zdradę dopiero po powrocie to natychmiast zadzwoniłam do K że musimy coś przedsięwziąć w tym temacie. I tak było. Poszłyśmy na taniec brzucha. Ale jesteśmy obie koślawe! Jestem najwyzsza z tej ekipy i obawiam sie ze mam niejakie problemy z tematem za długich nóg i zbyt wysoko umieszczonym srodkiem ciezkości ale to chyba do pokonania jest. Ale świetna zabawa, chociaz mamy do nadgonienia 3 miesiace nauki.

czwartek, 29 marca 2012

dlaczego Nigella Lawson nie schudnie?

Dziś jeden z tych wieczorów na które czekam z niecierpliwoscią i radością dziecka. A może kobiety? Dziś zawijaski z mozarelli z suszonymi pomidorami i tymiankiem, kuskus z kurczakiem i warzywami i deser z białej czekolady. I ten deser stanowczo możemy dodac do tych potraw na leniwe wieczory we dwoje kiedy w tle śpiewa Michael Buble i tworzy nastroj ktory mozna docenić wyłącznie we dwoje. 

A deser z białej czekolady należy do repertuaru Nigelli Lawson, której bardzo dziękuję :)  
a ja to zrobiłam tak:
2,5 tabliczki białej czekolady milki (w Polsce na chybcika kupienie kropek czekoladowych graniczy z cudem) rozpuściłam w misce i wyciagnelam do ostudzenia
1 jajko i 250g smietany kremowki zaczęłam ubijać na dosc puszystą ale lejącą masę, potem trzeba był oto wszystko sprytnie połaczyć dać do pucharków i do lodówki, strojąc miętowymi listkami. 
Odkryłam przy okazji ze mietowego olejku spozywczego w sklepach nie ma a jakos kropli mietowych nie mialam serca dodawać.


Całe dzisiejsze menu świetnie pasuje do Pinot Grigio.

play ogłosił...

Play dzisiaj ogłosił ofertę. Oferta jak oferta mi akuratnio do niczego nie służy ale jak komuś warto to niech pędzikiem tam leci. Bo ja to własnie z moją siecią umowę zawarłam. Na telefon którego nie ma. Znaczy oni nie mają tego telefonu. Za to mają problem. Ze mną.
Nie kocham gadżetów. Bardziej od najnowszego modelu telefonu kocham mojego kota, każdego z moich kotów. Dużo bardziej od nowego telefonu kocham też podróże, dobre towarzystwo i świadomość że mój kredyt jest mniejszy. I nowe buty też bardziej kocham. I torebki.
A taki telefon to niedługo i tak będzie stary. A poza tym i tak go nie mają. Ale zaciekawiło mnie. Dzwonią do mnie przez dwa tygodnie żeby mi dupę zawracać na urlopie, ledwo co wyjeżdżam z lotniska znowu do mnie dzwonią, a jak przychodzi co do czego i zaczynamy rozmawiać o konkretach to okazuje się że marnują mój czas. Bo telefonu nie ma. Na stronie internetowej mojego dostarczyciela telefonii komorkowej jest oferta, zaglądam do niej w dobrej wierze, są telefony, są ceny, duuużo telefonów, różne ceny. Wybieram z tej listy to co by mnie mogło ewentualnie zainteresowac mając tylko cztery kryteria. Mało powiedziane podpisuję elektronicznie, radiowo przez telefon czu jak sie to nazywa tą umowę w końcu ustaliwszy jakiś telefon, który podobno jest a tu za parę minut okazuje się że telefonu jednak nie ma. No i mam w tym momencie pytanie. Czy informacja handlowa zawarta na stronie internetowej tej firmy jest kompletna? czy jest rzetelna? czy nie powinna być uaktualniana żeby ludzi nie wprowadzać w błąd? i co ja wogóle mam w tym momencie zrobic z tym? umowa jest, telefonu nie ma, lepszej oferty nie ma, natomiast lepszą ofertę ma play. I takie zawieszenie się zrobiło. A rekompensaty za wprowadzenie w błąd mi nie chcą zaoferować, tylko telefon - droższy, za który ja mam zapłacić. I którego nie potrzebuję ani nawet zbytnio nie chcę. Bo nie lubię gadżetów.

snu!

Kota! Królestwo za kota! tfu Snu! nie wiem co mam oddać za ten sen ale cenna mam przy sobie bransoletke z koralikow (oczywiscie różową), szary wisiorek i kolorowe obuwie w rozmiarze 4,5, moje różowe okulary (dość już stare) i trochę ubrań używanych przeze mnie od jakiegoś czasu. No i wczoraj zapomniałam sobie w pracy parę wielkich okrągłych kolczyków. Bezniklowych.
To jak ktoś sie połasi na te dobra w celu dania mi odrobiny snu?

wtorek, 27 marca 2012

jak przykładnie zmarnotrawić półtorej godziny bez sensu

Mój dostarczyciel telefonu postanowił mi zrobić dobrze. Usiłował sie do mnie dwa tygodnie dodzwonić w czasie urlopu i finalnie mu sie to udało w zeszły piątek po moim powrocie. Rozmawiałam ze 40 minut z jednym miłym panem w miedzyczasie jedząc zupę, rozpakowując manatki i takie tam głupotki, z racji mojego upodobania do oglądania różnych rzeczy na własne oczęta postanowiłam porozmawiać z tym miłym panem dzisiaj. Umówiliśmy sie na rozmowę o 18, ale niezbyt mogłam rozmawiać, więc przełożyłam rozmowę na 19. O 19.30 zadzwoniła miła pani, ja dopytałam o szczególy umowy, zdecydowałam sie, telefon miałam już wybrany, ale cóż się okazało, że telefonu nie ma. Nie ma to nie ma chciałam już sie pani pozbyć, ale z racji łakomstwa kawowego w towarzystwie dałam sie przekonać na wybranie sobie innego telefonu, wybrałam inny, też nie ma, w końcu udało mi sie wybrać jeszcze jeden, złożyć zamówienie, umówić z panią, ustalić datę przyjazdu kuriera, poplotkować, rozłączyć. Nie mnieły dwie minuty dzwoni mój telefon:
- Bo wie pani bardzo mi przykro, ale tego teefonu też nie ma.
Mamy godzinę 21.13, skończyłam rozmawiać o 21.05. Półtorej godziny z moich 27 godzin czasu poszło się walić. Spędziłam je w towarzystwie bardzo miłej pani, ale naprawdę nie mam na to czasu. Szczególnie że mam naprawdę dużo pracy, której mam czas sie poświęcić w tym momencie bez reszty. A miałam iść spać o 22!

dziwnie z rana

Po urlopie odbieram sobie pracową pocztę a tam koleżanka przesłała mi link to mojego starego bloga. Nie wiem kogo podejrzewaja o autorstwo skoro mi to przesłała :) ale mam to osobiście w nosie, nie ma mnie tam juz od kilku miesiecy i dopiero teraz ktoś sie dogrzebał?

Niemniej jednak jest wiosna i jest fajnie :) ja juz żyję następnym wyjazdem, następnymi dniami z dala od domu, z dala od chaosu codzienności. I z całą pewnościa z dala od małych biurowych aferek. 

Szukam deseru idealnego. Taki mały plan na dziś :)

niedziela, 25 marca 2012

spokoj

Jakoś nie mogę pojąć tej ciszy i spokoju, które mnie ogarniają. Szumi mi w głowie ten gwar ulicy, szaleństwa, szum wiatru, a tu cisza. I to uczucie że jestem na swoim miejscu, że ktoś na mnie czekał, że mój powrót powoduje u kogos uśmiech. Koty nie odstępują mnie ani na krok, ja się zbytnio nie oddalam od telefonu albo komputera. Pies na mój widok oszalał z radosci, no dobra wiem że moj pies szaleje z radości na moj widok za każdym razem jak mnie widzi, włącznie z wyjściami do łazienki ale teraz to jakieś takie było inne.
Wiosna się zrobiła w porze mojej nieobecności. Mam kwiatki na balkonie. Budzi mnie słońce. Za miesiąc może obudzi mnie ktoś inny, w innym czasie, innym miejscu i innej rzeczywistości. Cieszę się.

piątek, 23 marca 2012

dom

Nareszcie. Jestem w domu. Wróciłam. Cisza mnie obejmuje. Tęskniłam za mruczydłami chodzącymi teraz ostrożnie obok otwartej walizki. Wąchają. Gdzie byłam, z kim, po co, co przywiozłam, dlaczego tak długo mnie nie było. Mam nadzieję że czują w tych wszystkich rzeczach moją tęsknotę.
Fajnie było, ale ja chyba tak jak Szymborska w wyjazdach najbardziej lubie powroty do domu.

piątek, 9 marca 2012

zimno mi

Nie mogę sie rozgrzać. Zimno mi. Przygotowałam sobie dzisiaj wiosenne ciuchy na wyjazd a tu śnieg spadł. Ale krople już kupiłam. Ale nadal jest zimno.
Wczoraj wieczorem wywaliłam wszystko z walizki i włożyłam z powrotem. W innym układzie, bardziej chaotycznym. Dzisiaj rano jeszcze raz. Już słyszę ciche parsknięcie Maire kiwającej głową i mówiącej
-jakież to do ciebie podobne!
Jeszcze prawie dwie godziny.

Wszystkim, którzy tu zaglądają życzę spokojnych dwóch tygodni. Wyjeżdżam. Wrócę. Taki jest plan.

czwartek, 8 marca 2012

kofeina...

Nie wolno mi spożywać kofeiny w za dużych ilosciach. Dzisiaj przesadziłam. Moje nerwobóle się znowu nasiliły, cztery kawy to za dużo. Ale bez nich chyba bym przeszła w stan śpiączki. Mój organizm sie zbutnował przeciwko wysokim obrotom. Cały czas docieraja do mnie myśli - nie kupiłam kropli do oczu, nie kupiłam kropli do oczu... gdzieś zgubiłam mój magnez, gorzka czekolada jest w szafce. Koniecznie musze cos zjeść. Czekolada jest w szafce. Samolot wylądował, nie ma sie czego bać, muszę przygotować aparat, marzę o prysznicu, czekam na wiadomość... chaos. Ciiisza. Podłączam aparat. Wiem co mam robić. Nie ma paniki. Biorę głęboki oddech. Mam listę. Od początku. Jak w biurze, procedura... sprawdzam listę: aparat, karty, ładowarka. Jutro o tej porze będę w samolocie. Aparat gotowy. Zdejmuję biżuterię. Moje trzecie oko. Dzwoni telefon. A potem znowu... rzygać mi sie już chce tym wszystkim! mam dosć!

przesilenie

Śpię. Osunęłam sie w sen, momentami budzi mnie jakaś wiadomość, promień słońca albo kocie mruczenie. Ale śpię, śnię, nie mam mocy wstać. Nie mam mocy czytać, nawet przewracanie się na bok sprawia mi trudność. I nie wiem czy to już tryb urlopowy czy przesilenie wiosenne ale sen mnie obezwładnił. Wczoraj położyłam się o 21 a wstanie o 7 było dla mnie dzisiaj ogromnym wyzwaniem. Może to i lepiej bo musiałabym sie bardzo denerwować w tym momencie a nie mam siły. Nie mam siły się bać żywiołów.

środa, 7 marca 2012

checklist

Na urlop jadę. I liste robie. Rzeczy do zabrania. I spisałam kartkę zupełnie dwie kolumny maczkiem a tu jeszcze do ciuchów daleko! Jak zrobiłam listę kosmetyków to coś mi sie wydaje że pół walizki kosmetyków zabrać trzeba, ale jak doszłam do listy butów to sie dopiero zrobiło dziwnie... no bo trzeba wziąć tenisówki, mokasyny, sandały, buty do morza, klapki pod prysznic i jakieś kapcie też by sie przydały a z bólem serca wykreśliłam obcasy... bo kobieta bez obcasów jest jakaś... niekompletna. Może ich nie nosić ale mieć musi. Mój ukochany aparat, jakaś ksiazka, mp3, telefon i do tego wszystkiego ładowarki! A do tego ten samolot! no czy ja zdurniałam do reszty? absolutnie nienawidzę pakowania!
W ramach paniki poszłam pogadać z koleżankami o pakowaniu i o moich wątpliwościach i jedna mi powiedziała tak:
- podam Ci numer do mojego starego, zadzwonisz i on Ci powie jak sie spakowac na dwa tygodnie do reklamówki.
No jakoś nie skorzystam, ale w sumie ciekawi mnie to bardzo, bo ja jakoś reklamówkę to mam tylko kosmetyków. Poza tym jakos mam jeszcze uraz do reklamówek... szczególnie tych z reala :)

wtorek, 6 marca 2012

koleżanki zawsze do usług!

Umówiłam sie z koleżanką. Spontanicznie. Kolezanka w ciąży ledwo co w grudniu byłam na ślubie, wstepuję za próg a szanowny świeży małżonek zaczyna mi opowiadać jak to on żałuje że u nich na weselu nie byłam. Otwierają mi sie oczy ze zdziwienia, szerzej i szerzej a opowieść zaczyna się przekształcać w opis jakiegoś ciężko zawiedzionego kolegi, który wypatrzył mnie gdzieś w tym ciemnym i zimnym wiejskim kościółku i uznał że będę dla niego towarzyszką wieczoru. Tak sie nie stało, bo po mszy i złożeniu życzeń zapakowałam się do wehikułu i wróciłam do domu. Minęło dwa i pół miesiąca a ja sie dowiaduję. Oczywiście małżonek koleżanki do ciężarnej żony z wyraźnym wyrzutem: 
- no jak to nic jej nie powiedziałaś? miałaś napisać!
uśmiałam się do łez. Bo za cholerę nikogo nie pamiętam z tego kościoła poza parą młodą i koszmarnie fałszującym śpiewającym dzieckiem. I że zimno było. A poza tym i tak nie wartało :)

życie jest sprawiedliwe...

...a przynajmniej w to wierzę. I chcę zeby tak było. Żeby bilans wychodził na zero. I medytuję o przebaczenie. Za to że nie umiem tego nijak w sobie pokonać.
Dowiedziałam sie ze koleżanka z pracy, była koleżanka ale pracujemy razem łapie koty do klatki łapki i odwozi do schroniska. To są koty jej sąsiadów, które akurat tak się składa że mają terytorium u niej na działce a w zasadzie to chyba granice swoich terytoriów. Są na to różne sposoby żeby te koty odstraszyć, ale łapać i odwozić do schroniska?!? to dla mnie stanowczo za dużo jest. Wywaliłam babę na zbity pysk z ostatniego bastionu przyjaznego kotom czyli mojego biura i nie chcę jej wiecej widzieć. Ale trudno mi jest byc ponad to. Bo skurwysyństwo tej sytuacji mnie poraża.

poniedziałek, 5 marca 2012

szarość

Mamy żałobę narodową. Wszystko jest lekko szare, biuro szare, większość ubrana na szaro i nawet słońce jest dzisiaj jakieś zimne i szare. Jakby sie umówiło. Nie wiem co myśleć o tej całej szarości. Bo nie żyje 16 osób, 58 jest rannych. W ciągu jednego weekendu na drogach ginie tyle samo ludzi a rannych jest więcej. Zadzwoniłam wczoraj do K żeby się upewnić że u niej wszystko ok. Ona jeździ na tej trasie często. Ulżyło mi kiedy usłyszałam jej głos. Ulży mi jeszcze raz kiedy w czwartek rano wyląduje samolot. A póki co jest szaro.

niedziela, 4 marca 2012

oczami

Wczoraj w radio usłyszałam jak to jeden pan mówił że zakochujemy sie oczami a potem sprawdzamy przez pół życia czy to była odpowiednia osoba. Straszne to jest w sumie że jesteśmy tacy wizualnie uwarunkowani. Sama jestem. Lubie ładne rzeczy, ładne osoby, mało powiedziane mieszkam z dwoma najpiękniejszymi kotami na świecie a moja psica kupiła moją miłość spojrzeniem Niny Andrycz, nawiasem mówiąc bardzo pięknej kobiety. Otaczamy sie pięknymi przedmiotami, chodzimy w pięknych ciuchach i chcemy jeśc tylko ładne jedzenie. Nawiasem mówiąc moją ostatnią kolację siostra skomentowała jako "nie odrażającą". Mało powiedziane w przeciągu ostatnich 5 dni 6 razy zrobiłam peeling nóg, manicure, pedicure i okremowałam sobie każdy półdupek odpowiednim kremem! sama sie poddałam ogólnemu trendowi "ładności". Nawet osobiście wlazłam na twister ze dwa razy w imię własnej próżności. Tylko jak przychodzi co do czego to chcemy żeby nas kochano sercem.

śmierć i podatki

Wielkimi krokami zbliża sie 15 marca. Dzień pierwszej raty podatku gruntowego. Dostałam dwie decyzje o naliczeniu podatku - za drogę i za działkę. Za działkę - wiadomo podatek za wysoki bo niemalże czuć rozbojem w biały dzień. Gmina w tym roku nie wykazywała się zbytnim zaangażowaniem w kwestii odśnieżania drogi do mojej działki ale podatek w skali roku podniesiono o 25 złotych w porównaniu z poprzednim rokiem, co jest chyba lekką przesadą w odniesieniu do inwestycji jakie czynią żeby mieszkańcom żyło sie lepiej. Bo w ubiegłym roku nie zrobili totalnie nic dla ludzi. Ale dobra, jakoś to zniosę. Z podatkiem od mojej drogi jest jeszcze ciekawiej, bo za całe 34 metry kwadratowe prywatnej drogi, której jestem współwłaścicielką i mam dosć mały odsetek tej współwłasności naliczyli mi 13 złotych i podzielili zapłatę na 4 raty. W zeszłym roku byłam właścicielką 32 metrów kwadratowych, ale dwa jakoś sie w tym roku urodzily, dobra nie będę sie czepiać, moja własnośc sie niejako powiększyła, w końcu mamy mały przyrost naturalny w tym kraju to niech sie chociaż droga rozmnaża. Do 15 marca również należy zapłacić podatek od psa. Podatku od kotów póki co nie ma. W moim mieście pobieraja również podatek od deszczówki, szkoda że od lokalnych włodarzy jeszcze nikt podatku od głupoty nie pobiera albo od niewłaściwego gospodarowania dobrem wspólnym. Bo wtedy byśmy mieli w cholerę publicznych pieniędzy. I może ktoś by się w końcu dodupał w tych pustych łebkach że jak jest inflacja to trzebaby ludziom pensje chociaż do poziomu inflacji wyrównać a nie powoli skazywać ich na powolne pogrążanie sie w biedę.

sobota, 3 marca 2012

coś dziwnego

Można zgubić majtki. Nie ukrywam kobietom sie zdarza, mi jeszcze sie nIe zdarzyło ale nie wykluczam istnieje taka możliwość. Można zgubić skarpetki, zazwyczaj jedną - w pralce, mi sie zdarza pomimo prania w specjalnych woreczkach potwór pralkowy i tak wyżera mi zawsze połowę pary. Stanik można zgubić, na koncertach nawet dość często, ale biorąc pod uwagę ile wydaję na staniki wolałabym jednak zgubić majtki. Ale jak można zgubić naraz kilkanaście bluzek bawełnianych ze stretchem z długim rękawem w różnych kolorach tego nie wiem. Nie ukrywam że wożę prasowanie do mamy. Potem przywozę i odkładam na lepszy dzień do wkładania do szafy. Jako że w niedziele zazwyczaj chadzam na mecze to te moje bety zostają do włożenia na poniedziałek. W poniedziałki w moim domu objawia sie moja mama i usiłuje wprowadzać swoje porządki. I przy okazji wtyka różne przedmioty w miejsca, w których wiadomo że nigdy ich nie znajdę. Po pięciu albo i więcej latach batalii w celu przeforsowania że jak juz musi coś wciskać mi do szafy na siłę to niech chociaż każdą rzecz wiesza na osobnym wieszaku bo ja nic znaleźć nie mogę oczywiście rzeczy wiszą jak wiszą a różnica jest tylko taka że kupiłam już z milionpincet wieszaków które zawoziłam karnie razem z prasowaniem do mamy żeby było na czym powiesić moje koszule i bluzki (te co mi się akuratnio dopinaja w biuście). i wieszaków też nie ma. Ale za to w mojej szafie zaczęły sie nagle pojawiać jakieś obce ciuchy. Obecnie mam niebieską męską koszulę w rozmiarze 17XL, wnioskuję że należy do mojego szwagra - odwiozę najbliższym transportem, dziwne bezowe wdzianko, które istnieje prawdopodobieństwo że kiedys pożyczyłam od mojej siostry - jest na mnie odrobinę za duże - odwiozę tym samym transportem, dwie pary spodni i cztery bluzki mojej mamy (!) odwiozę natychmiast. Tylko moich bluzek z długim rekawem nie ma. Przeszukałam. NIE MA.

piątek, 2 marca 2012

małe afrodyzjaki czyli jak się pozbyć resztek z kuchni

Gotowanie z M zrobiło sie małą świecką tradycją, ale M wyjechał a jeść trzeba. Więc dzisiaj w ramach zagospodarowywania resztek z pieczonego kurczaka mam tartę-nie tartę, nazwijmy ją Tarte bienvenue tak z francuska. Przepis należy do mnie wiec moge go nazywać jak chcę. Nazwa pochodzi od wykwintnego przenazwania zupy ścierkowej czyli po góralsku witojcie wszyscy razem.
Na tarte bienvenue zużyłam
1 paskudny podkład ciasta francuskiego kupiony w sklepie taki jaki był, innego nie było
resztki z kurczaka pieczonego ze środy z tłuszczem spod kurczaka
wariację na temat czerwonego pesto czyli zmiksowane:
2 łyżki oliwy (extra vergine jaką miałam)
garść pinioli (pozostałych od łososia)
dwie garści tartego parmezanu (cała reszta tego co zostało po przygotowywaniu łososia)
mały kubek jogurtu naturalnego (tym razem nie greckiego)
szczypta soli
świeżo zmielony pieprz
5 suszonych pomidorów

Na ciasto położyłam pokrojone na drobno kawałki kurczaka i obsmarowane w miare znośnie tłuszczem z patelni na to wszystko wlałam moje pesto z jogurtem i wsadziłam do piekarnika na 200C na około pół godziny (wyciągnęłam kiedy ciasto zaczęło podejrzanie sie łapać na brązowo).
Całość jest dobra. Popita białym winem nawet lepsza. Bardzo żałuję że nie kupiłam żadnej sałaty dzisiaj po drodze ale ogólnie naprawdę dobre. 

I odkryłam tajemnicę afrodyzjaków w potrawach. Towarzystwo. 

cycacie i dupiacie

Wszystkim nadwrażliwym nakazuję nieczytanie tego postu. Tak se czasem siedzę i oglądam na necie ploty z czerwonego dywanu. Nigdy mnie to nie obchodziło i w zasadzie to nadal mam to gdzieś kim są te pokazywane tam osoby ale czasem maja ubranego coś fajnego. A od jakiegoś czasu zafascynowana jestem fenomenem capsule wardrobe, która nie dosc że składa się z dośc niedużej liczby elementów to jeszcze wszystko do siebie pasuje i teoretycznie jest na każdą okazję. Ja mam dwie szafy pełniusieńkie i nie mam się w co ubrać podobnie jak znakomita większosc kobiet, które znam. Mało powiedziane znam jedną taką co ma sześć szaf i nie ma sie w co ubrać! I od lat usiłuję ustanowić coś co możnaby nazwać moim stylem, ale moja rozchwiana osobowość wie swoje i wrzuca do szafy dziwne przypadki, które jakimś cudem tworzą kolaż mojej osobowości. I bywa że do siebie pasują. A i tak w zasadzie bez przerwy chadzam w tych samych rzeczach a o niektórych to nawet nie pamiętam że je mam. Idzie wiosna i trzebaby zrobić jakiś przegląd tego mojego majątku bo dzisiaj z rana z przerażeniem zauważyłam że gdzieś się zgubiły WSZYSTKIE moje bluzki z długim rękawem. Mam ich chyba ze 20 w różnych kolorach! I wszystkie gdzieś się straciły! I nie wiem czy to zapędy mojej mamy do wtykania mi rzeczy do szafy (usiłowałam z tym walczyć ale przegrałam z kretesem) w jej tylko znanym porządku, który oczywiście z moim pojęciem porządku się nienawidzi. Po przeprowadzeniu akcji poszukiwawczej i ratunkowej udało mi się odnaleźć jedną (!) bluzkę, która przez jakiś szokujący przypadek leżała grzecznie złożona i wyprasowana wśród koszulek na ramiączkach. Ale co ja tam jeszcze znalazłam! sweter mojej matki! i spodnie bojówki! i kopara mi zjechała i przerażenie ogarnęło - matka się do mnie przeprowadza! oddychanie przeponowe nie pomaga! jutro wezmę to wszystko i odwiozę jej do domu. Kiedys już znalazłam jakieś jej rzeczy w szafie w przedpokoju, tłumaczy że to do gotowania żeby się nie ochlapać ale w mojej szafie na moje ubrania?!?!? o co to to nie. Tak dobrze to nie ma. Mogę tam zrobić miejsce ewentualnie na rzeczy męskie ale rzeczy mojej matki absolutny wylot.
Ale ja oczywiście nie o tym miałam tylko o kanonach. Urody. I o szwaczach ciuchów. Bo nie wiem jak to jest w tym kraju, gdzie ponoć większość społeczeństwa to kobiety, nawet część jest w moim wieku. I jak to jest że usiłuję sobie kupić bluzkę to żadna ale to żadna się na cyckach nie zapina? No halo ale ja aż tak dobrze zbudowana nie jestem! A kurtki i płaszcze? Mam taki jeden płaszcz, śliczny, na zatrzaski, wsiadam do samochodu uważam żeby czasem przypadkiem nic mi sie nie rozpięło ale wysiadam a tu cyk - zawsze ale to absolutnie zawsze rozepnie się na biuście. No i lekka jest konsternacja jak jadę akurat z jakimś mężczyzną bo może mu sie wydać że same mi ciuchy na jego widok spadają. I wstyd mi okrutnie zawsze. Przeszłam więc na ciuchy na guziki. Koszule super ale tylko z krawatem a coś w tylu slim fit to już supełnie zapomnij bo jak już nie mam zasłaniacza to calusieńki świat może oglądać mój stanik bo ten materiał zawsze ale to zawsze się rozejdzie między guzikami.
Tak sobie oglądam teraz te panie na topie i one jakieś takie podejrzanie paskudne są. Chude jakieś takie ani to cycków ani dupy i przy co kazdej podpis jakie one to są piękne. I tak przeglądam te kanony z różnych epok - od Wenus z Willendorfu przez Wenus z Milo, Nike z Samotraki (nawet mimo faktu braku posiadania głowy), Wenus z narodzin Wenus, kobiety Rubensa, Marlenę Dietrich, Gretę Garbo do Angeliny i nie wiem jak mogliśmy dopuścić do tego że w modzie są takie dechy do prasowania w kształcie zbliżone do Fredka na deskorolce (pokazowego szkieletu w pracowni biologicznej). A potem się dziwię. Że mi się nic na biuście nie dopina. Bo i niby jak ma sie dopinać jak biusty teraz też są passee? I zaczynam w takich chwilach uważać że Cejrowski to powinien zrobić wielką karierę polityczną bo głośno mówi że kobietę to musi być za co złapać. Szanowny Panie, nie zgadzam się z Panem w wielu kwestiach ale za to jedno zdanie uważam że powinien Pan dostać jakąś nagrodę. I jeżeli po raz kolejny zostanę podejrzana o skłonności do kobiet co mi się dośc często zdarza to przyznaję - lubię jak kobiety mają jakiś kształt i są ładnie ubrane, bo lubię oglądać piękno na ulicy. W każdej postaci. I jeżeli to ma być moj wkład w batalię przeciwko poniżaniu atrybutów kobiecości jakimi dla mnie są krągłości to mogę być uważana za lesbijkę. W dupie to mam. Okrągłej.

czwartek, 1 marca 2012

nie ma to jak się wyklepać..

Dziś u nas w biurze jakoś kosmetycznie się zrobiło. I kobieco. Mamy tu jedną taką koleżankę co ma lekkie problemy ze stabilnością pracy swojej tarczycy co od czasu do czasu daje nam sie wszystkim odczuć. Ale generalnie jest znośna albo obrażona i wszyscy są przyzwyczajeni. Dzisiaj dzień opowieści o kosmetykach, kosmetyczkach, kremach, wysuszonej skórze i makijażach. Bo wbrew pozorom dość rzadko rozmawiamy w tym miejscu o mężczyznach i dzieciach. I o samopoczuciu z tym zwiazanym. Zawsze uważałam że ośrodek dobrego samopoczucia kobiety tkwi w lustrze, no bo przecież jak inaczej wytłumaczyć to co się dzieje i ten błysk w oku kiedy mamy takie fantastyczne uczucie samoakceptacji.

Scenka sprzed momentu dzwoni telefon odbiera A i po chwili prosi mnie do telefonu ciężko zdziwiona, odbieram przedstawiając sie nazwiskiem, słyszę z drugiej strony nazwisko i po chwili dociera do mnie że to nasz młody sekretarek.
- no cześć
- Majtki są do kupienia w kuchni.
- Myślisz że przyszłam bez majtek?
- nooooo. nieeeee. nie wiemmmmm. miałem tylko przekazać.... do każdego pokoju.
Dostałam ataku śmiechu, po chwili zapytałam grzecznie dlaczego nie przekazał tego A, w końcu młodsza ode mnie jest, niedużo ale zawsze, po chwili słyszę odpowiedź:
- Nie ja chciałem to Tobie zakomunikować.
- A to dziękuję.
- A to udanych zakupów.
No i tą metodą całe myślenie o modzie, kremach i dobrym samopoczuciu mi się rozproszyło. Bo majtki w kuchni sprzedają. Nie wiem co dziewczyny z sekretariatu temu biedakowi zrobiły że z takimi informacjami dzwoni ale moje wyobrażenie tego ślicznego młodego brunecika z niebieskimi oczętami czerwieniacego sie do telefonu przyprawiło mnie o dobry nastrój na dłuższą chwilę.

W naszym biurze rozmowa o majtkach trwa nadal, mówię A o tym telefonie i pytam ją czy nie wie dlaczego nasz sekretarek jej o tym nie powiedział, a ona na to:
- Może myśli że nie noszę to co będzie mówił.