poniedziałek, 31 grudnia 2012

i po świętach...

W mieście G wieje. I pada. W telewizorni dają Emmę Jane Austen. Dawno nie czytałam Jane Austen. 
Dawno dawno temu kiedy byłam w Wielkiej Brytanii po raz pierwszy zakochałam się w południowej Anglii, w klifach, małych domkach i zadbanych ogrodach. I tak mi już zostało. One były takie austenowskie... Męscy mężczyźni, lekko pustawe kobietki, wizyty, przyjęcia, kapelusze, suknie i spacery przez pola.
A tu lis. W życiu pierwszy raz widziałam lisa. Żywego. W centrum miasta. Tak po brytyjsku. A u mnie tylko sarny.
A dzisiaj koniec roku. I od jutra będzie nowy. Co przyniesie? Jakie zmiany? z pewnością na lepsze. Tylko jakie one będą?

poniedziałek, 24 grudnia 2012

Wigilijnie.

Tak sobie myślę że u mnie coś mało świątecznie. M przyjechał wczoraj, zostawiłam go dzisiaj samego w domu z wiertarką, stołem do zniesienia i listą rzeczy do zrobienia, z których żadna w zasadzie ze świętami sie zbytnio nie wiąże. I pojechałam do pracy. I mam lekki wyrzut sumienia. Bo ja a i owszem mam sumienie...
A Wigilia u mnie w domu. U mnie, u nas, nawet nie wiem jak to nazwać. W każdym razie tam gdzie mieszkam. Zajmujemy się z M alternatywną rybą i przygotowaniem stołu. Przydałyby sie jeszcze jakieś gałązki żeby chociaż choinkowy zapach był, bo choinka z ikei to nie ma zapachu... Szwagier robi uszka i ziemniaczki a matka karpia i barszcz.
A podłoga jest umyta tylko do połowy i do tego kot nerwowy znowu nalał w nocy, tym razem obok komina. Feliway już pewnie idzie pocztą... A ja czuję niepokój. Że sie nie uda, że prezenty ubożuchne w tym roku bo przeprowadzka zjadła sporo pieniążków, że to że tamto i siamto... i po co?

Świątecznie

Życzę... wszystkiego
najlepszego, spokojnego, zdrowego, zadowolonego...
i ogólnie spełnienia marzeń. Wszystkich poza jednym. Żeby było nadal o czy marzyć.

Tak mnie w ten deszczowy poranek inspiruje świątecznie. Napisałam do N, z którą podróżowałam jeszcze tej wiosny, zadzwoniłam do Adama i Ewy. I siedzę i mam wrażenie że coś mi umyka. Takiego jakiegoś małego i ulotnego ale umyka. Gdzieś w zakamarkach za moimi myślami coś uciekło. Umknęło. I nie wiem już nawet...

sobota, 22 grudnia 2012

i po wizycie...

Była pani behawiorysta. I moja kota dała najlepszy pokaz przerażonego kota z manią prześladowczą. Chodziła w kółko przez półtorej godziny, chodziła kompulsywnie jeść (sześć razy w tym czasie), nie usiadła ani na moment, nie umyła się, nie uspokoiła się ani na chwilę. A mój śliczny maleńki kotunio? zrobił to co każdy facet kiedy ma coś gdzieś, poszedł spać przed kominkiem. I gdzieś miał gościa, uznał że skoro już się przywitał to dość tych czułości i babskiego gadania słuchał nie będzie.
I mamy, sprzątanie, przestawianie, eliminowanie zbędnych przedmiotów, wizytę w budowlanym po piasek, i tak dalej i dalej i dalej... Jeżeli to zda egzamin to warto to wszystko robić.

piątek, 21 grudnia 2012

koniec świata i kocielanka....

No i nastał nam dzień końca kalendarza, godzina końca kalendarza i co? i wszystko teraz jest już po nowemu. Znaczy tak samo jak było rano ale po nowemu... wiec w ramach "nowego" uznałam że najwyższa pora na nową garderobę. W sumie jak koniec to koniec ale czemu by sie na koniec nie rozpuścić odrobinę? No i zrobiłam listę zakupów. No dobra to mocno wirtualna lista jest ale moze cos z tego uda mi się kupić na sławnej wyprzedaży w mieście G.
Ostatnio przeczytałam gdzieś o tym że Francuzi mają 10 częściową garderobę. 10 sztuk odzieży, bez liczenia bielizny. I uznałam że a i owszem ja też tak chcę. Bo mam pełniusieńką szafę, z której 80% ciuchów nie noszę, no może nie 80% ale i tak za dużo tam marnotrawienia przestrzeni. Więc znowu wyruszyłam na niebezpieczną i pełną zakrętów drogę poszukiwania garderoby idealnej i trafiłam na ksiażkę Ines de la Fressange, której jestem szalenie ciekawa, niemniej jednak przeszperałam troche netu i szalenie mi się styl tej pani podoba. Zaczęłam dziko pożądać wizyty na zakupach. Chociażby takich tyci tyci maleńkich ale niech będą te zakupki...
A tymczasem dzisiaj do moich kotów przychodzi pani kocielanka. Kocielanka do taka przedszkolanka czyli ludzka nazwa dla behawiorysty. Jestem lekko przerażona tą wizytą bo przecież to najpewniej moje błędy wychowawcze sprawiły że moja kocica siura często gdzie sobie tego nie życzę chociaż muszę ją pochwalić wczoraj było bez niespodzianek. Ale czekam na to. Przestudiowałam książki, popróbowałam różne sztuczki i nie pomogło, nie widzę już pomysłu na siebie w materii pańcia, więc zamiast pójść i kupić sobie kieckę albo bluzkę albo jeansy... płacę za wizytę kocielanki. Ale cóż. Miłość kosztuje. Święty spokój też.

poniedziałek, 17 grudnia 2012

przez łzy

Tak mnie trochę zatyka. Najpierw matki mordują dzieci, co kilka miesięcy wychodzą na jaw kolejne morderstwa, kolejne morderczynie a potem maskary sześciolatków w szkołach. 
Kilka lat temu synek mojej pracowej koleżanki dostał od swojego dziadka wiatrówkę na 11 urodziny. Koleżanka miała jakąś swoją opinie na ten temat ale wysłuchała również mojej - jednoznacznie negatywnej. W dzisiejszych czasach gier komputerowych i wirtualnego świata postępuje odwrażliwienie ludzi na tak prostą rzecz jak ludzki ból i nieszczęście. To mając broń ludzie zaczną rozładowywać swoje frustracje w tak prosty sposób jak chwycenie za nią i mordowanie. Bo w zasadzie dlaczego nie skoro w grze maja przynajmniej trzy życia a jak nie to przecież można "przejść" level od początku. Problem polega na tym że levelu real life nie da sie "przejść" od początku. 
W US rozpoczęła się kampania mająca na celu ograniczenie dostępu do broni palnej. Dlaczego tak późno? Dlaczego żeby mieć prawo jazdy każdy musi mieć zdany egzamin i przejść badania lekarskie a żeby mieć broń nie potrzeba kompletnie nic, nawet się nie rejestruje tego kto i ile broni posiada? 

Każda rzecz może być bronią, każdy z nas w sytuacji ekstremalnej nie wiadomo jak się zachowa. Ale dlaczego wręczać komuś broń do ręki, ułatwiać rozładowanie emocji w taki sposób? Ile jeszcze ludzi zginie zanim lobby producentów broni będzie mniej ważne niż 20 sześciolatków, 6 nauczycielek i jedna matka? Ilu ludzi poza tą głośną sprawą nie zostało wspomnianych w wiadomościach a również zginęło od kuli? ile dzieciaków w gangach, które gdyby nie miały broni palnej to by się poszarpało na ulicy i rozeszło do domów? ile żon, mężów, kochanków, przypadkowych przechodniów, czyszczących broń i aktorów? Kilka miesięcy temu naćpana dwudziestolatka zabiła jadąc samochodem dwójkę dzieciaków z drugiej klasy podstawówki. Przekroczyła prędkość dwa razy. Taka mała przestroga którą zawsze daje mi ojciec kiedy coś czasem nieplanowanego się wydarzy. Trzeba myśleć jak się coś robi.
I taki mój mały apel: Piłeś? Ćpałeś? jedź autobusem.

niedziela, 16 grudnia 2012

świeta i waza... i dziadek do orzechów

Zamarzyło mi się pójść na balet. Nic na to nie poradzę że chciałam to zobaczyć w życiu chociaż raz. Wyszukałam jakiś czas temu że w trakcie mojej bytności w krainie deszczowców będą dawali w teatrze dziadka do orzechów, pędzikiem zgłosiłam temat M, on przystał na tą propozycję z cichą nadzieją że mi się zapomni. Ale się mi nie zapomło... bo dzisiaj sam mi przypomniał że przecież miał bilety zarezerwować. Mężczyźni to jednak są fascynujący, gdyby mi nie przypomniał to pewnie bym zapomniała i żałowała potem że nie poszliśmy a tak to zamówił i tą metodą zastrzegł sobie prawo do stękania przez najbliższą dekadę bo ja podła zachciałam sobie obejrzeć panów w rajtuzach, a oni nawet rajtuzów nie będą mieli a tancerki są za chude... Bo wszyscy wiedzą że mężczyzna jak jest chory to stęka, no wszyscy poza oczywiście moim mężczyzną bo on nie stęka wcale, on po prostu tak jęczy i marudzi że żyć się nie da. Bo w duszy ma ochotę zobaczyć balet nawet gdyby to miało być jednorazowe doświadczenie ale żeby nie było że to przez niego to pokazuje na każdym kroku jakież to szalone poświęcenie czyni idąc ze mną. A przecież on by wazę do wigilijnej zupy za to zorganizował albo coś... 
Bo Wigilia u mnie. Impreza na całego a ja już jestem pełna przerażenia co to będzie bo przecież po pierwsze gdzie mi się tyle osób zmieści i na czym ja im jeść podam? Nawiozłam od matki wszystkie nieużywane talerze i talerzyki - resztki po pradawnych kompletach, filiżanki, sztućce i nie mam pojęcia co jeszcze i liczę na to że to wystarczy aby wszyscy pojedli i pobiesiadowali bez stresu że trzeba było jeść z garnka. M wyskarpecił się na bilet i będzie na święta a w zasadzie chyba bardziej na rocznicę tego jak go ofuczałam na blogu...

sobota, 15 grudnia 2012

walka z wiatrakami

Wieje i zimno. I wieje. I kręci mi wiatraczkiem w łazience i kradnie moje ciepło. I wkurzyłam się wczoraj i wylazłam na drabinkę i zakleiłam pół tej nieszczęsnej kratki bo nie strzymałam. Bo zimno i halny i zimno i halny ale w domu po co mi ten halny jak pali się ten gaz i pali i nic cieplej nie było. I szlag mię trafił i cholera wzięła. I zakleiłam. Większe pół. A w garderobie też zakleję. Bo co se będę żałować. 
I wszystko by było nic tylko poszłam pod prysznic i świat wokół zaparował. I w zasadzie wypadałoby odkryć kratkę żeby para poszła do wentylacji. Ale nie dam się. W tej małej tyciuniej wojnie z wiatrakami wygram - otworzyłam mikrowentylację w oknie dachowym. Jak moderny Don Quijote.

wtorek, 11 grudnia 2012

nie mam kiedy

Planuję coś od rana napisać. Ale nie wyrabiam się. Miało być o życiu, śmierci, zużyciu gazu, oszczędnościach, banku, czymkolwiek i czasu mi nie wystarczyło. No nie rozumiem tego. Więc bedzie o stanikach.
Dawno dawno temu odkryłam panią B. To było tak dawno że już zapomniałam jakie to jest świetne uczucie tak odkryć że sie ma biust. Na dodatek z imponującą literką! Ale to nic. Wpadła dzisiaj do biura moja koleżanka z hasłem że stary postanowił jej zrobic prezent pod choinkę i ona zachciała stanik z doborem i żebym sie z nią wybrała na zakup takowego bo ona nie wie gdzie. No i polazłyśmy przez śniegi... Koleżance zaproponowałam żeby zaufała tej pani, która jej będzie dobierać stanik albo przynajmniej miała otwarta głowę. E. posłuchała i po kilkudziesięciu minutach nabyla bardzo fajny stanik. Ale to w zasadzie nie o niej miało być, bo zakupy przebiegły zupełnie spoko i fajnie i E. jest zadowolona.
W pewnym momencie do sklepu wpadła kobieta, na oko koło 50 ale to teraz bywa złudne wrażenie, tak czy inaczej wysoka ładna i bardzo zadbana osoba i zażyczyła sobie stanik zmniejszający biust. Jako że nie zwykłam gryzać sie po języku to powiedziałam pani, że patrząc na nią bynamniej nie ma sie wrażenia że ma jakiś szalenie wielki biust. A pani do mnie że wrażenia nie ma bo ona ma na sobie dwa staniki. Kopara mię zjechała bo dwa staniki to dopiero muszą biust powiększać. Nawiasem mówiąc niewygodnie musiało być kobiecie jak fix. I zaczęło się lamentowanie, mierzenie, hasła typu "wolałabym iść do ginekologa niż tutaj bo sie biustu wstydzę", "brzydzę się dotykać i nawet patrzeć". Normalnie miałam juz zadać pani pytanie to po cholere żeś tu babo przylazła skoro kupowanie staników to jest jak ziemia obiecana. Ale wtedy się ugryzłam. Bo nie wiem, nie rozumiem i nie pojmuję ale dla mnie osobiście to jest radocha jak trafiam do stanikowego raju i za bardzo mnie budżet nie trzyma, tylko moje widzimisię. Ale smutno jest słyszeć że jakaś kobieta było nie było ładna i naprawdę zadbana nie lubi siebie, nie lubi na siebie patrzeć i ma na punkcie swojego bardzo mocnego punktu urody kompletnie nieuzasadniony kompleks. Mam nadzieję że pani stanikowa dobrała jej świetny stanik i ta pani przejrzy na oczy a przynajmniej zaakceptuje siebie taką jaka jest. 
Życzę więc E wielkiej przyjaźni z firmą panache superbra i seksownego noszenia, tamtej pani miłości do siebie i swojego ciała a sobie grubego portfela na kupowanie bielizny.
A paniom wszelkim życzę żeby nie czytały tyle kolorowych gazet a w szczególności nie oglądały sesji zdjęciowych modelek, szczególnie jeżeli nie potrafią patrzeć na te umalowane, utfryzowane, wyphotoshopowane panie z dystansem.

poniedziałek, 10 grudnia 2012

starsi panowie mnie uwielbiają....

Wspominałam już? uwielbiają mnie starsi panowie. W zasadzie im starsi tym bardziej mnie uwielbiają. Do czasu zazwyczaj i absolutnie konkurencja im nie przeszkadza bo oni po prostu czują potrzebę pomożenia takiej bezradnej istocie jak ja. I tą metodą mój sąsiad czuje sie w obowiązku odśnieżać mój podjazd. Lubię mojego sąsiada, uważam że jest odrobinę zbyt wścibski ale z drugiej strony mam wrażenie że kogoś obchodzi fakt żeby mnie w domu własnym nie zamordowali przypadkiem. I zaniosłam mu kropelki na rozgrzewkę po tym odrzucaniu śniegu a teraz sąsiad czuje sie w obowiązku mi to odrobić. I tak sie nam życie sąsiedzkie kręci.

idą święta, idą święta...

Ale sie zimnica zrobiła. I śnieg. I święta idą wielkimi krokami. I czekam na ten moment. Bo potem pakuję torbę i jadę do M. Nosi mnie. Niby już jakoś mniej więcej nad wszystkim panuję a nosi mnie niemożebnie. Już bym pojechała. Teraz, już, tak jak stoję. W tym momencie.
W tym roku Wigilia na wsi. U mnie. Pierwszy raz u mnie. Bez M. mam nadzieję jeszcze. Za dwa tygodnie Wigilia. A ja jeszcze prezentów nie mam. Nawet pomysłów nie bardzo. Jeszcze nie czas na podsumowanie ale ten rok przyniósł same zmiany. Dużo zmian. I to był dla mnie ogromny prezent. Od losu. I tak mi się przypomniało ostatnio jak rok temu byłam trzy razy w kinie na "Listach do M.", raz nawet uciekłam z randki, i uratowałyśmy z K. w ten sposób wieczór. A potem? zmiany, zmiany, zmiany. Mój tekst o różnicach wieku i w moim życiu pojawił się M. Taki prezent Bożonarodzeniowy. Potem przeprowadzka.
Co przyniesie rok? co przyniósł rok?

środa, 5 grudnia 2012

no i kaktus!

Czasem słucham w samochodzie książki. Moja siostra skupuje je pasjami. I mi pożycza. I pożyczyła mi chyba z pół roku temu taką jedną książkę. I jadę samochodem. I prowadzę i mówię tej dziewczynie - bohaterce "weź zostaw już tego cymbała" a ona z uporem maniaka nic. No zostaw go! on jest nudny, brudny i dupek! i nie pomaga. I juz bym chętnie to dzieło wyłączyła ale nie mogę. Bo czekam. Aż ona go zostawi. Aż rozwinie się jako twórcza osobowość z dala od tego miałkiego gnojka, który nocami znika nie wiadomo gdzie i nie wiadomo z kim...
Nie wiem dlaczego mam tak zawsze, dłużą mi się te książki i ciągną i juz nie mogę i przestać też nie mogę i będę jeździć a tą lelawą literaturą aż się nie skończy... No kończ sie już podły gniocie! Ja chcę jakąś esencję! jakieś mięso w tej otchłani tektury! Ale nie mogę przestać. Koszmar jakiś. i KAKTUS.

wtorek, 4 grudnia 2012

po czym poznać fachowca?

Byli u mnie dzisiaj fachowcy w domu. Pod moją nieobecność byli i spodziewałam się że pozostaną niezauważeni. Błąd. W zasadzie to bym się nie zorientowała gdyby nie jeden detal. Bardzo znaczący. Wchodzę sobie do swojej prywatnej łazienki gdzie mam swoje prywatne ręczniki, swój prywatny prysznic i jeszcze bardziej prywatny wucet a tam podniesiona klapa. Podniesiona klapa! Miło ze strony panów fachowców że deskę podnieśli ale po skorzystaniu należało ją opuścić. Ale to jeszcze nic. Na mojej zardzewiałej podłodze dwie krople odbijające się w promieniach światła. Panowie wychodzili na dach przez okno w łazience. Po wejściu na powrót do domu umyli po sobie podłogę, ale przed moim prywatnym kibelkiem już nie. Współczuję kobietom tych panów, bo moja cierpliwość by nie była aż taka wielka.
Mam znajomego jednego pana rzemieślnika. Korzystam czasem z jego usług kiedy akurat jego rzemiosło mi jest do czegoś potrzebne. Ostatnio mieliśmy okazję pogadać i on mi opowiadał jak to był u kolegi, którego była żona jest Niemką. Każdy ma jakieś cechy charakterystyczne, ta akurat miała taką. Niemniej jednak para się rozeszła a znajomy rzemieślnik pojechał do kolegi w odwiedziny. Kolega pokazał mu mieszkanie, łazienkę i powiedział: ale wiesz sikaj na siedząco. 
Szanownych panów fachowców proszę o to samo. Jak już musicie korzystać z mojego prywatnego kibla to na siedząco i zamykać klapę a jak się taki układ panom nie podoba to drugi kibel jest na dole i gwarantuję że podniesionej deski sedesowej nie znajdę przej dłuższy czas. Bo jakoś mi wystarczy sprzątanie kocich sików.
Niemniej jednak przypomniała mi się taka akademikowa historyjka. Kiedyś dawno temu przez miesiąc mieszkałam z 4 chłopakami w pokoju w trakcie kampanii wrześniowej. Do pokoju po drugiej stronie łazienki wprowadziły się jakieś małolaty usiłujące zakończyć pierwszy rok. Ale jakoś chyba widzieli koniec własnej edukacji i raczej zajmowali się celebrowaniem studiowania niż nauką. A po tym celebrowaniu jeden dość regularnie nie trafiał do muszli, co bardzo moich współlokatorów drażniło. Jeden z nich po zakończeniu własnej kampanii wrześniowej urządził święto i w ramach celebrowania tego wielkiego wydarzenia śpiewał ponad dwie godziny pieśń, w której zadziwiająco często pojawiał się refren "debilu nie lej po desce".

money money money must be funny...

Ale mam niemoc twórczą dzisiaj. Do obrzygania. I tak się zastanawiam nad pieniądzami. Coś mi ucieka gdzieś w nieświadomości, jakiś super plan na mega oszczędność. Halo drugie dno gdzie jesteś? A wszyscy dzisiaj o pieniądzach, radio również. O oszustwach wielkich sklepów w święta. O sztucznych oszukanych  "promocjach" i PIHu. A moja koleżanka przeczytała że sklep solara zdycha z głodu. I dobrze im tak. I tak czasem rozmawiamy z M. O ciuchach głównie. A w zasadzie o cenach. O różnicach. W Italii, bywa że słonecznej, sklep bennettona to jeden z najfajniejszych i w sumie najbardziej cenowo przystępnych sklepów. Ten sam sklep w Polsce to jakaś cenowa masakra a przecena u nich to jakieś kosmiczne nieporozumienie bo najbardziej przeceniony ciuch jest i tak dwa razy droższy niż ten sam ciuch w regualrnej cenie w Italii. Ponoć Pierre Cardin to zupełnie normalny cenowo sklep w UK, natomiast w Polsce ohohoho...
Pamietam dawno dawno temu kiedy poznałam tkmaxxa. To było w 2007 roku w Edynburgu, kiedy podekscytowany sklepem z dwupakiem majtek Calvina Kleina za Ł14 mój brat stryjeczny pokazał mi jednego dnia bramy raju i bramy piekieł w postaci barwionego kwasu w zakręcanej butelce zwanego w UK czerwonym winem. W 2009 roku koleżanka oświeciła mnie że w tkmaxxie a i owszem majtki Calvina Kleina są może za 12.99E (bo to już w Irlandii było) a majtki w zasadzie nie CK tylko Polo Ralph Lauren ale to taki detal, ale tam się nie chodzi po takie rzeczy, tylko po te z czerwonymi albo pomarańczowymi metkami ciuchy z final clearance. Poza tym pokazała mi jeszcze penney's i dunnes store... no i moją wielką miłość - debenhamsa. I tą metodą szanownym państwu złodziejstwu podziękowałam. Nie chcę już mieć do czynienia z polskimi handlowcami. Niestety cena nie idzie w parze z jakością, a juz w szczególności nie ma kompletnie nic wspólnego z zarobkami. Więc państwo sobie kupią a ja sobie pojadę na urlop i tam z przyjemnością pozwiedzam przeceny...

starzeję się...

Czytałam kiedyś jednego bloga. Dość mnie wciągnął bo był taki paraliteracki. Pisała na nim jedna pani parapowieść parasensacyjną. Jedną, drugą, potem trzecią. Ale wieje nudą coraz bardziej. Zwroty "akcji" co chwilę i coraz gorsze puenty. I już mnie to nie bawi. Wolałabym coś innego, ciekawszego, inną powieść w odcinkach. Cokolwiek co mnie zafascynuje.
M. był. I pojechał. I pusto sie zrobiło. I smutno. A do tego nawet napalić w kominku nie można bo w domu się zadyma robi. Ale moze już dzisiaj to naprawią to znowu bedzie ciepło i trochę przyjemniej. I oszczędniej.
Do moich statystyk dotyczących kredytu wrzuciłam jeszcze dodatkowo dane odnośnie zużycia gazu. Kiedyś znalazłam blog jednej pani, która skończyła studia z ogromnym kredytem i jakoś sobie fajnie z tym poradziła. I nie umiem już tego znaleźć...
A tu spadł śnieg. Wracając wczoraj z K zajechał mi drogę samochód. W zasadzie nic nowego, ale to był cadillac. Kabriolet. Z dachem z dermy.