piątek, 31 sierpnia 2012

migrena i totolotek

Totka zdelegalizowali. Co za pech. Bo akuratnio jest 30 baniek do wygrania. Tylko tak se myślę że jak się wygra te 30 baniek to co? no bo skoro totek nielegalny to ile od tego jest podatku? a jak już się ten podatek skarbonie odda to nie oskarżą takiego człowieka co to w dobrej wierze wygrał o hazard? no bo skoro nielegalnie to jak to traktować? No i nie wiem iść zalosować czy nie...
A no i dzisiaj w moim internecie napisali że kobiety które cierpią na migreny mają inną budowę mózgu niż inne kobiety. I w moim biurze nastała chwila komentarzy i przywołano jedną koleżankę do której już się prawie wszystkie nie odzywamy no i podłe złośliwości o budowie mózgu... I tak sobie myslę że cos w tym jest w tej budowie mózgu....

środa, 29 sierpnia 2012

po naszemu czyli nabytki.

Staraniem M i przy moim skromnym udziale znaleźliśmy kuchenny kredens na jednym portalu. Kredens hanyski drewniany tylko raz olakierowany olejną żeby dodatkową warstwę ochronną na tym cudzie z familoka zrobić. Po jakiejś chwili udało mi się wszystko zorganizować, włącznie z własnym ojcem, dużym samochodem do przewozu mebla zdatnym, czasem i ogólnie no po prostu wszystkie rzeczy dograne. I tu wchodzi już w grę nasz lokalny folklor...
Umówiliśmy się z ojcem o 15,30. No dobra o genach sie nie dyskutuje więc uznajmy że nic w tym dziwnego że udało nam się wyruszyć o 16.40 doblem pożyczonym od znajomego, pomierzonym czy sie mebel zmieści. Drogę zasugerowała moja koleżanka z pracy. I my wyruszyli. Do hanysowa. Łorany jak tam jest wpizdu daleko! Droga zajęła nam kawał czasu i już o 18.39 byliśmy na miejscu. Właściciel kredensu spojrzał na naszą dowolną punktualność z pobłażliwym usmiechem i pokazał nam ten oto cud. Kredens jak oni mówią na to byfyj (mi się to nieodmiennie kojarzy z pomyjami) był niemożebnie obklejony tapetami i ceratą, w związku z czym zachował sie w bardzo przyzwoitym stanie, więc szybko wylądował w doblu, razem z przynależnym stołem i szafkami. Pan chciał jeszcze dorzucić krzesła ale się juz nie zmieściły. Po naszymu sie nie dało wciś. A szkoda bo fajne te krzesła. No i teraz trzeba myśleć. O kolorach. Bo trzeba wszystko odnowić i przysposobić.
Dzwonie dzisiaj do mojej mamy, która na dzień dobry jak usłyszała o tym kredensie to skomentowała tylko "nie głupiej", a ojciec jak zobaczył stół to powiedział krótko "mamy taki jeden w piwnicy już, jak chcesz to sobie weź". I mama dzisiaj już na luziku, mebla obejrzała, znalazły już nawet z babcią odnawiacza niezbyt drogiego podobno. A w najbliższych dniach będzie inny test. Co na to wszystko M... bo przyjeżdża za 3,5 godziny. W końcu

poniedziałek, 27 sierpnia 2012

maruda

Jak ja nie cierpię zakupów! Nie cierpię i już. No bo kto to widział? Pojechałam wczoraj do tesco. Listę zakupów miałam średniodługą, wiadomo że zapłaciłam jak za zboże ale szkoda się irytować akurat na to. Oni tam poprzestawiali. Dwie godziny łaziłam w kółko żeby sie zapoznać chociażby pobieżnie z topografią sklepu! No przecież idzie oszaleć. Po prostu pasjami pokocham sieć sklepów która za punkt honoru uzna nieprzestawianie na półkach. Tak, wiem że to niezgodne z marketingiem bo taki klient przechodząc "niby przypadkiem" ujrzy jakiś produkt "niezbiędny" i go oczywiście kupi. Ale jestem pewna niemalże na 100% że jeżeli jakaś sieć sklepów zareklamuje się że od 3 lat nie zmieniła układu towarów na półkach to tłumy zaczna tam walić drzwiami i oknami. Po prostu dla świetego spokoju.
Umamiłam sobie że skończyły mi się moje płatki. Poszłam na płatki, ale moich tam nie było, więc udałam się na stoisko ze zdrową żywnością, ale moich płatków również tam nie było, więc uznałam że sieć tesco moimi płatkami nie handluje i nie byłoby w tym nic dziwnego, gdybym po drodze do kasy nie napatoczyła sie na kolejne stoisko ze zdrową żywnością gdzie a i owszem były moje płatki dokładnie obok ciastek. Tyle że płatki wielozbożowe z błonnikiem tak się składa że zazwyczaj spożywają osoby, które się odchudzają i zdroworozsądkowo na półki z ciastkami nie zaglądają. O ryżu do risotto to juz nie wspomnę, bo jako osoba słusznego wzrostu (w dowodzie mam wpisane że wysoka jestem) prawie musiałam się wspinać na półki żeby to cudo z najwyższej zdjąć, finalnie skończyło się poprzekładaniem innych ryżów żeby sie do tego upragnionego dostać. Zdaję sobie sprawę z tego że tym wszystkim zajmują się fachowcy. Ale może by się zajęli czymś ważnym a nie utrudnianiem ludziom życia i przestawianiem pudełek na półkach...

sobota, 25 sierpnia 2012

krakowski kalendarz

Byłam pod prysznicem i sobie myślałam o dojeżdżaniu do mojej działki zimą kiedy jest śnieg a odśnieżanie na wsiach jest powiedzmy sobie dość dowolnie interpretowane. I tak sobie pomyślałam że w zasadzie to pierwsze dość przyzwoicie odśnieżone miejsce to plac pod kościołem. I że trzeba by przed zimą iść do księdza i sprawę załatwić. A jak z każdym biznesmenem najlepiej omawia sie sprawy przy udziale aktywów. Tyle ze ze mną i z kościołem to troche jest kłopot bo ja tam chadzam rzadko dosc a jeszcze rzadziej bez konkretnej przyczyny takiej jak ślub czy pogrzeb. Więc sprawa sie cokolwiek komplikuje. niemniej jednak wymyśliłam że trzeba za pamięć moich dziadków msze opłacić i przy okazji wspomnieć że przy zimie to taki problem z wyjazdem do góry i czy pleban byłby łaskawy ignorować obecność mojego samochodu na kościelnym parkingu... Tylko nie wiem w jakiej kolejności te sprawy załatwić bo sie akuratnio z proboszczem nie znamy i nie wiem do jakiego stopnia jest on przyjazny owieczkom... Co nie zmienia faktu że przewiduję pewien kłopot z moją frekwencją na coniedzielnym spotkaniu w kościele i niestety obawiam sie że to może na tak małej wsi być niejaki problem, no bo co ja mam na ten temat do powiedzenia? bo ja prosze ksiedza jestem z frakcji nowoczesnej za swoją wybraną parafię widzę kościół św. Barbary na placu Mariackim w Krakowie bo mnie to częściej jak innym cuda potrzebne a przecież wszyscy wiedzą że tam jest świeta ikona... i dlatego zazwyczaj jak jestem w Krakowie to wstepuje a że Kraków dalego to sam ksiądz widzi że nie da rady co tydzień...
No i przy okazji takich rozmyślań o odśnieżaniu przypomniał mi sie jeden świety alternatywny - opiekun bankierów i lichwiarzy, chociaż w dzisiejszych czasach na jedno wychodzi. A mianowicie świety Spirydion, czyli jeden z czołowych świetych bardzo w Krakowie poważanych. 
A to było tak... odwiedziłam pewnego razu moją koleżankę w Krakowie i poszłyśmy na Rynek i do jednej knajpy na jakiegoś małego drineczka czy jakiś inny napitek. I opowiadamy sobie, ona jako mężatka z kilkuletnim stażem o swoim mężu kłopotach z pieniedzmi i o Irladnii, ja z braku męza tylko o kłopotach z pieniedzmi i o Irlandii. I w pewnej chwili ona właśnie mi opowiedziała o świętym Spirydionie i cudzie kościoła świętej Barbary. No cóż Święty póki co wiele nie pomógł, a co do kościoła i magicznej ikony to kto to właściwie wie?
I tak sobie myślę żę Kraków to jest w sumie takim miejscem niesamowitym i wybranym. Mamy tam czakram na Wzgórzu Wawelskim, ikonę w małym kościółku i wszystkich niestandardowych świętych, najbiedniejszy kościół w kraju (Piotra i Pawła, bo wszyscy święci z niego uciekli) a przed nim pomnik wiecznego wytrysku. A do tych wszystkich świętości największa ilość turystów jaka nawiedza to ultrakatolickie miasto jest Żydami.

piątek, 24 sierpnia 2012

satysfakcja

Mam satysfakcję. Udało mi sie wczoraj pomóc zwierzęciu. Albo człowiekowi. Bo nie wiem tak naprawdę komu sie bardziej pomaga adoptując zwierzę, czy zwierzu czy jego nowemu domowi.

plecki i plecaczki....

Jeden nasz lokalny celebryta potrącił skuterem na przejściu pieszego. A no ten celebryta charakteryzuje się tym że nie może odpowiadać w sądzie za wypadek ze skutkiem śmiertelnym bo jest akurat tak sie składa że tak troszkę nie do końca poczytalny i w sumie nie wiadomo czy sprawny on jest czy niezbyt. Niemniej jednak potrącił pieszego na pasach podczas wykonywania manewru wyprzedzania samochodu osobowego skuterem. Na skuter prawa jazdy akuratnio nie trzeba. No i mandat dostał pieszy. 220 złotych jak w internecie napisali. I kopara mię opadła. Bo nie wiem jakie trzeba mieć plecy i układy żeby potrącić kogoś na pasach i żeby uznali pieszego winnym. I mam wrażenie że to jak z tym starym kawałem że w Paryżu motory rozdają, i prawie wszystko sie zgadza tylko że nie motory a rowery, nie w Paryżu tylko w Moskwie i nie rozdają tylko kradną. Więc okazało się że pieszy był 1,5m od przejścia czyli w miejscu niewyznaczonym (!), skuterem można wyprzedzać na pasach (o ile mi wiadomo to takich manewrów nie wolno wykonywac minimum 10m od przejścia dla pieszych ale mi sie zdawało chyba bo ja to dawno prawo jazdy robiłam jakies 15 lat temu to mogło mi sie coś pomieszać) a człowiekowi z "pomrocznością jasną", który nie może zeznawać w sądzie w sprawie wypadku ze skutkiem śmiertelnym wolno być kierowcą skutera. A na rowerze po pijaku to nawet wesprzeć się nie można żeby człowieka w ciężkim stanie do domu odprowadził...

Przy okazji ostrzegam właścicieli motocykli. W Karpaczu kradną motory.

środa, 22 sierpnia 2012

serca nie mam

Ostatnio słyszę to coraz częściej. Sama tak myślę coraz częściej. Jakoś nie mam serca do tej pracy. No cóż ja też nie mam. Może bym i miała ale mnie nie stać. Od osób które mi tak mówią słysze to samo. Podwyżki ani wyrównania do inflacji nie było od 5 lat. No i co sie tu dziwić że serca nie ma. A szef szefów postanowił sobie fundnąć stadion za jedyne kupę kasiory dla sportu który niby to jest naszym "narodowym" ale skupia wokół siebie głównie operatorów bejsbola. A my słyszymy głównie że nie wiadomo czy na nasze pensje wystarczy. No to trudno tu mieć serce do pracy. Trudno też mieć serce do pracy jeżeli każdy nowo przyjęty pracownik bez doświadczenia dostaje wyższą stawkę niż ci, którzy pracują od lat i są wygami w swojej branży. Pomijam już zatrudnianie dziewczyn w ciąży i oficjalna "niewiedza".
Kiedyś rozmawiałam z szefem o podwyżce i usłyszałam że mam sobie męża znaleźć. Przestałam rozmawiać bo serce mnie rozbolało. A potem straciłam resztki serca i szacunku do swojej pracy bo co tu szanować? co tu lubić? robie swoje i idę do domu. Już nie żyję pracą, mało powiedziane teraz to juz po pracy nawet nie pamiętam jakie ja sprawy prowadzę. Bo serca nie mam. Bo mnie na to nie stać.

alergia

Jak ja tego nie cierpię. Jesiennej alergii. Wstaję rano i kicham, przychodzę do pracy i kicham, wieczorem kicham, bez przerwy kicham i leje mi sie z nosa. Jak jakiejś podle smarkatej. Nie lubię tego. Nie jest tajemnicą że udało mi się jakoś względnie opanować mój świat alergii na chrom ale świata alergii na pyłki i roztocza niestety nie. A tu susza. Deszcz nie spłukał tego całego syfu w powietrzu i chodzę jak mumia z czerwonymi oczami. Zastanawiam się nad takim popularnym japońskim rozwiązaniem jak maska.

poniedziałek, 20 sierpnia 2012

czeka na mnie akademia!

Stanowczo czeka na mnie Cordon Bleu! Gotowaliśmy ostatnio z M "Pascala". No i byłoby nic, tylko te przepisy są na 4 obiady a ja zaledwie jedna, wiec zaprosiłam moją babcię na degustację. I jestem w szoku. Moja babcia jest znana z tego że jest krytykiem, krytykiem mody, kulinarnym i ogólnie mało co jej się podoba. Ma swoje poglądy na wszystko, czasem zdumiewająco liberalne i nigdy w zasadzie nie wiadomo co może stać sie obiektem krytyki a co pochwały. Niemniej jednak z braku obecności mojej rodzicielki, która dba o codzienne sprawki mojej babci takie jak dostarczanie żywności w formie mniej lub bardziej przetworzonej zaprosiłam babcię na obiad. W niezmiernie "wykwintnym" menu był kurczak Pascala z porami. Stanowczo było w nim za dużo piwa i za dużo porów i z braku suszonych pomidorów były świeże, ale ogólnie potrawa była dosć przyzwoita, pieczone księżyce z młodych ziemniaków ze świeżym rozmarynem, krążki z zapiekanej cukinii z ziołami prowansalskimi i świeże pomidory. Babcia, która jest wielbicielką frytek zjadła ziemniaki i podudzie z kurczaka, spróbowała cukinię chociaż nie lubi i zjadła kawałek pomidora. I uznała że jest dobre! Kopara mię zjechała, bo wszystkiego bym się spodziewała ale nie komplementu od mojej babci. 
Po tym niespodziewanym komplemencie urosłam i dzis w pracy omówiłyśmy z A przepisy Jamiego z tej książki co to ją obie mamy ale w różnych językach, bo A sobie ją zażyczyła na prezent urodzinowy jak już obejrzała moją. Normalnie omówiłyśmy jakbyśmy się obie znały na rzeczy! W zasadzie jakby mnie wyrzucili z pracy (zredukowali oczywiście za odprawą!) to kariera stoi przede mną otworem....

czwartek, 16 sierpnia 2012

tyle czasu!

Obudziłam się w nocy, spojrzałam na zegarek i była 3.50, potem 4.04, 4.39.... Coś innego mnie zaszokowało 16.8.12! Boże już 16 sierpnia! wpadam w lekką panikę. Tyle czasu! gdzie on sie podział? Babcia moja świetej pamięci kiedyś dawno dawno temu napisała mi w pamiętniku (kiedyś były takie rzeczy) taki wierszyk "nie dogoni i w sto koni dnia, który przeminął..."
Żyję jakby w dwóch rzeczywistościach, tej "pracowej" i tej osobistej. I o ile w tej osobistej wszystko jest na swoim miejscu to w tej "pracowej" to jestem gdzieś w czerwcu jeszcze. Może juz na poczatku lipca. I staram sie dogonić. Dzień, który przeminął. A nowe zajęcia mnie ścigają już. I do czego mam ręce wsadzić? sama nie wiem. Kiedyś widziałam taki demotywator, "mam tyle pracy że nie wiem co olać jako pierwsze". Tylko już skończył sie czas na olewanie, pora już to zrobić i mieć zrobione, a mi zepsuł sie laptop... 

wtorek, 14 sierpnia 2012

zdrada

Dzisiaj wszędzie o zdradzie. Nie wiem w zasadzie po co. Ostatnio czytałam wypowiedź jakiegoś seksuologa na ten temat i było takie podejście że zdrada to oznaka choroby związku. Dla mnie zdrada to oznaka braku uczciwości w związku. Jakoś sobie tego nie wyobrażam że jestem z kimś, ta osoba jest dla mnie partnerem, towarzyszem i może między nami być kulawo ale razem pracujemy nad tym żeby to poprawić albo czas się żegnać. Nie ma półśrodków. Nie ma "jednorazowych wyskoków" bo przecież skoro ktoś pokusił sie raz to jaka jest szansa że drugi raz też się nie pokusi?
Mam koleżankę której mąż popełnił samobójstwo. Długa i smutna historia, która zakończyła się tak jak sie zakończyła, jednak dowiedziałam się wtedy jednej rzeczy, która bezpośrednio się według mnie przekłada na sytuacje zdrady. Jeżeli ktoś raz miał odwagę się targnąć na swoje własne życie to zrobi to drugi raz i będzie to robił aż do skutku. Może nie dziś, nie jutro, nie za dwa dni, ale zrobi to.
Dlatego jak wierzyc komuś kto zdradził raz? kto stracił hamulce własnego ja i poszedł w tango. A jak wierzyć komuś kto miał romans? I słucham tego radia i czytam te artykuły i nie wierzę. Nie wierzę jak kapcanieją podstawowe zasady związków uczciwość i zaufanie. To nie jest rzecz, którą da się odbudować stawiając grubą czerwoną kreskę i zakładając że "teraz to już będzie super". A opowieści że się upił i nie pamięta? mama mi zawsze mówiła że wszystko jest dla ludzi, alkohol też. Upić się można, ale wydaje mi sie że upijanie sie do nieprzytomności to wybryk młodości i w pewnym momencie chyba pora sobie powiedzieć dość. I szczerze mówiąc to w życiu nie widziałam osoby, której urwał sie film a siłę i ochotę na sex jeszcze ma...  

poniedziałek, 13 sierpnia 2012

zmiany...

Przychodzę rano do pracy a tu zmiany. Poniedziałek rano. Szef idzie na chorobowe i to chyba dłuższe, szefowa jest na chorobowym i to z pewnością dłuższym. Zostaje kolega. I boję się. Nie lubię takich zmian. Boję sie że nam wszystkim to na dobre nie wyjdzie. Boję sie że to może zmienić cały system pracy. Cały delikatny system nerwowy ustalonego porządku. Poranna herbata przy przeglądaniu poczty, trochę papierów i kawa z dyskusjami o trudnych rozwiązaniach. Potem praca do południa chwila odetchnienia i ewentualne dyskusje z szefem albo przygotowanie papierów na to aż bedzie miał czas omówić sporne tematy. A teraz? co będzie? czy kolega bezie umiał schować ambicję do kieszeni i prowadzić naszą pracę zgodnei z utartym schematem? czy będzie umiał nam w tej pracy nie przeszkadzać? Czy będzie umiał nas bronić w trudnych chwilach i podejmować trudne decyzje? czy będzie trzeba odpiąć swoje komiksy i zdjęcia i spakować je do pudełka i zabrać w nieznane?

piątek, 10 sierpnia 2012

słabi mnie

Normalnie jest coraz gorzej. Wydawało mi sie że nie cierpię tylko swoich fachowców i swojej pracy, ale z jednym i z drugim jakoś żyć trzeba wiec żyję. Kulawo bo kulawo ale żyję. Ale wczoraj już się załamałam do łez. Gazownia zobowiązała sie przyłączyć gaz do mojej działki. Zadzwonili do mnie w środę po południu z radosnym komunikatem "będziemy jutro o 11 przyłączyć gaz". Ucieszyłam się, bo każdy by się na moim miejscu ucieszył. I co? I sąsiad wysłał ich do domu w cholerę. I jakoś wcale mnie to nie dziwi. Bo po zgodę do sąsiada nie poszli, co należało do ich obowiązków. Ręce mi opadły. Przecież ja chcę żyć w zgodzie ze wszystkimi, z sąsiadami głównie. I jak ja mam tych ludzi przeprosić za to wszystko teraz? Przecież wystarczył jeden telefon do mnie żebym poszła do sąsiadów i załatwiła sprawę. Dzisiaj rano uzbrojona w dwie zgody od sąsiadów poszłam do gazowni. Projekt obejrzałam i oczy mi wyszły ze zdumienia. Gaz chcą mi przyłączyć do salonu. Po prostu usiadłabym na środku i sie rozpłakała. Tylko nie mam w zwyczaju płakać publicznie. Ale naprawdę mam ochotę usiąść i się rozpłakać żeby ktoś się nad tym zastanowił nawet troszeczkę ale sie zastanowił.

wtorek, 7 sierpnia 2012

sny

Mam sny. Śni mi się. Bez przerwy coś mi się śni. Jestem jak zombie niewyspana. Potrzebuję azylu. Bezpiecznych ramion.
Jest deszcz. Wczoraj był upał. Pogoda walczy w mojej głowie. Nie umiem się uspokoić. Potrzebuję ukojenia. Ciszy. Spokoju. Snu. A moja głowa szuka zapomnianych części pamięci. Skanuję w myślach rzeczy do zrobienia, miliony komórek nerwowych boleśnie odkrywają luki. Luki w mojej pamięci. Dziury w moich sprawach. Problemy do załatwienia. Ukojenia! Ale nic z tego. Jeszcze nie.

poniedziałek, 6 sierpnia 2012

zaniedbania

Dzięki Bogu i wynalazcy prysznica za ten cudowny wynalazek! Bo ja pod prysznicem myślę. Zdarza mi się znaczy się... w sobotę rano poszłam pod prysznic i mnie oświeciło. Ślub! Ślub moich znajomych z pracy! Wzięłam głęboki oddech żeby sie nie rozpłakać ze zdenerwowania. Jak ja mogłam o tym zapomnieć wogóle! Więc po przewróceniu całego dnia do góry nogami poszłam na ten ślub. Uzbrojona w butelkę wina i bilet totka. Państwo młodzi byli tacy młodzi! Pięknie wyglądali. On w stalowym garniturze, elegancki jak zwykle i ona w białej sukience pastereczki. Piękna. Bardzo się cieszę że tak im się udaje. Ona chora na nieuleczalną chorobę ale piękna i ponad wszystkim. Trzymam za nich kciuki. Bo warto.
A moja ciężarna koleżanka co? a no standard, siedzi w domu i czeka. No to czekamy. Szanowny panie kolego wyłaź bo matka będzie miała rozstępy!

cukinia i kuchnia tych dwóch...

Zaczął sie sezon. Na cukinie sezon. Problem polega na tym że ja niestety za cukinią tak średnio przepadam. Zupy krem cukiniowej nie jem już od kilku lat, niedawno robiłam zapiekankę cukiniową chyba niestety bezie trzeba do tego wrócić. Wczoraj zrobiłam cukiniowe szaszłyki do przechowania w zamrażalniku. Ale nadal mam jeszcze czetry słownie cztery cukinie na stracenie i nie mam pomysłu co z nimi zrobić. No bo jak mam zrobić coz z czegoś co mi się już dawno przejadło?
Gotowaliśmy ostatnio z M jedzenie według Okrasy. Piersi z kurczaka z chorizo i serem manchego. No i oczywiście zamiast piersi z kurczaka miałam pierś z indyka, bo w sklepie w sobotę po południu to nie można sobie przebierać i wybierać. Trza brać co dają a dawali piersi z indyka. No i zapomniałam oliwek. Niemniej jednak o ile pierś z indyka była naprawdę bardzo pozytywna to tzw "salsa" nieszczególnie, może to przez ten brak oliwek ale szczerze wolałabym już do tego prawdziwą sałatę z pomidorami z octem balsamicznym i kroplą oliwy z oliwek. Więc niedzielnego poranka salsa razem z gniazdami nasiennymi z pomidorów wylądowała w blenderze, w garnuszku i będzie sosem pomidorowym do zupy albo makaronu, bo ją ugotowałam i odparowałam nadmiar wody. 
Poznałam przy okazji coś nowego - olej rzepakowy (coprawda z dodatkiem lnianego i jakiegoś jeszcze cudaka) ale fajny! zupełnie inny aromat. Tak, to mi się podoba. Nie mam tylko jeszcze pomysłu co zrobić z jadalnym olejem arganowym. On jest totalnie absolutnie podły. 

środa, 1 sierpnia 2012

ogródek....

Wczoraj trafiłam do rodziców. No i dobrze bo obiad dostałam a po obiedzie jakieś cuda z ogródka. No i dostałam takie tycie ogóreczki gruntowe bo przecież susza jest. A ogóreczki gruntowe to się w zasadzie nadają tylko do jednego... do kiszenia!
Miałam kiedys taką szefową z którą jakoś nadawałyśmy na zupełnie różnych falach. Ale muszę jej przyznać dwie rzeczy. Bardzo dużo sie u niej nauczyłam i robiła genialne ogórki kiszone. Zgodnie z jej przepisem do idealnych ogórków należy mieć dobrą wodę źródlaną (rzeczywiście miejska kranówa jest be), czosnek, liść winogron, liść porzeczki, chrzan, gorczycę i koperek no i sól ale nie pamiętam juz czy jodowaną czy nie. I jak tej kobiety nie rozumiem tak nie rozumiem też jak to jest że jej tak genialnie wychodzą te ogórki kiszone a ja nie umiem. Ale znowu próbuję.

zawiedziona

Jestem zawiedziona. Nici z Angusa. Będzie inne paskudne imię męskie, bo koleżanka postanowiła nie rodzić. A może chłopię postanowiło nie wychodzić... na jedno wychodzi dziecka nie ma wybór imienia więc zostaje po jej stronie. Trudno.
Wróciłam. Niedospana, zmęczona lotem i wstawaniem o jakiejś godzinie kiedy lunatycy zastanawiają sie czy iść do łazienki. I znowu czekanie 4 tygodnie. 4 długie tygodnie...

Ale żeby nie było że tak całkiem się w mojej nauce gotowania poddałam to nie. A mianowicie gotowałam chicken pie. I wyszło jadalne ale bez polotu.
No dobra od początku:
przepis był Jamiego na chicken pie (przepis można znaleźć na necie) ale według mnie powinien był być robiony w odwrotnej kolejności. Znaczy najpierw się smażyło troszkę kurczaka a potem wrzucało pieczarki i cebulke albo szczypiorek. No i oczywiscie jak pieczarki wypusciły wodę to to wszystko było takie wodniste że aż szkoda. Więc chicken pie Jamiego po mojemu najpierw pieczarki i odparować wodę a potem szczypiorek i kurczak a jak to wszystko się zrobi takie fajne w konsystencji to dopiero bulion. Bo inaczej jest woda z gotowanym kurczakiem a to mi się wcale nie podobało, szczególnie w porównaniu do genialnego łososia w wykonaniu M.