środa, 22 maja 2013

anybody seen my baby...

Mamy kolejny dzień lekko upiornej pogody. Kocury siedzą w łóżku albo wychodzą na chwile do mokrego ogrodu. Niebo grzmi i błyska żeby za chwilę się rozświetlić pięknymi promieniami zachodzącego słońca i pokazać tęczę. A ja siedzę lekko przerażona ale też wdzięczna. Oglądałam dzisiaj zdjęcia tornada z Oklahomy. Zdjęcia psów, kotów, koni ratowanych, poszukiwanych i poszukujących swoich właścicieli, czekających na zgliszczach swoich domów, azylów do tej pory najbezpieczniejszych miejsc jakie znały. Codziennie rano wyjeżdżając do pracy zostawiam koty w domu albo przed domem z poczuciem że jakby się cokolwiek działo to wejdą do domu i tam będą bezpieczne do mojego powrotu. Modlę się żeby nie właziły na ulicę, po której raz na kilka godzin przejeżdża samochód, żeby nie bawiły się żmijami, żeby umiały uciec przed psami. A teraz patrzę na ludzi którzy szukają swoich dzieci, zwierząt, zdjęć, dokumentów, pamiątek rodzinnych i czegokolwiek co dałoby im poczucie że nie wszystko stracili, że zdjęcie ukochanej babci jeszcze się odnajdzie i jakoś zwiąże ich z tym co było wcześniej, rano kiedy wychodzili do pracy. Obejrzałam dzisiaj kilka list, na które ludzie wpisują odnalezione zwierzęta, ich cechy charakterystyczne, jednym zdaniem opisują czyichś życiowych towarzyszy w nadziei że zadzwoni właściciel, który się domyśli. "Znaleziono kotkę, ma polidaktylizm, numer telefonu...". 
Moje koty nie mają cech charakterystycznych jeden jest czarnym kastrowanym kocurem a moja ślicznota jest trikolorką. Cech szczególnych szczególnie u czarnego - brak, tylko obroża z lewego sandała...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz