piątek, 27 kwietnia 2012

35 godzin

Czekam. Za 26 godzin wyjade z domu. za 28 godzin wsiade w samolot. Za 32 godziny pójde na spacer. Sama. W deszcz. Z moim najwierniejszym towarzyszem podróży. Za 35 godzin dojedziesz do mnie. Czekam. Tak długo i tak krótko. Trochę ponad jeden dzień. 35 godzin czekania. Nie mam co na siebie włożyć. Nie mam się w co ubrać. Co ja mam włożyć do walizki? mam do wykorzystania 5,5 kilograma. Nie wpadam w panikę. Cokolwiek zrobie będzie dobrze. Przecież będziesz. Chcę już być gdziekolwiek tylko nie tu. Nie myśleć co będzie. I co by było gdyby. Co by było gdybyśmy się wtedy nie poznali. Ale sie znamy... uśmiecham sie z ulgą. Gdzieś w jakiejs przestrzeni się spotkaliśmy. Nie wiem co o tym decyduje. Czekałam na Ciebie. Czasem jak żartuję mówię Ci o uszczelce w kuchni. Ty mówisz że ją naprawisz. O czerwonych butach, mówisz żebym je kupiła. Ale jakie to ma znaczenie? Kiedy po prostu będziesz.
35 nieznośnych godzin.

wtorek, 24 kwietnia 2012

czas

Czas jest z gumy. Czekam i ciągnie sie w nieskończoność. Śpię i mija w mgnieniu oka. Budzi mnie westchnienie, wspomnienie, myśl, pomysł, zdanie, prowokacja. A potem czekam. Na wieczór. Na jutro. Na sobotę. Na spojrzenie, westchnienie, dotyk. Czekam. Minuty nie chcą mijać. Trwają wieczność. Halo ja tu czekam. Denerwuję się tym czekaniem. Potem to doceniam. A potem te chwile. Krótkie, ulotne. Kilka zdań, śmiech, pożegnanie. I znowu noc. Jeden dzień mniej. Do soboty. 

piątek, 20 kwietnia 2012

piątek piąteczek piątunio...

Czekam na ten dzień od samiusieńkiego poniedziałku. Moja praca coraz bardziej mnie męczy. Ale jeszcze nie dojrzałam. Nie dorosłam do tego żeby tym rzucić w cholerę. Przyjdzie ten dzień, kiedy powiem dość. I wyjdę stąd i nie wrócę. Ale jeszcze nie dziś. Podobno zmiana dokonuje się wtedy kiedy cierpienie pozostania bez zmiany jest większe niż strach przed zmianą.
U mnie jest trochę inaczej. Wstaję rano i już wiem. Po prostu duszę się jeżeli nie podejmę jakiejś decyzji. Jakiejkolwiek. Czuję to powoli zbliżające się napięcie tą potrzebę znalezienia wyjścia. Ale to jeszcze nie to. To tylko takie małe ogniki które gdzieś zamykam z tyłu głowy. Wiem że są jak bomba zegarowa, zbierają się jak ziarnka prochu strzelniczego żeby wybuchnąć z nieokiełznaną siłą decyzji. Ale jeszcze nie teraz. Jeszcze jest ich mało. Jaka będzie ta decyzja? Kiedy? nie wiem. Jeszcze...

środa, 18 kwietnia 2012

subtelnosć jest w cenie

Wstałam dzisiaj rano, miałam 5 minut wiecej niż zwykle więc zdązyłam sie odziać pięknie i nawet po kobiecemu, buciczki, obcasiki, kolczyki, duperele. Przyszłam do pracy zasiadłam zalotnie w swoim biurze i zajęłam się robotą jak w kopalni, bo przecież leżeniem i pachnieniem się tego zajęcia nazwać nie da... W pewnym momencie patrzę na swoją nogę a tu oczko. Oko. Kurna cały oczodół! żeby to oczko było takie małe jedno co tak zalotnie mruga a tu kurde dziura taka że prawie całe kolano wystaje! i na dodatek rajtki czarne. A gdzie ta moja subtelność, kobiecość, mrugające oczko i szew wzdłuż łydki?!? nosz po prostu jak baba ze wsi! no dobra jestem momentami jak baba ze wsi, nawet ze wsi jestem ale chyba bez przesady! Więc zebrałam się w sobie spódnicę naciągłam za kolano i dawaj do naszej kioskowej na parter po nowe rajtki a ta do mnei no mam proszę pani ale jedynki. Spojrzałam na nia z niedowierzaniem, obok mnie też nikt nikczemnego wzrostu nie stał. Zapytałam na co sobie te jedynki mam ubrać bo może na stopę sie uda wciągnąć ale więcej to jakoś nie widzę... Jako że owszem trochę mnie nad ziemię widać ale za dużo to nie to oszacowałam pędzikiem że mojego wzrostu i postury ze znajomych na parterze jest tylko jeden kolega to pożyczyłam od niego kurtkę i w 5 minut pobiegłam pędzikiem z tym oczodołem na widoku publicznym do sklepu, kurtkę oddałam ale wrażenie zostało... jednak można kogoś przenieść do miasta ale zawsze coś ze wsi w charakterze zostaje...

zapach mężczyzny...

Pewien mężczyzna poprosił mnie niedawno o pomoc w wybieraniu zapachu. Zbierałam się do tego tematu jak pies do jeża, bo przecież jako alergiczka generalnie charakteryzuje sie tym że mam wiecznie katar i zatkany nos i mało co czuję. Ale polazłam. Wczoraj. Po kilku dniach pytania "no i jak pachnę?" poszłam powąchać. Nauczona doświadczeniem że zazwyczaj to ja nic nie czuję zabrałam kilka "pachnących" pasków do domu, powąchałam i doszłam do wniosku że ten co wybrał to jest absolutnie najlepszy z tych zapachów, ale i tak coś mnie w nim drażni. Więc zebrałam się dzisiaj i poszłam do innej perfumerii stwierdzic że może by było coś co mogłabym deliktanie po kobiecemu zasugerować... Zaczepił mnie pan sprzedawca, więc uznałam że go wykorzystam w kwestii zapachów, porozmawialiśmy sobie, między innymi o tym zapachu, który chciałam tak delikatnie zamienić a pan zadał mi takie pytanie:
- a w zasadzie to w której wersji tego zapachu go pani wąchała może w tej bardziej intensywnej? to ja pani tu dam do sprawdzenia jeszcze tą delikatną wersję... - uwielbiam tego pana. Poczułam ulgę. Stanowczo ten zapach nie ma tego drażniącego czegoś. Absolutnie tym może pachnieć moja poduszka... jednak to jest prawda że między wyrazami parfum i parfait jest pokrewieństwo, w końcu zapach musi być idealny.

wtorek, 17 kwietnia 2012

stałosie...

no i zawsze sie stanie. Nieoczekiwanie, bez planu i w najbardziej niefajnym momencie. Telefon mi sie zepsuł. po 2,5roku przyzwoitej pracy zepsuł się. Nie chciał żebym już go wiecej dotykała sie wziął i zepsuł. I nie było że boli musiałam isc do salonu mojej sieci i kupic telefon. macanie paznokciem nie działa, więc musze obciac paznokcie. Połowa moich numerów telefonow wyleciała w kosmos. Nie umiem się z tym cudem dogadać za cholerę. Ale mam świetny telefon. Biały. Jeszcze białe kozaczki albo dres i bedę w kńcu raz w życiu trendy!
W ramach niemania przeze mnie wifi poszłam do centrum handlowego wąchać mężczyzn. W zasadzie jednego. Niemniej jednak klapnęłam sobie pod hotspotem jakbym na kogoś czekała i zalogowałam sie do poczty. O kurde! napisanie na tej tyciej klawiaturce jednego zdania zajelo mi jakies 20 minut. Pewnie poszło by mi lepiej gdybym mogła wywalić język i tak pisać ale to było miejsce publiczne i nie wypadało. Wiadomosć dotarła. Jestem ze mnie dumna.

poniedziałek, 16 kwietnia 2012

prezenty!

Uwielbiam prezenty. Dawać, dostawać, wybierać, wymyślać. Z tego wszystkiego dawanie lubię chyba najbardziej. Ale lubie jak prezenty mają sens. I nie obrażam się za odkurzacze, tostery, lodówki pod jednym warunkiem, że to jest właśnie to czego akurat potrzebuję. Mało powiedziane, stanowczo bardziej od jakiegoś kolejnego kurzołapa wolę kilka metrów płytek na podłogę do kibla albo umywalkę. Na moje ostatnie imieniny siostra sprezentowała mi wycieczkę do Aleksandrii. Byłam absolutnie zachwycona prezentem! nadal jestem. A w ogóle to ostatnio w moich rozmowach jakoś dużo tematów prezentowych, nie wiem kto sprowokował taki obrót sytuacji bo sezon prezentowy akurat specjalnie nie jest. I tak mi sie przypomniało jak kilka lat temu jedna moja koleżanka szła gdzieś na parapetówę i niosła komuś w prezencie zestaw do robienia sushi. Poprosiłam ją z całego serca żeby mi przypomniała żebym jej czasem przez przypadek nie zapraszała na żadną parapetówę ani prezentową okazję do siebie. Nawet nie dlatego że nie lubię sushi, chociaż rzeczywiście wolę jeść inne rzeczy, ale stanowczo wolę zapłacić te ileś złotych niż babrać się w robienie czegoś na czym się kompletnie nie znam, nie przepadam i z całą pewnością taki gadżet by mi się w domu tylko kurzył. Jedna moja koleżanka z pracy dzisiaj nam sie przyznała ze dostała w prezencie urodzinowym od szwagra akwarium do hodowania krewetek. Moja Droga Siostro gdyby mojemu szwagrowi przyszedł taki durny pomysł do głowy proszę zastrzel dziada na miejscu pomogę Ci ukryć zwłoki. Bo krewetki to ja a i owszem uwielbiam, w tesco sprzedają mrożone, wstępnie obgotowane i obrane. Jakby co to kupcie mi dwa kilogramy. Ale zabić Karola i Wacie i usmażyć na maśle i zjeść to już chyba lekka przesada. 
Ostatnio rozmawialiśmy też z M o prezentach, bo jego koleżanki nie lubią dostawać prezentów bez okazji, bo im sie od razu wydaje że ich mężczyźni coś przeskrobali... w zasadzie jest to jakieś wytłumaczenie. Ale ja tego nie kupuję. Bo bardzo przyjemnie jest dostać od kogoś wielki bukiet niezapowiedzianych tulipanów ale wydaje mi się że to oznacza cos wręcz przeciwnego, to że ktoś o mnie myślał. No i co za radoche te dziewczyny mają? a tu nie dość że radość to jeszcze można okazać wdzięczność...

niedziela, 15 kwietnia 2012

przodownictwo pracy jest do dupy

Latam dzisiaj z tymi taczkami i latam tylko nie nadążam załadować. W ramach towarzysko - domowych tematów wzięłam dzisiaj K i pojechałyśmy do Lanckorony... Kawunia, czekoladowy grzech w musie malinowym, wiejsko-awangardowa atmosfera Arki... mgła i mżawka. I fajnie było naprawdę ale dawno sie tak nie umęczyłam jazdą. Może to zmęczenie moje sie daje we znaki, może za długie wieczory i za krótkie noce, może... ale cieszę się, bo nie wiem jak to jest ale przez całe studia unikałam tego miejsca jak ognia piekielnego a od czasu jak tam trafiłam w czerwcu zeszłego roku uważam że to jest jeden z azyli tego świata. Cisza, spokój, artystyczna atmosfera, jedna z najfajniejszych kawiarni w mojej okolicy i kawał naprawdę świetnej architektury drewnianej. I mogę z całą pewnościa stwierdzić tylko jedno szkoda że tak późno, ale podobno na świecie na wszystko jest swoje miejsce i swój czas...

kto rano wstaje...

ten sie do wieczora zdązy urobić po łokcie.
Dopadła mnie. Robota mnie dopadła. I zmusiła do wstanie w niedziele o jakiejś godzinie, która nie istnieje. Szczególnie w niedziele ta godzina nie istnieje.
Gdzie te czasy kiedy dawało sie znać kochane pieniążki przyślijcie rodzice i sprawa była załatwiona jednym buziakiem w policzek bo tatuś zawsze się nad córeczką ulitował... Teraz też by sie pewnie ulitował tylko jakoś mam wewnątrzną potrzebę bycia dorosłą po 30. Bez sensu. Co za głupota! ale tak juz mam.
Ale z drugiej strony kocham moja pracę, nie wyobrażam sobie że mogłabym robić w życiu coś innego (tą domową część nie tą biurową!) chociaż kiedys chciałam być weterynarzem... Nie jestem poranną osobą, ale czasem wieczorem, kiedy koty kładą sie spać, zostaję tu ja, mój komputer i ciemność... i wtedy rodzi sie przestrzeń. Dopracowywana w każdym detalu. Przetwarzana w mojej głowie. Oddycham nią i czuję ciepło słoneczne wpadające przez okna. A potem się dziwię. Nieustannie sie dziwię kiedy ta przestrzeń staje się rzeczywistością. Namacalną, oddychającą i dorastającą. Jak dziecko, któremu nadaję kształt i wypuszczam w świat żeby juz dalej żyło własnym życiem....

sobota, 14 kwietnia 2012

daleko i blisko

Mam różnych znajomych którzy mieszkają w moim mieście albo jakieś kilkadziesiat kilometrów stąd i spotykamy sie raz na dekadę. Albo raz na jakiś czas głównie przypadkiem, przy okazji albo jakoś przez przypadek. Nawet chciałabym sie z nimi spotkać ale jakoś nie ma czasu aż tyle żeby się gościć, wizytować i rewizytować...
Ale są takie osoby które chciałoby sie oglądać często albo cały czas i są tak strasznie daleko... i czasem pomimo smutnego cienia mówimy sobie zaczekam na Ciebie koło samochodu albo zostawię dla Ciebie kawałek deseru w lodówce i robimy sobie kawę. I dalej jest daleko ale jakos bliżej. I do tej kawy naprawdę razem też jest bliżej. Na szczęście.

piątek, 13 kwietnia 2012

cała jestem w koronkach

Taka jakaś dzisiaj jestem trzynastopiątkowa. I fajnie mi. Słoneczko świeci, powoli mój dzień pracy zbliża się do połowy wizja na dzisiejsze tańce brzucha i jutrzejszy dzień poukładany gdzieś między pracą a interesującym wieczorem, perspektywa niedzielnej wyprawy do moich znajomych rzeźbiarzy i załatwienie rzeczy która od jakiegoś czasu leży mi na sercu...
I taka jestem rozkoszna jakaś. Bielizna jednak pomagana wszystko... na wyobraźnię, na potrzebę zaplanowania w końcu własnej sypialni, na dobry humor... Tak sobie myślę że sypialnia to jednak musi być taka trochę bieliźniana, żeby każdy mężczyzna czuł się trochę oszołomiony a każda kobieta bardzo kobieca... a potem to już tylko trochę musującego wina, trochę ciepłego światła świec, trochę muzyki i zobaczymy jak się sytuacja dalej rozwinie.
Brakuje mi rzeźby... dotyku gliny ciepłej jak skóra, miękkości rzeźbienia, kreowania. Dotyku...

czwartek, 12 kwietnia 2012

piur natiur

Tak se myśle... Ostatnio w ramach zapoznawania sie z prasówką wpadło mi do głowy przeczytać sobie na jednym portalu jak to Whitney Houston miała nowotwór. Zaciekawił mnie temat bo tak czy inaczej jest mi dosc bliski... Nowotwór to ona może i miała ale niezłośliwy i machnęli jakieś ćwierć słówka na ten temat między tekstem a didaskaliami czyli generalnie był ale jakoby go nie było. Natomiast napisali inną rzecz, po której moje ego lekko urosło a moje oczy powiększyły sie do wielkości rzymskiej monety w obliczem Cezara (tutaj monety mamy jednak całkiem niewielkich rozmiarów jak sie okazuje). Whitney była jedyne 15 lat ode mnie starsza, co w sumie biorąc pod uwagę stan wyklepania kobiet w dzisiejszych czasach sie w oczy za bardzo nie rzucało. To że miała sztuczne cycki i sobie coś tam odessała stąd i z owąd no w zasadzie, ja bym sobie nie odessała bo mi kasy szkoda i uważam że te kilka centymetrów, których w swoim ciele nie kocham aż tak bardzo jak całej reszty, to moja wina i trza było mniej żreć a jak się kocha jedzenie to trzeba się więcej ruszac. Niemniej jednak zęby mam swoje, krzywe bo krzywe ale własne... włosy też mam swoje i rzęsy... i nawet mam paznokcie własne! I nie mam dziury w przegrodzie nosowej... i cycki mam własne, może nie takie ładne jak sztuczne ale z całą pewnością fajniejsze i nie wybuchną w samolocie... a jakby się komuś coś nie podobało w tej naturze to niech sobie poszuka plastikowej lali (może być żywa) albo dalej się zachwyca okładkami, w końcu można sobie tam pooglądać sztuczne szczęki, sztuczne włosy i efekty pracy photoshopa. A ja sobie z tą swoją naturą już poradzę, ewentualnie sobie kupię trochę koronki, w końcu nic na świecie nie wygląda tak ponętnie jak krągłości w koronkach... 

wtorek, 10 kwietnia 2012

głową w mur

Jutro będzie nowy dzień. Tak zakładam. Bo dzisiejszy mi sie zupełnie nie podoba. W ramach wkurzenia ogólnego zebrałam sie w sobie zorganizowałam sobie transport i pojechałam do centrum sprzedazy marki mojego samochodu w celu zapytania ich o system głośnomówiący. Namarnowałam czasu przykładnie i dowiedziałam się że pan który zajmuje sie tym systemem zna sie na tym dużo gorzej niż ja. Dziękuję bardzo za pomoc, ale jakby sie nie przydała. Zdeterminowana na załatwienie dzisiaj jakiejkolwiek najbardziej bzdurnej sprawy poszłam do salonu mojego dostarczyciela telefonii komórkowej i poinformowałam że pojadę tam moim samochodem i czy by łaskawie nie zechcieli mi użyczyc jakiegoś swojego konsultanta i telefonu i spróbujemy go podłączyc do samochodu i zobaczymy co sie wydarzy a pan do mnie, no wie pani w zasadzie to my bardzo chętnie ale akuratnio dziś z rana sprzedaliśmy ostatni telefon, który mieliśmy na stanie. Więc zapraszamy w czwartek. No tak się składa że w czwartek to nie wiem co będzie ale dzisiaj jest wtorek i chyba zaraz sę położę spać. Żeby szybciej było jutro a jeszcze lepiej żeby było już za dwa tygodnie.

aż sie boję co będzie dalej

Jak ofiara dzisiaj chadzam. Oblepiona plastrami jak kaleka. A zaczęło sie tak niewinnie... herbatę sobie zrobiłam. I śniadanie. Usiadłam na kanapie żeby mi wygodnie było i ledwo zdązyłam upić pierwszego łyka przyleciało moje ciapate szczęście i bodnęło mnie z radości "głaskaj pańcia!" i pół kubka herbaty wylądowało na moim lewym boczku. Boczek się letko przyróżowił... popsikałam panthenolem, zalepiłam opatrunkiem, przebrałam sie z paradnego ciucha do kolejnego zestawu paradnych ciuchów, przy okazji urażająć się w palec, który zacięłam sobie wczoraj przy okazji porządkowania wierzchu góry bajzlu w kuchni. No i oczywiście rana sie otworzyła i zaczęło kapać. Przyszłam do pracy i lekko sie boję co dziś jeszcze może nastąpić więc siedzę na swoim obrotowym krześle i staram sie nie wykonywać żadnych zbędnych ruchów. Może po kawie mi przejdzie? Boczek lekko piecze ale przecież wszyscy wiedzą że pieczony boczek jest dooobry :)

niedziela, 8 kwietnia 2012

Szacunek

Ostatnio dużo z kimś rozmawiałam o jakiejś osobie, której nie znam. Takie tam ploteczki. I tak mnie natchnęło że w sumie spotykamy się z ogromną liczbą osób w życiu i ci ludzie są kompletnie różni. I najczęściej postrzegamy ich przez pryzmat wizualnej strony. A potem życie zabiera nam tą ładność i zostawia tą resztę. Ale póki co zabieramy sobie możliwość poznania tej reszty patrząc tylko na opakowanie, które jest bardzo krótkotrwałe, poza tym i tak nam się opatrzy. I mam wrażenie że takim traktowaniem sami siebie nie szanujemy, nie szanujemy własnej inteligencji i swojego czasu, ktory marnujemy na osoby które są jak rosyjska ruletka, na sześć komór tylko jedna jest pełna. Nie zwalnia nas to jednak od dbania o siebie, bo przecież szacunek do innych zaczyna się przed naszym własnym lustrem...

Wielkanocnie

Życzę... życzę tym osobom, które tu zaglądają znalezienia tego czego szukają w życiu a w czasie kiedy to robią uśmiechu i dostrzegania małych radości życia.

czwartek, 5 kwietnia 2012

cisza...

Wróciłam do domu. Dzikie tłumy wychodzące z biur o piątej już się przetłoczyły i wsiadły do swoich autobusów i samochodów i pojechały do domów. 
Mamy dzisiaj mżawkę. Kamienice namokły i pokazuja swoje majestatyczne szare oblicza. Wkoło tylko cisza, ptaki śpiewają. Mam na swojej drodze do domu takie miejsca gdzie mieszkają wróble. Zawsze mnie rozbawiają jak się chowają kiedy ktoś idzie a jak się nie zorientują to narobią tyle wrzasku że umarłego by obudziły. Jeszcze nie ma wiosny, dopiero pierwsze pąki zaczynaja pękać. Niedługo zmienię trasę moich spacerów bo zakwitną magnolie. A póki co siąpi. I cisza. I dobrze mi tak.

jaki kraj tacy celebryci....

Mam ostatnio wrażenie że sie pomyliłam. Że zmysł wzroku i słuchu odmówiły mi posłuszeństwa. Mamy w tym kraju nowych celebrytów. Stanowczo ale to stanowczo wolałam Dodę i Nergala i akcję za dawaniem szpiku. Teraz jakoś przestało mi się podobać. Chociaż zaczyna mnie to wciagać jak magnes. Może nawet zacznę telewizję oglądać! od połowy stycznia mamy nowy serial nazywa sie "Lans rodziny W." i graja w nim... jeden dość znany były detektyw, jego dosć awangardowa narzeczona i dwoje bardzo młodych ludzi z problemami. Póki co mamy w serialu lokację produktów do farbowania włosów i lokację produktu "detektyw R". Mamy już w fabule porwanie, ukrycie zwłok, pogrzeb, ucieczkę, odnalezienie. Ciekawa jestem ile jeszcze będziemy czekać aż w końcu ktoś powie dość. I zakonczy cały ten cyrk.

środa, 4 kwietnia 2012

jak zrobić wino z wody?

Wpadła do mnie wczoraj K. Prawie miałam na głowie miksturę z henny w kolorze moim naturalnym, bo mi się zdarzyło zblondzieć na urlopie, a przecież wszem i wobec wiadomo że ja ani tak słodka ani taka blond to z natury nie jestem to oszukiwać nikogo nie będę. Wpadła i jak zwykle bez znieczulenia:
- głodna jestem co masz?
No i doszłam do wniosku że jestem świetna w rozmnażaniu. Pieczeni z indyka. Tak sobie czasem myślę że gdyby tak wyciągnąć te wszystkie rzeczy które mam w szafkach i zamrażarce to może jeszcze by się z tego uzbierało jedzenia na dwa tygodnie - oczywiście zakładając duuuużą dozę inwencji. Ale do czego zmierzam. Po raz pierwszy w życiu robiłam wczoraj pieczone w piekarniku ziemniaczki. I były jadalne! No i nie wiem czy to efekt białego wina czy po prostu naprawdę to wszystko było dobre :) tylko mam pewną obawę. Że tyle tego narobiłam że będę musiała je jeszcze jeść przez 3 dni.

A no i sławny przepis na kurczaka po egipsku:

podaję w wersji oryginalnej swoich notatek bo szczerze mówiąc to nie pamiętam detali

Kurczak kawałki, cebula, sok z pomidorów (w oryginale to miały być obrane pomidory i zmiksowane w blenderze żeby było lepiej) trochę czosnku, przyprawa do kurczaka, sól, pieprz
Pokroić cebulę, ziemniaki (grubo) ułożyć na garnku żaroodpornym, na górę kurczaka, przyprawić i zalać świeżym sokiem z pomidorów i do piekarnika 


Co z tego wyniknie? nie mam pojęcia ale jestem pewna że ten przepis jest tak konkretny że musi być po prostu rewelacyjny (w każdym wydaniu).

wtorek, 3 kwietnia 2012

ku wieczoru...

Siedze w tym moim biurze już dwa dni... a tu nadal 11.30. Dwie godziny temu była 11.25! Wczoraj zanim sie obejrzałam była 14.25 a dzisiaj tylko 11 i 11. A zapowiadało sie że jest dzieś ku wieczoru już...
Powinnam isć do domu. Położyć się. Pospać trochę. Poprzewracać siez boku na bok. Pomietosić kocura czarnego z żółtymi oczyskami wpatrzonymi we mnie jak w obrazek szczególnie w pobliżu kuchni. Pogadać z moją gderliwą Majeńką...
A tu? wkurza mnie. Normalnie wszystko mnie wkurza. Gadam z szefową a tu wpada taka niunia i przerywa. I wkurza mnie że nikt dziewczęcia niczego nie nauczył, mimo tego że jak jeszcze nie wiedziałam że jest w ciąży to powiedziałam głośno i dosadnie co sądzę o takim przeszkadzaniu. Nie wyciągnęła wniosków. Jak już urodzi trzeba będzie powtórzyć. Nie cierpię powtarzać i to tez mnie wkurza.
Pani z banku przysłała mi harmonogram na kredyt. No fajnie że przysłała, ale czemu ci złodzieje bankowi chcą ode mnie tyle kasy? 8% w skali roku? na 8 lat? 64% kwoty, którą pożyczyłam. Nic tylko parać sie lichwą. I to też mnie wkurza.
I właśnie dostałam wiadomość ile doroczna opłata za ubezpieczenie mojego samochodu wyniesie. To mnie juz nawet nie wkurza. Już nawet nie mam siły się na to wkurzać. Do listy moich cudnych ubezpieczeń obowiązkowych dodałam jeszcze to jedno. To już piąte w tym roku, jeszcze "tylko" dwa.
Zaleciałam do szefowej, napisałam posta, odebrałam dwa telefony, wykonałam dwa telefony a tu 11.50.

poniedziałek, 2 kwietnia 2012

jak mom cas to siedze i myśle...

a jak ni mom to ino siedze.
Ja też tak mam. Roboty od groma a moce przerobowe takie se. Poszłabym se. Gdziekolwiek, najlepiej do własnego domu i ugotowała te dwa kawałki kurczaka, które niepokojąco zaczęło być czuć w mojej lodówce. Mam tylko nadzieje że kawa nie przejdzie tym smrodkiem.

Opowieści o mojej siostrze ciąg dalszy. Wczoraj jak juz mecz się wziął był i zakończył to jak zwykle przysłała mi wiadomosć jak poszło. Bez focha. I zrozum tu kobiety? Czy ja też taka jestem? nieznośna? niezdecydowana? regulowana hormonami? marudna? upierdliwa? Ja przecież nie chcę taka być! No dobra czasem wiem że mam kłopot nawet sama ze sobą wytrzymać a co dopiero musi znosić inna osoba ale doskonale wiem co na to pomaga.

niedziela, 1 kwietnia 2012

prima aprilis

Jak ja nie cierpie smerfów! nie cierpie tez elektryków, obcych ludzi którzy dzwonia do mnie w niedziele i truja mi tyłek jakimis pierdołami o których nie mam pojęcia. A w ogóle to nie cierpie jak sie komuś wydaje że ma prawo organizować mój czas i co ciekawsze jeszcze sie obrażać o to jak mam te oczekiwania gdzieś. Moja szanowna siostra dzisiaj doszła do szczytu absurdu w tej kwestii. Mój szwagier jest trenerem jednej naszej miastowej druzyny, jak nie mam co robić to chadzam na mecze. Pech chciał że sezon meczowy w porównaniu z ubiegłym rokiem wydłużył sie jedyne dwa razy a ilość moich zajęć pozapracowych chwilowo również wzrosła do ponadprzecietnej. Bo jeżeli zawsze był jeden mecz na dwa tygodnie a teraz są trzy w jednym tygodniu, z czego dwa w weekend no to halo ale to jest lekka przesada. Wczoraj w ramach kibicowania poszłyśmy z K na zakupy. Dzisiaj byłam jeszcze gorsza bo kiedys muszę zarobić na chlebuś i zamiast patrzeć na tych kilkunastu chłopaków biegajacych za piłką patrzę w dwa monitory i usiłuję coś sklecić z moich przemyśleń na temat wygody życia. Siostra moja uczyniła foch koncertowy przy obiedzie. Gościem na obiedzie u moich rodziców była K, nawiasem mówiąc dośc dobrze znana całej mojej rodzinie od wielu lat. Na szczęście K ze swoim rozbrajającym uśmiechem powiedziała że oczywiście calusieńki wieczór miałyśmy problem w przymierzalniach bo jak tu trzymać kciuki i przymierzać jednocześnie. Siostra moja dzisiaj przysłała mi zapytanie czy dzisiaj znowu wszystkich olewam i na mecz nie przyjde. Zapytałam czy zrobi moja robotę bo tak sie składa że akuratnio mam jej dosć sporo.
Ale pech chciał że rozmawiałam z tatą chwilę po tym wydarzeniu przez telefon i lekko mi sie frustracje ulały. Przecież ja nie wychodziłam za mąż za mojego szwagra żebym teraz była zobligowana do chodzenia na wszystkie mecze jego drużyny? a kto za mnie popracuje? Na szczęście ojciec mnie zrozumiał i juz oczami wyobraźni widziałam jak kiwa głową, powiedział tylko jedno zdanie "Rób swoje i nie przejmuj się".

No i z racji naszej dzisiejszej daty miałam napisać coś zabawnego ale piana mi z plugawego pyska poszłai nie jestem w stanie