wtorek, 29 stycznia 2013

ciążowe rozmowy

Przyszłam dzisiaj do rentgena i pani mnie pyta:
- czy jest pani w ciąży?
- nic mi o tym nie wiadomo.
- czy stara sie pani o dziecko?
- nie ale nigdy nic nie wiadomo.
- ale teraz poważnie jest pani w ciąży czy nie?
- chyba nie.
- zabezpiecza się pani?
- tak.
- to załóżmy że pani nie jest w ciaży to proszę stanąć przodem do tej ściany.
- ale wie pani to nigdy nic nie wiadomo...
- ma pani rację ale załóżmy że nie jest pani w ciąży...

gówniana sprawa...

W ramach lekko luźniejszego dnia postanowiłam dzisiaj załatwić dwie sprawy jedną śmieciową a drugą gównianą. I same sukcesy mam! Udało się podpisać umowę na wywóz śmieci i dogadać z panem szambiarzem na wywóz moich nieczystości ciekłych z mojego szczelnego zbiornika. Och tak tak tak właśnie. Bo szambo po polsku to zbiornik szczelny na nieczystości ciekłe. Znaczy w teorii bo jestem chyba jedną z niewielu osób u których ten zbiornik jest szczelny :) I pan szambowy przyjedzie i wywiezie jutro te one nieczystości! same sukcesy. Niemniej jednak w ramach odwilży odśnieżyłam mu pokrywę do mojego szczelnego szamba żeby mnie z tym całym gównem nie zostawił...

niedziela, 27 stycznia 2013

niedziela...

Ależ mi się nie chce. Nie chce mi sie chcieć. I nic innego też mi sie nie chce... i w sumie fajnie jest siedzieć sobie o 9 rano w niedziele w żółtym szlafroku z owieczką i po prostu sobie być.

sobota, 26 stycznia 2013

domowo

Piorę sprzątam i gotuję, tańczę w kółko i stepuję... no dobra oryginalny tekst był trochę inny ale i tak chodzi o koło gospodyń wiejskich. Tak się czuję. Latam na miotle od godziny i rośnie moja wściekłość czy frustracja czy nawet sama nie wiem co. I katar też rośnie bo tak się składa że wymiotłam dziś jakąś tonę roztoczy z różnych zakamarów mojego domu. I spaliłam. W kominku. Jako biomasę co teoretycznie ograniczyło emisję CO2 bo biomasa jest w tej kategorii "tańsza". Jest to stanowczo odnawialne źródło energii :)
Sprzątanie szkodzi. Właśnie wymyśliłam latając na miotle że mogę powiedzieć mojej szefowej że jestem w pracy dyskryminowana ze względu na wiek. Ciekawe co odpowie. A jak nic nie odpowie to powiem jej że w takim razie ze względu na młody wygląd. Ostatnio powiedziałam jej że moje zarobki i moje rozmowy a nią na ten temat są żenujące. Nie mam pojęcia dlaczego tak mnie zawsze "oświeca" przy sprzątaniu. Pewnie temu że tak samo nie lubię mojej pracy jak sprzątania.
Potrzebuję przerwy. Nie chcę patrzeć na te obleśne papiery, sprawy, tych ludzi którzy przychodzą do mojego biura, coponiektórych moich kolegów z pracy, śnieg zalegający wszędzie, budynek, fochy szefowej zegarek co rano kiedy wiem już zanim wyjdę z domu że będę spóźniona. Nie mam zdrowia na to patrzeć. We wtorek badania. Znowu. Jak co roku.

czwartek, 24 stycznia 2013

jak narobić sobie wrogów w dwa miesiace?

Nie jest tajemnicą że pracuję w miejscu którego wszyscy nienawidzą. W instytucji publicznej na dodatek i nie jest nią urząd skarbowy. Jako najgorzej zmotywowany pracownik na świecie swoją pracą zajmuję się w godzinach pracy, nie wtrącam się do działki mojej współprowadzącej sprawy i jakoś spokojnie i sprawnie panujemy nad stertą papierów starając się płynąć z nurtem i nie wstępować zbyt głęboko w to bagno a przynajmniej nie narobić sobie wrogów. Bo praca pracą ale żyć trzeba. 
Mamy w pracy w trochę innym dziale gwiazdę znaną ze swojej upierdliwości i humorów. Jako że wszyscy już wiedzą o tym że ona jest trudnym przypadkiem to kanałami starają się ją omijać a jak już się nie da to miętosząc w zębach przekleństwa robią co każe. W przypływie weny szef drugiego działu zatrudnił w listopadzie nową dziewczynę. W zasadzie nikt nie do końca wie dlaczego, chyba tylko po to żeby biurko puste nie stało. Niemniej jednak zatrudnił. Wyglądała normalnie. Uśmiechnięta, zadowolona, singielka po 30 trochę ciała, no na pierwszy rzut oka do rany przyłóż. Po miesiącu rozpoczęły się dziwne skargi starych porządnych projektantów zaglądających do nas ze swoimi sprawkami. Lekko mi się to wydało dziwne ale w sumie każdy ma jakieś swoje grzeszki i czasem każdy czegoś zapomni i może akurat tym razem to oni przekonani o swojej nieomylności... ale projektanci przychodzili i coraz głośniej wylewali swoje żale już nie na naszą gwiazdę ale na naszą nową koleżankę. Kiedyś dziewczyna przyszła i zadała mi pytanie z serii "poszukiwanie drugiego dna tam gdzie go nie ma" i odesłałam ją z komentarzem żeby nie wydziwiała i poszła. Ostatnio wstąpiła z podobnym "problemem" do jednej z zaprzyjaźnionych koleżanek (E.) i się dowiedziała tego czego E.  już dawno nauczyła się od nas - już nie ma "u nas w K." teraz tutaj jest "u nas" a tutaj zasady są inne. E. przegryzła gorzką pigułkę z godnością, przyjęła ją do wiadomości i jest ze stanu obecnego bardzo zadowolona. Niemniej jednak nasza nowa koleżanka nie przyjęła do wiadomości nowego stanu rzeczy. Po kilku głośnych utyskiwaniach projektantów nowa kiedyś wpadła do nas w odwiedziny. Aluzjami usiłowałyśmy jej wyjaśnić żeby nie przesadzała bo to miasto ma dość mało mieszkańców a zrobienie sobie wrogów niczego dobrego nie przyniesie. Wyszła urażona. Trudno. 
Mamy nowy system. Wdrożenie zabiera trochę czasu i uwagi. System jest nowy i dość dziwny, dzisiaj szperając na swoim koncie natknęłam się na pismo pt. "skarga". Zaklęłam szpetnie, bo skąd na moim koncie pojawiła się skarga i dlaczego ja o tym nic nie wiem? otworzyłam dokument z poczty i odetchnęłam z ulgą. System jest nowy i pokazuje wszystkie tego typu pisma dotyczące całości wydziału. Skarga była na naszą nową koleżankę. Dwa miesiące. Już po dwóch miesiącach doczekała się imiennej skargi i to wyjątkowo wrednej. Ale jak to mówi M. każdego szkoda, tylko nie każdego żal... Można komuś zrobić na złość. To nic nie kosztuje (pozornie) ale jak już coś takiego robić to z głową. Tylko po co?

środa, 23 stycznia 2013

znowu ten ślad...

Ślad węglowy. W internecie dali kalkulator i wyszło że produkuję 14,4tony CO2 rocznie, czyli prawie dwie średnie krajowe i ponad 3 razy tyle co powinnam.

rycerz

Mówią na to strażak albo rycerz. Montuje się na kominie i służy pozornie do osłony kanału i do tego żeby dym swobodnie mógł sie wydobywać z komina. Przynajmniej u niektórych, bo u mnie mój rycerz zamarzł a dym usiłował mnie zaczadzić. Ale udało się. Wróg unicestwiony! Stalowy hełm zamieszkał w moim pomieszczeniu gospodarczym razem z innymi nikomu do niczego nie potrzebnymi rzeczami. W zasadzie mam ochotę powiedzieć zakuta pała, ale nijak to nie zmienia sytuacji...
Napaliłam w kominku i poszłam patrzeć na dym uciekający z komina pod pretekstem odśnieżania. Ale ulga. Smuga białego dymu unosi sie z mojego komina i leci sobie w świat. A w moim domu nie czuć ani dymu ani przeraźliwego zimna, które towarzyszyło mi od dwóch dni.
Mogę iść spać. Sen. Potrzebuję snu. Spokojnego snu.

poniedziałek, 21 stycznia 2013

Blue monday.

Wściekłość miesza się z bezsilnością. Znowu dym. To nie omam. To czarny duszący dym zabójca. Już nie czuję się tu bezpieczna. To nie jest mój azyl. Koty też nachodzi Biały Pirat. Ani minuty spokoju. Blue monday. 

gość w dom...

Dziś z rana obudziło mnie warczenie. Zapomniałam już jak to jest zostać obudzonym złowrogimi pomrukami i nerwowym tłuczeniem opazurzoną łapą w szybę. Okazało się że na moim progu siedzi Biały Pirat i grzeje się o moją szybę nic sobie nie robiąc z niegościnnych powrzaskiwań Rudej. Kotek czarnotek przyglądał się temu zamieszaniu z mieszaniną niepokoju i zaciekawienia, ale jak prawdziwa fajtłapa siedziałspokojnie i czekał co sie wydarzy. Ruda postanowiła działać i pogonić intruza nastawionego na wizytę w naszym domu. Pech chciał że musiałam iść już do pracy i nie dałam jej zbyt wiele czasu na te "porządki" wychyliłam sie za drzwi i wołalam ją kiedy w moją stronę spod drzwi sąsiedniego domu ruszyła pędem, łapiąc pazurami uszczerbki w lodzie biała kulka. I nagle poczułam łaszenie do moich stóp. A Ruda siedzi pod drzewem i przygląda się temu bezczelnemu stworzeniu.
Nie wiem jak mam reagować w takiej sytuacji kiedy Biały Pirat przychodzi się łasić a moje szczęścia a szczególnie moja ślicznotka jest strzępem nerwów.

niedziela, 20 stycznia 2013

ślad węglowy...

Czytam aktualnie dwie książki. A w zasadzie jedną słucham a drugą męczę. Jedna - ta słuchana jest o wojnie, drugiej wojnie światowej a druga to zapis pewnego bloga, nazywa się Zieloni śpią nago i w dość dziwny sposób przekazuje typowo amerykańsko-naiwne podejście do tematu ekologii. Jednak przy tym całym chaosie wyłaniają mi się dwa pytania a w zasadzie spostrzeżenie i pytanie. Czy 70 lat temu, kiedy wojna była akurat w samym swoim środku ktokolwiek podejrzewał że dzisiaj będziemy się w cywilizowanym świecie zajmować śladem węglowym? i jaki jest w zasadzie mój ślad węglowy? a w zasadzie to potężna węglowa autostrada, która wydłuża się każdego dnia...
Codziennie oddalam się i przybliżam do jakiegoś ekowzorca dzisiejszych czasów jednocześnie. Kompostuję, ale spalam, segreguję ale jeżdżę samochodem, wyprowadziłam się z miasta i rozpoczęłam moją codzienną wędrówkę po drewno i odczyt licznika gazu, jednocześnie rozpoczynając dojazdy do pracy obce mi od sześciu lat, w czasie których posiadanie samochodu było fanaberią i demonstracją niezależności. Głównie przed sobą samą. W zasadzie zastanawiam się jak daleko sięga ekohipokryzja? Mam wrażenie że bycie eko nie jest dzisiaj fanaberią tylko koniecznością podyktowaną względami ekonomicznymi. Zagadał do mnie ostatnio mój sąsiad, który stwierdził że po raz ostatni kupił węgiel do ogrzewania domu, uznał że drewno będzie go kosztowało tyle samo. Sama liczyłam moc żarówek i poczynione przez ich wymianę oszczędności. Segreguje śmieci bo oddawanie posegregowanych jest tańsze niż pomieszanych a kompost przyda się w ogrodzie... zakładając że dożyję dnia, w którym w końcu będę miała ogród. Moi rodzice maja dodatkowo zamontowane solary bo przecież ta energia jest relatywnie tańsza niż płacenie za gaz albo za prąd do ogrzewania wody... a jeżdżenie dieslem jest tańsze od jeżdżenia benzyniakiem, chociażby tylko dlatego że samochody diesla mniej spalają paliwa w przeliczeniu na 100km. Bycie eko jest więc hipokryzją. Nawet uprawa własnego ogródka jest hipokryzją, przecież wytworzenie świeżej ekożywności z własnego ogródka przy odrobinie samozaparcia jest tańsze niż kupienie tych samych warzyw czy owoców na targu. A ekokuchnia? gotowanie w domu? też jeżeli dobrze to zaplanujemy jest sporo tańsze niż stołowanie się byle czym i byle gdzie. 
Dzisiaj będąc u rodziców oglądałam program w telewizji o brytyjskich matkach, które dają dzieciom wybór tego co chcą zjeść - z menu "restauracji" McD. A potem w dobrej wierze i pełne przekonania co do słuszności własnych racji posyłają dzieciaki na obozy odchudzające nie widząc u siebie ani pół cienia poczucia winy za zaistniałą sytuację.

czwartek, 17 stycznia 2013

dym

Czuję dym. Obsesyjnie czuję dym w moim domu. Chodzę i wącham i czuję dym. Czułam go w ręcznikach więc dałam je do prania, muszę jeszcze poprać wszystkie zasłony i firanki bo nie wytrzymuje na nerwy tego drewniano-dymnego smrodu. Koszmar.
Chodzę i sprawdzam wentylację wszystko działa jak powinno, wyrzuciłam popiół żeby wszystko było dobrze ale nadal go czuję. Czy to się kiedyś skończy? ten potworny zapach? 
Kiedy pojechałam do M miałam nim przesiąknięte wszystkie ciuchy, więc wyniosłam suszarkę do garderoby. A tam kupiłam sobie nowe bluzki. Ale mam obawy że ten zapach siedzi w mojej głowie. Albo jakaś nadwrażliwa jestem chociaż test pokazał że stanowczo nie powinnam...

środa, 16 stycznia 2013

art decowo...

Potrzebuję witrynę, albo biblioteczkę... tanią, ładną art-decową... no i dupa. Szanowna moja matka zasugerowała mi żebym sobie od niej zabrała jeden artdecowy stoliczek co mi pasuje do tego fotela, który od rodziców wzięłam kilka lat temu "na chwilę" bo ona by sobie kupiła nowy. Jako że suszę sobie uzębienie do tego stoliczka juz od dawna (trzebaby go tylko pofornirować po wierzchu bo chyba z czasów jak jeszcze miałam akwarium coś się temu onemu podziało i wygląda nieatrakcyjnie) to nie marudziłam wiele tylko a i owszem chętnie zgłosiłam akces na posiadanie takowego do mojej pracowni. Matka też również zasugerowała że obiecała mi że zapłaci za tapicera do tego artdecowego fotela... Mam pewne obawy czy aby nie usiłuje się pozbyć cichaczem z domu mebli, które jej tak niezazbyt odpowiadają na rzecz nowych bądź innych używanych z jakiegoś sklepu meblowego... niemniej jednak moja pracownia ma pewne swoje wymagania, w których mieści się i stoliczek i fotel tylko jeszcze muszę skądś odpowiednio prostą kanapę wytrzasnąć... i przede wszystkim witrynkę. Albo biblioteczkę...

wtorek, 15 stycznia 2013

zady i walety...

Dostałam od A sukienkę, w której ona się już nie mieści. Ubrałam i leży jak ulał, tylko ramionka trochę skrócić bo A jest ode mnie wyższa. I nagle mnie dopadła. Piorunująca i porażająca myśl. A JEŻELI TO PRAWDA? jeżeli te moje mdłości, objawy lekkiego przeziębienia i zmęczenie to nie panująca wokół grypa tylko wrzeszcząca z każdego kąta ciąża to co? i co ja teraz zrobię? przecież nie będę mogła nosić tej kiecy a ona taka ładna... jeżeli mnie dopadła?
W myśli wyliczyłam zalety ciąży... 100% płatne chorobowe. Nic więcej nie przyszło mi do głowy poza myślą że jak chciałam chorobowe 100% płatne to trzeba było iść do policji. 
I wady: kieca, rozstępy, 9 miesięcy, poród, 26 lat a finalnie i tak dożywocie, koszty, korepetycje z matematyki, nauka angielskiego, może chińskiego kto to wie, wypadałoby się też dogadać z innymi nacjami... 
O co to to nie, jutro pójdę sobie karnie w końcu po ten test, nasikam i się uspokoję. 

A potem okaże się jak zwykle że to pms...

motywacja...

Jedna moja koleżanka mi kiedyś powiedziała że jestem najgorzej zmotywowanym pracownikiem na świecie. Błąd! znam gorzej zmotywowanych! ale zaczynam mieć chyba objawy wypalenia zawodowego.
Byłam w sobotę na imprezie. Obżarłam się jak prosię, no dobra pewnie by nie było dramatu gdybym piła coś ku temu. Ale jako kierowniczka wehikuła nie mogłam niestety i po powrocie do domu nie poczyniłam czynności podstawowej - nie wypiłam kielicha digestivo żeby mi było lepiej. Obudziłam się już w nocy ze zgagą jak pieron ale udało mi się ją jakoś utopić w mineralnej. W niedzielę spać nie mogłam ale pojechałam do rodziców na obiad a tam żurek... drugiego dania nie pamiętam ale pewnie też nic lekkiego. Po powrocie do domu zrobiłam się głodna więc zjadłam jeszcze resztki moich szaszłyczków z kurczaka... No i nastał poniedziałek. Wstałam rano, poszłam do roboty. Mdli mnie. Robota sie sama nie chce zrobić a mnie mdli. I to coraz gorzej. I ślinotok jak nie ujmując rosły bernardyn i mdli mnie. Jak na poranne mdłości to chyba sporo za wcześnie ale trzeba być czujnym. Wyszłam na świeże powietrze wszystko gra, wróciłam do biura mdli mnie. Jak nic mdłości na pracę mam.
No nie, co to to nie, przejrzałam wszelkie wczesne objawy ciąży i wychodzi na to że gdyby to miały być objawy ciąży to by się okazały za miesiąc najwcześniej.
Wyszłam po pracy do domu a tu jak ręką odjął! Żadnych mdłości! wszystko ok.
Dziś przychodzę rano do pracy - wszystko gra, siedzę tu od półtorej godziny i czuję jak zaraz zaczną mi wisieć takie gluty z pyska jak bernadrynowi albo obcemu (temu od ósmego pasażera nostromo)... I zaczyna mnie mdlić... Może powinnam z szefową porozmawiać o podwyżce?

poniedziałek, 14 stycznia 2013

świńska grypa i inne...

W moim mieście panuje grypa. Nie taka zwykła o co to to nie, tylko świńska. Albo ptasia, ale chyba świńska jednak. Tak czy inaczej połowa osób zmojego biura ma grypę albo chociaż przeziębienie. I to całkiem nie świńskie tylko takie zwykłe i roznoszą tą gangrenę po okolicy nie wiadomo po co zamiast siedzieć w domach i wygrzewać swoje bakterie i wirusy we własnych domowych pieleszach.
Dziś rano spotkałam na schodach mojej pracy męża koleżanki z naszym służbowym mieniem w ręce, oddać przyszedł bo koleżanka, którą ostatnio tylko "drapało w gardle" poległa w boju.
Nie przebije jednak mojego szwagra, który ostatnio ma dosć nerwowy czas i nie za bardzo może spać. Biorąc pod uwagę że ma chore serce siostra lekko się przeraziła kiedy go ujrzała w któryś dzień, on po męsku uznał że czuje się fatalnie i chyba będzie umierał, bo ma zawroty głowy i jest słaby... siostra więc zadzwoniła do jego lekarki domowej zapowiedziała sie na wizytę razem ze zwłokami swojego męża oraz gipsem (tak, tak ponieważ szwagier podczas spadania ze schodów tydzień wcześniej złamał sobie rękę). Pani doktór postanowiła uczynić mojemu szwagrowi ekg, co sie jednak nie udało, więc skierowała towarzystwo do zamknietego z powodu świńskiej grypy szpitala na ostry dyżur kardiologiczny... szwagrowi uczynili badania wszelakie po czym orzekli po drodze wzywając laryngologa, że ów ciężko obłożnie i umierający pacjent ma... ciężki nieżyt nosa zwany potocznie katarem.
Zdrowia życzę :)

piątek, 11 stycznia 2013

zgłaszam wniosek

Zgłaszam wniosek o przyznanie nagrody naszym antyterrorystom i negocjatorom. Brawo panowie. Oszczędziliście budżetowi naszego państwa kupę forsy! Tylko dlaczego to tak długo trwało? 
Mieliśmy takiego rodzimego terrorystę. Takiego małego, na naszą polska skalę. Zabarykadował się we własnym mieszkaniu z własną małoletnią przyjaciółką i strzelał do nieoznakowanej policji przez okno. Podejrzewam że bardzo tajni byli ci tajniacy skoro wiedział do kogo strzelać. Ale to nic. Antyterroryści i negocjatorzy byli za to doskonali. Przekonali faceta bez użycia jednej kulki żeby sam się zastrzelił przez co oszczędził nam sporo wydatków, które możemy teraz przesunąć w budżecie na cyrk sądowo-medialny wokół Kasi W. Nawiasem mówiąc nie mam pojęcia dlaczego obok tematu Kasi W. nie reklamują się w internecie i gazetach jacyś na przykład sprzedawcy pieluszek. W końcu każda matka jest teraz oburzona dzieciobójczynią i tak podprogowo mogłaby sobie ze dwie paczki kupić a za dochód uzyskany z takiej promocji moglibyśmy utrzymywać Kasię w odosobnieniu przez długie lata, albo chociaż oddać społeczeństwu część tego co już na nią wydało.
A póki co wnioskuję o medal. Dla negocjatorów za załatwienie sprawy w Sanoku zupełnie nieagresywnie i niemalże bezobsługowo.

czwartek, 10 stycznia 2013

zima zima zima

pada pada śnieg...
Zachciało mi się mieszkać w górach. W nocy spadła temperatura i zaczął padać śnieg. Zrobiła się wichura i gwizdała w szczelinach okien piekielnym wyciem nie dając mi spać. Koty wtulały się we mnie udając razem ze mną że to tylko na chwilę i zaraz uda nam się zapaść w sen. Pierwsza wstała moja ślicznotka, nie wytrzymując napięcia i wyczekiwania. Kotek czarnotek wytrzymał chyba do trzeciej. A rano okazało sie że mój pokrowiec na szybę w zasadzie prawie zupełnie odleciał i już nic nie chronił przed śnieżycą. Odetchnęłam z ulgą że udało mi się kupić tą miotełkę w środę (we wtorek udało mi się zgubić moją...) do pracy też z trudem ale udało sie dojechać. A w mieście co? wiosna. Ręce mi opadły bo oczekiwałam chociaż równie paskudnej pogody. 
A moje koty mają nowe obróżki. W zasadzie nigdy nie nosiły obróżek bo po pierwszym razie czarnuszek zdjął taką w niecałe 20 sekund a pięknota nie czekała wiele dłużej. W końcu ma być po równo i jak wszyscy to wszyscy babcia też. 
jadę, jadę w świat sankami, sanki dzwonią dzwoneczkami...

środa, 9 stycznia 2013

panowanie nad rzeczywistością

W ramach niemocy znalezienia rachunków za prąd chwyciłam się ostatniej deski ratunku - energetyki. Z drżącym sercem zadzwoniłm do miłej pani z infolinii że chciałabym zapłacic rachunek za prąd ale mi się gdzieś zgubiły prognozy i nie umiem znaleźć, bo wie pani przeprowadzka itp itd... kadzę i kituję żeby poprawić lekko swój wizerunek. Pani infoliniowa już lekko wyczulona na takich podejrzanych klientów wylegitymowała mnie upewniła się że aby napewno rozmawiamy o tym samym miejscu poboru prądu przez moją skromną osobę. I co się dowiedziałam?
- że rachunki są zapłacone (uff, no ale przecież wiadomo że ojciec, który tymi rachunkami się zajował do tej pory, zapłacił)
- że nie ma rachunków (bo wszystkie prognozy są zapłacone)
- że nie mam bladego pojęcia o panowaniu nad swoimi rachunkami, nic tylko płacić chcę. O głupia ja, głupia ja...
No ale to jakby było do przewidzenia że coś mi czasem gdzieś ucieknie. Ale żeby aż tak?

wtorek, 8 stycznia 2013

skąd?

Skąd ojcowie wiedzą że w domach ich dzieci są pompy cyrkulacyjne do wody? albo skąd się dowiedzieć gdzie się podziały moje rachunki za prąd? skąd wiadomo czy odsetki od kredytu wzrosną czy spadną za pół roku?
domowe przedszkole.... no i tu zaczynają się schody...
Zgubiłam rachunki za prąd. W sumie nic szczególnego gdyby nie fakt, że wypadałoby je zapłacić. A ja nawet nie wiem komu, ile, za co i na jaki numer konta. Kompletnie nie mam na ten temat bladego pojęcia. I lekko błądzę jak kulawy we mgle.
Ale za to dzisiaj powiedziałam ojcu że w domu przydałaby mi się pompa cyrkulacyjna do wody a on pstryk wyciągnął mi jak królika z kapelusza wiadomość że ja a i owszem posiadam takową pompę tylko trzeba ją włączyć do prądu żeby zadziałała. I nagle, w jednej chwili, posunęłam się w postępie cywilizacyjnym o jakieś 10 lat. Szkoda tylko że mi prąd odłączą niedługo bo nie zapłaciłam...

niedziela, 6 stycznia 2013

i co dalej?

Przyszłam, odśnieżyłam, napaliłam w kominku, wzięłam prysznic, usiadłam. I nie wiem. Co dalej? Jak dalej wszystko będzie wyglądało? I kiedy? Czy tak powinno wyglądać życie? Pranie, pracowanie, czekanie, odśnieżanie, gotowanie, palenie w piecu, spanie, wstawanie? 
Czasem cieszę się z tej bezpiecznej rutyny, wiem co będzie dzisiaj, jutro i pojutrze. Ale czasem sie budzę rano i wiem że to nie tak. Tak nie powinno być. Powinnam być gdzieś indziej, robić coś innego. Jutro jest poniedziałek. Pierwszy poniedziałek w nowym roku w starej pracy. Wstanę rano i mój dzień będzie zaplanowany przynajmniej do 15.30 kiedy wyjdę z biura, bo przecież nadgodzin nie płacą wiec nie ma sensu tam siedzieć ani pięć minut dłużej niż przepisowe 8 godzin. Za pracę też tam zbytnio nie płacą. Za wiedzę, doświadczenie i nerwy. Potem pewnie bank, zakupy, odśnieżanie żeby dojechać do domu, gotowanie i czekanie na codzienne spotkanie z M. znowu z daleka mimo że dziś rano jeszcze byliśmy razem. Trzeba kupić pastę do zębów i piankę do golenia dla M. Trzeba wyprać szlafrok. Gdzieś zgubiłam faktury zaliczkowe za prąd. W co ja się jutro ubiorę? Takie małe codzienne sprawki.
Kot leży na moich kolanach. Mam wrażenie że mnie pilnuje żebym nigdzie nie pojechała. Bo przecież z kim będzie spał? komu będzie mruczał do ucha?
Czy to wszystko mi jeszcze wystarcza? a gdzie wyzwanie? a może to tak ma być? dom, samochód i mężczyzna na końcu świata? mruczący kot i ogień w kominku? plany na ogródek jak będą pieniądze... i jedyne wyzwanie na jutro - w co się ubrać?

wróciłam

No i wróciłam. Tym razem podróż nie zajęła mi tyle co poprzednio ale i tak same zmiany zastałam po powrocie. Okazało się że miałam w domu awarię, o której nic nie wiedziałam. Ale to może nawet i lepiej że nic nie wiedziałam bo w trakcie moich urlopów zawsze świat się zmienia. Kilka lat temu jak wyjechałam na chwilę Lepper został premierem. Potem jeden pan został prezydentem, a teraz Depardieu został Rosjaninem, mój szwagier złamał rękę i zalało mi kotłownię. A raz jeden jak wyjechałam do kwiaciarni a nie na urlop i po powrocie okazało się że nie mamy jednego rządowego samolotu i prezydenta. Ale za to od tej pory w telewizji mają o czym gadać. 
No i miałam kolędników. Dwóch bo trzeci skręcił nogę pod kościołem. Ale że oni tu na ten koniec świata dotarli to ja ich podziwiam. Bo ja z trudem dotarłam.

piątek, 4 stycznia 2013

nie nadaje sie

Jestem na urlopie. Były święta, teraz urlop. Najpierw w domu, teraz tutaj. Przygotowania do ostatniej chwili, świąteczne zakupy, pakowanie, wyjazd i po tygodniu lenienia się, zakupów i chodzenia w kółko po mieście i już nie mogę. Nie mogę wstawać o 9 czasu lokalnego, wstawać i mieć już wszystko załatwione.Gdybym tu miała zostać jeszcze kilka dni to bym naprawdę zaczęła roznosić swoje cv po mieście. 
Nie rozumiem jak można spędzić życie bez chodzenia do pracy i bez codziennych obowiązków. Obejrzałam wszystkie filmy w telewizji, wiem czego nie można wwieźć do Nowej Zelandii i jakie są procedury przy dostawaniu wizy do UK. I jestem tym już lekko obrzygana. Nuda. Tutaj tak samo nic nie ma w telewizji jak w Polsce. 
Nie nadaję się. Siedzenie w domu nie jest dla mnie. Nie umiem, nie lubię i już mam dość. Może praca? tak na dwie godzinki? albo trzy? aż mi się znudzi. Więc piorę. W kółko. Robię pranie. I czuję się trochę jak pies przy budzie. Halo właścicielu dlaczego tak długo siedzisz w pracy zamiast mnie wyprowadzić na spacer? A dziś kolej na muzeum. Podejście numer trzy. Oglądanie mumii.

wtorek, 1 stycznia 2013

pan Darcy....

I Nowy Rok. A wszystko wygląda jak w starym... i dobrze. Bo już przywykłam do starego. Do tej pewności że jak wstanę to codziennie przeczytam albo usłyszę "dzień dobry" i będzie znaczyło dokładnie tyle ile powinno - że ktoś mi blisko życzy mi dobrego dnia. Bez drugich albo trzecich znaczeń. 
A dzisiaj jeszcze dodatkowo miałam jeden z moich ulubionych filmów w chyba najgorszym wykonaniu świata... Duma i uprzedzenie gdzie zamiast Elisabeth Bennett grała Keira Knightley a zamiast pana Colina Darcy-Firth pan Nobody-Known. Co za masakra! Jak można tak zabić klasyk literatury romantycznej. Żadnej kąpieli w jeziorze, nawet kąpieli w wannie nie było. Pan Nobody-Known to był chociaż wyrazisty a Keira... porażka i na dodatek miała podcięte włosy i dopięty warkoczyk. I to było widać... Wczoraj była Emma. I jakoś udało się zrobić dobry film bez zabijania ducha Jane Austen. 
Mam takiego znajomego, który ogląda filmy tak długo aż wypatrzy na nich wszystkie pomyłki. W ojcu chrzestnym było ich chyba mniej niż w dzisiejszej wizji dumy i uprzedzenia (aż mi się palce same składają żeby napisać dupy i uprzedzenia). 
Ale znalazłam coś co po prostu muszę zobaczyć. Les Miserables z Hugh Jackmanem... Niemniej jednak listy do M stają się chyba powoli u mnie nowym Kevinem. Taka tam nowa świecka tradycja...
Ale mi się przypomniało teraz! ale jestem zdegustowana. Jestem w kraju, w którym nie ma Bożego Narodzenia. Już nie ma Christmas, Xmas, teraz są holidays, festive coś albo pieron wie co. I może jestem dziwna ale tego nie rozumiem. Nie każę osobom innych wyznań niż chrześcijańskie świętować tych samych świąt. Ale te konkretne święta to jest Boże Narodzenie i z tego właśnie powodu są te święta i ten czas wolny. Jeżeli komuś sie to nie podoba to ja nikomu nie nakazuję kupowania sobie prezentów, śpiewania kolęd albo pastorałek albo piosenek zwanych w radio christmasami i świetowania razem z osobami wyznań okołochrześcijańskich. 
Chcecie przejmować nasze święta i zwyczaje obdarowywania się prezentami? nie ma sprawy ale o co chodzi z tą zmianą nazwy? to nasza tradycja od IV wieku naszej ery, my nie świętujemy chińskiego nowego roku, święta chanuka albo ramadanu, nie ma obowiązku świętowania symbolicznego dnia urodzenia naszego boga, czy też proroka uznawanego przez muzułmanów i żydów. Polityczna poprawność? Religie powstają i upadają, tak samo chrześcijanie przejęli to święto więc bez względu na to jak się będzie nazywało ważne jest kto w co wierzy i dlaczego. Więc mam gdzieś poprawność polityczną niech żyje Boze Narodzenie!