czwartek, 27 marca 2014

warzywka :)

Zrobiłam rozsadę. W zasadzie to nie miła baba kłopotu zrobila se rozsadę. No i jestem w zasadzie bardzo ciekawa co z tego wyniknie bo moja rozsada ani nie ma super ciepło ani super jasno, wychodze z założenia że moja babcia kamień do ziemi wsadzi i zawsze jej zakwitnie to może to jest w genach? póki co mam wrażenie że to co wykiełkowało jest za bardzo wybiegnięte do słońca i czekam na dalsze kiełki.
a wczoraj był moment, na który czekałam już od dluższego czasu. SIANIE! dzień był wyjątkowo ciężki i po powrocie moja wewnętrzna potrzeba siania sadzenia i zajmowania się czymkolwiek była jeszcze mniejsza niż zazwyczaj, ale poszłam w zasadzie trochę na siłę. I stało się coś niesamowitego. Liczenie ziarenek, kontakt z naturą odprowadził wszystkie moje dzienne stresy gdzieś gdzie zabrał je wiatr. Lepiej mi. Groszki, boby, pietruszka, rzodkiewka koperek i sałatki na liście. Pycha! więc teraz czekam...
juuuż? kiełki gdzie jesteście???
a mój głóg nadal nieśmiało bardzo reaguje na wiosnę. Delikatnie wychyla pączki i czeka. I ja też czekam. I nie wiem ile sobie tak poczekamy jeszcze...
WIOSNO JA CZEKAM NO PRZYCHODŹ JUŻ!
 

piątek, 21 marca 2014

kiełki

Zrobiłam rozsadę w niedzielę. Oczywiście zachowałam się najgłupiej jak sie tylko dało bo przecież nie zapisałam sobie co ja też do tej ziemii nawtykałam. Znaczy wiem że sałatę, pory, seler (zwykły bo naciowy oczywiście zapomniałam), kalarepę i co tam jeszcze miałam w tych torebeczkach z nasionkami, ale w swojej naiwności nie zapisałam co jest co, bo ja przecież doskonale odróżniam małego kotka od małego pieska a to przecież prawie to samo por to prawie jak szczypiorek, co gorsza też prawie jak szalotka a seler może być łudząco podobny do kalarepki. No i coś mi zakiełkowało wczoraj a ja nie mam bladego pojęcia co to takiego! w sześciu torfowych doniczkach mam kiełki czegoś co nie wiem co to jest. Mam tylko szczerą nadzieję że to wychodzi to co zasiałam a nie jakieś chwasty chwastowe, które tylko czekały aż coś zasieję żeby jak kukułki paść się kosztem moich warzywek. Tak się zastanawiam w sumie czy gdybym wróciła dzisiaj o jakiejś ludzkiej porze to czy nie dać ich na chwilę na parapet na zewnątrz żeby sobie tam siedziały i grzaly się w cieple, chociaż spodziewam się ze moja mama by mnie raczej od tego pomysłu odwodziła.
A dzisiaj mamy pierwszy prawdziwy dzień wiosny (pomimo tego że teoretycznie przyszła juz wczoraj o 18) bo u nas w końcu zakwitły krokusy FIOLETOWE. 3 jasne i 3 ciemne kwiatuszki. A na głoga dalej czekam. Dostałam jeszcze dwa małe głogi krzaczaste (jednoklapowe) i dwie piwonie. Kocham piwonie, chociaż z uporem siedzą pod ziemią i udają że wiosna ich nie dotyczy wcale. Nie mogę sie już doczekać dotyku ziemii. Kiedy wsadzę w nią ręce i posadzę groszek i rzodkiewki i wysieję wczesne sałatki, które potem będziemy jedli do naszych późnych kolacji. Nie mogę już wytrzymać z niecierpliwości.   

niedziela, 16 marca 2014

wiej wietrze wiej!

Kiedy jest taka pogoda mam nieustająco potrzebę czytania Makbeta. Otwieram drzwi i słyszę w szumie lasu wiedźmy krzyczące swoje zaklęcia. Wiatr zawodzi. Natura gniewnie sprząta za zimę, której nie było. Zapomniała przyjść. Liście fruwają wszędzie, gniewnie strącane przez bezlitosne grube krople deszczu. Koty siedzą w domu zniechęcone i nawet nie myślą wychodzić. 

Uwielbiam taką pogodę czasem. Zazwyczaj kiedy mogę siedzieć na kanapie przy kominku i grzać kości popijając herbatę. Ale teraz jest inaczej. Czekam na wiosnę. Wypatruję jej z niecierpliwością codziennie. I mam wrażenie że wchodzi z hukiem. Zasadziłam głóg. Bardzo ciężko zniósł zeszłe lato, nie był najmężniejszym okazem głogu, ale jego pokrój szalenie mi się spodobał wiec postanowiłam zaryzykować. Poza tym to twardziel więc z całkiem niepozornego młodzieńca może się okazać w dorosłości całkiem dorodnym głogiem. Chodzę codziennie obserwować jego postępy i jestem porażona. Mam wrażenie że od wczoraj rana, kiedy w pantoflach i szlafroku chodziłam obserwując czy to już, zrobił ogromne kroki ku wiośnie. Pąki już nie tak bardzo nieśmiało wyglądają z czerwonych gałązek, jakby tylko czekały na ogłoszenie że już można. Jest ich cała masa. Bladozielone, przyczajone i wyczekujące. 

W zeszłym tygodniu obcięłam wrzosy. Zbierają się w sobie żeby móc tez skorzystać z wiosny. A póki co cieszą się deszczem i wiatrem. Taką małą Szkocją.

piątek, 14 marca 2014

dawać tu tą wiosnę!

Nie mogę. Nosi mnie. Chadzam co rano w szlafroku po ogródku i oglądam czy listki się rozwinęły. Jak mój czosnek co go eksperymentalnie wsadziłam do ziemi w październiku. Czy krokusy juz kwitną bo przebiśniegi prawie przekwitły. Dreptam po zamrożonej albo oroszonej ziemi w kapciach i moczę sobie stopy BO JUŻ NIE MOGĘ SIĘ DOCZEKAĆ! Nie mogę się doczekać kiedy w koncu przyjdzie wiosna wsadzę ręce do ziemi i będę mogła się w niej grzebać aż mi się odechce. Czyli dłuuugo. Miałam nie robic rozsady w tym roku ale chyba z tej niecierpliwosci zrobię bo nie mogę wytrzymać.
Z tej niecierpliwości poszłam ostatnio do sklepu ogrodniczego po nasionka. Miałam kupic kilka tych najwcześniejszych bo przecież wiadomo że jak M mi w końcu grządeczki zrobi to sobie posieję co popadnie. Weszłam, spojrzałam i wyszłam czym prędzej wkurzona jak jasny gwint bo przecież granda, prostactwo i drobnomieszczaństwo walnęło mnie między oczy. Za jedna torebunię nasion 7zł. Słownie SIEDEM ZŁOTYCH! No przecież bez przesady. Czy oni w swojej naiwności wierzą że ja jestem aż tak nieświadoma i zapłacę za nasiona tyle? Ciśnienie mi się uniosło. Nasiona były niemieckie. Z całym szacunkiem czy niemieckie nasiona groszku są lepsze niz polskie? mamy w tym kraju przynajmniej kilka potężnych firm które produkują dobre nasiona za 1,40zł za paczkę a mamy płacic cza niemieckie 7zł?
Załatwiając coś w okolicy centrum ogrodniczego wstąpiłam tam w poszukiwaniu normalności. I co? i udało mi się wydać małą fortunę na nasiona (oczywiście więcej wydałam niż było w planie ale przecież nie kosztowało 7zł za paczkę) w cenach od 1,29 do 2,60. A do tego ogrodniczego w centrum to ja już w życiu nie pójdę. Bo wywołuje to u mnie gniew i frustrację.
I tak się zastanawiam bo ja sobie nie przypominam żebym kiedykolwiek jakąkolwiek rozsadę czegokolwiek robiła. Jak sie to robi wogóle? Uznałam że jak nie znajdę tych przerastających doniczek do rozsady to trzeba zrobić w jajcarkach babciną metodą no ale dobrze wezmę wsadzę takie nasionko do ziemi popsikam wodą i co? przykryć reklamówką? i co dalej? szanowna moja matka i tak jak widzi moje ogrodnicze zapędy to płacze ze śmiechu. Ale mam sukcesy. W sensie miałam. W zeszłym roku. Pomidory.