środa, 29 lutego 2012

ależ pani ma ślicne pysiunio....

Są miejsca na tym świecie osnute mgłą tajemnicy. Miejsca gdzie każda absolutnie kobieta powinna się udawać i oddawać dzikiej przyjemności bycia opiekowaną. Nie ukrywam że chadzam do takich miejsc gdzie za troche srebrników mogę usłyszeć że mam "ślicne pysiunio". Jakby mi ktoś inny walnął takim tekstem to bym parsknęła śmiechem ale pani A jest wyjątkowa. Oczywiście tylko wtajemniczona pani A wie ile sie napracowała nad tym pysiuniem żeby sobie teraz mogła takie komplementy prawić. Ile przygotowała mi maseczek, lepików, kleików kuracji prądem, światłem wodą i powietrzem i jedna pani A wie czym jeszcze bo ja osobiście przychadzam i zazwyczaj zalegam na kanapce i poddaję sie tym zabiegom i najczęsciej zasypiam gdzieś w okolicy trzeciego zdania. No ale działa. Wyglądam młodziej i zadbaniej niż kiedy trafiłam w małe łapki pani A i obie sobie to cenimy. Powierzamy sobie wzajemnie absolutnie tajne tajniki wiecznej młodości, braku siwych włosów i dbania o ciało. Pani A oczywiście zawsze na odchodnym życzy mi aby mijał mnie na ulicy Colin Firth, ja jej dziękuję i wyjadam z wielkiej michy paskudnie szkodliwe na wszystko michałki.
I tak sie zastanawiam co powoduje kobietami, które nie chadzają do odpowiedników mojej pani A. Mężczyźni - wiadomo - wstydzą się, ale kobiety? Ja gdybym mogła prawie bym zamieszkała w tej jaskini rozpusty okładana tymi zielonymi papkami o zapachu krowiej kupy. No dobra nie cierpię masażu dekoltu bo mam potem przez dwa dni wrażenie że ktoś usiłował mnie udusić i dokonał dzieła zniszczenia tylko do połowy, ale te ciepłe papki... Och rozmarzyłam się. I znowu ten hammam. Łazi za mna calusieńki dzień. Sauna w odpowiednim towarzystwie i masaż olejem i to błogie odprężenie po. Gdyby tam jeszcze jeść dawali...

wtorek, 28 lutego 2012

tryb urlopowy...

Biorę głęboki oddech. Czasem dobrze jest wziąc oddech i sie zastanowić czego sie chce. Przez najbliższe 3 tygodnie będę pełna zastanowienia. Wyjazdy... powroty... Maja mi towarzyszy cichym mruczeniem w tych myślach. Błądzę gdzieś w zawieszeniu między myślami o samolotach a kolejnym projektem. Wycinam z kosztorysu strop i przeprojektowuję. Przed oczami stoi mi jeden z obrazów mojej koleżanki malarki. Dworek polski. Pojedyncze wiadomości ciągną mnie w stronę myśli o samolotach. I o Madrycie. I o projekcie. I sama już nie wiem. Jutro będzie nowy dzień. Inny niż dzisiaj. Kompletnie inny.

poniedziałek, 27 lutego 2012

and the winner is...

O rozdali Oscary. Fajnie. Można pooglądać panie w ładnych kiecach. Bo filmów nie widziałam, znaczy widziałam jeden - "O północy w Paryżu", mam zamiar zobaczyc jeszcze jeden - "Żelazną Damę" a to tylko i wyłącznie ze względu na Meryl Streep, którą szczerze uwielbiam i uważam za najlepszą aktorkę jaką w życiu widziałam.
Będę wredna. Cieszę się że Agnieszka Holland nie dostała Oscara za film, którego nie widziałam, nie zamierzam oglądać i już po poznaniu tematyki filmu na samą myśl mi słabo. Rozumiem że Holocaust to temat ważny. Bardzo ważny. Ale nie może być gwarancją dostania Oscara!
Mam wrażenie że w dobie zjednoczonej Europy cały czas stoimy nad półżywym organizmem i sypiemy go solą, dłubiemy widelcem i robimy wszystko żeby rana się nie zagoiła. Powiększamy podziały, nie dajemy szansy historii przejść do historii i stwarzamy granice. Po co? Naszą historię trzeba szanować, ale według mnie jeżeli nie przestaniemy pielęgnować tej martyrologii to takie sytuacje jak atak Brejvika na wyspie Utoya będą coraz częstsze. Mojego pradziadka zabili w łagrach sowieckich w 1942 roku, czy mam z tego powodu po 70 latach obrzucić wyzwiskami moją koleżankę Rosjankę? Rodzinny majątek spaliły bandy UPA czy to jest powód do tego żeby kolegę Ukraińca w jakiś sposób szykanować. Życie idzie do przodu i jeżeli sami tego nie zauważymy to będziemy wiecznie stali w miejscu i oglądali sie wstecz.  

środki lokomocji - pozorne panowanie

Nagle tak niespodziewanie zdałam sobie sprawę z tego że nie cierpię środków lokomocji.
Mam samochód, jestem kierowcą. Nawet podobno niezłym, biorąc pod uwagę jak mało jeźdżę w ostatnich latach to nawet w sumie sie zastanawiam czy to mnie jeszcze dotyczy. Ale nie cierpię jeździć z innymi osobami. Moja najbliższa rodzina wie o tym i wiedzą z kim jeżdżę a z kim to nie bardzo, jeżdżę z A bo ona jest świetnym kierowcą, ale niektórzy z moich naprawdę starych i dobrych znajomych nigdy nie mieli mojego zaufania kiedy byłam zmuszona jeździć z nimi jako pasażer. Z autobusami jest podobnie, ale po latach jeżdżenia jakoś opanowałam już natychmiastową potrzebę ucieczki. Niestety choroby lokomocyjnej jeszcze nie więc czytanie odpada, czyba że czytanie mapy - to juz granica moich możliwości.
O samolotach to nawet nie chcę myśleć. Wczoraj wieczorem dostałam wiadomość że w wypadku samolotowym zginął kolega A i mojej siostry. Leciał z kolegą wypożyczoną cessną, byli na wakacjach. Dawno dawno temu kiedy jeszcze istniała taka linia lotnicza sky europe zawsze starałam się latać z nimi bo miałam irracjonalne zaufanie do jednego kapitana. Oczywiście kapitan Kuba stał się w gronie wtajemniczonych synonimem wielkiej i oddanej miłości, wierności i bezgranicznego zaufania. Nigdy nie poznałam kapitana Kuby ani nie mam pojęcia jak ten człowiek wygląda ale godny jest odnotowania fakt, że jest jedynym pilotem do którego mam zaufanie że latanie można przetrwać bezboleśnie.
Lubię jeździć pociagiem. I tramwajem. No bo w sumie co się może stać jak ten wagonik jest "przywiązany" do ziemi? Tak, wiem że pociągi w sumie też takie super bezpieczne nie są, ale w końcu nie można sie całe życie bać wszystkiego. Kiedyś muszę się wybrać koleją transsyberyjską do ostatniej stacji.
Pamiętam jak pierwszy raz płynęłam promem z Calais do Dover. Ale to było dawno! Potem trzeba było stac w kolejce w Immigration Office po wizę. Ale to było przeżycie! strasznie mi się śmiać chce bo łodzią pływam jak muszę, bo zawsze można wyjść na pokład i odetchnąć świeżym powietrzem. A na samą myśl o oceanarium mam migrenę. Ta woda wszędzie, te ryby nad głową i ten upiorny niebieski kolor. Na samo wspomnienie robi mi się niedobrze.
Tak się zastanawiam skąd u zazwyczaj racjonalnej osoby takie lęki i opory. I przychodzą mi do głowy tylko dwa rozwiązania - przeciążenia i pozorne panowanie. No cóż osoba, która hamuje i przespiesza, pilot który za szybko wznosi samolot a lądowanie wygląda jak spadek swobodny to jak dla mnie wrogowie mojej stabilności. Mają pewna gwarancję że nie będę chciała więcej korzystać z "usług" takiego kierowcy. Windą też nie lubię jeździć. Śmiać mi sie chce z tego złudnego poczucia bezpieczeństwa, które mam kiedy wsiadam za kierownicę swojej perły. Wsiadając za kierownicę powierzam całe moje zaufanie innym użytkownikom drogi. Do tej pory mi się udawało. Żyję. Staram się jeździć na tyle ostrożnie i bezpiecznie żeby wszyscy użytkownicy drogi wyszli z tego cało i zdrowo i bez uszczerbku. A przy tym wszystkim głęboko wierzę w to że jak przyjdzie moja pora to po prostu przyjdzie i nie będę miała na ten temat nic do powiedzenia. Niemniej jednak po co kusić los? Pozwalając komuś na prowadzenie samochodu, w którym jestem pasażerem powierzam tej osobie całe moje życie, moje plany i marzenia. Przecież nie mogę tego wszystkiego powierzyć byle komu?

niedziela, 26 lutego 2012

jak mom cas to siedze i myśle...

A u mnie jak w tym kawale o bacy... kiej mom cas to siedze i myśle a kiej ni mom to ino siedze. No bo tak gonie, że nie nadążam taczek ładować. I po co? sama nie wiem, ale taki jakiś tydzień pusty sie zapowiada to sie naumawiałam do kosmetyczek, fryzjerek, psiapsiółek, klientek, manikiurzystek i bandy innych. No bo co tak mam sama siedzieć? a trzebaby myśleć o wiośnie. O garderobie, o szafnych porządkach. No i tak se ten czas napakowałam jak kto głupi zamiast usiaść spokojnie z kotami, ksiażeczke poczytać, zając się tym co zwykle w takich momentach - czyli niczym. Spędzaniem czasu. 27 godzin.

sobota, 25 lutego 2012

z reputacją coraz gorzej...

Jest sobota. W soboty wyłączam budzik i odwracam sie na drugi bok. No i byłoby jak zwykle tylko sobie zapomniałam że ma przyjść pan od tego nieszczęsnego grzejnika w korytarzyku. No i przyszedł. Punktualnie. Ja z rozwianym włosem przyodziałam się w jedwabny szlafroczek i kapcie i dawaj panu drzwi otwierać. Nie wydawał się być bardzo nieszczęśliwy z tego powodu, ale razem z nim odeszło ostatnie wspomnienie po mojej przyzwoitej reputacji.
Jako kobieta o wątpliwej reputacji zjadłam wiec na śniadanie ser pleśniowy zagryzając grissini (bo chleb sie skończył ale ciii) a teraz czekam na kawę i gorzką czekoladę z malinami do tego, gdybym paliła przyodziałabym się w czerń i perły jak Audrey Hepburn, zaopatrzyła w takiego śmiesznie długiego papierosa i poszła na balkon, bo w końcu reputacji to może już nie mam ale fantazji aż nadto :)

piątek, 24 lutego 2012

starsza pani musi zniknąć

Dawno dawno temu był taki film. "Starsza pani musi zniknąć." Para młodych ludzi kupuje mieszkanie swoich marzeń i wszystko jest super dopóki nie poznaja swojej sąsiadki z góry... Sequel mam w realu na własnym korytarzu z tym że teraz rolę Drew Barrymore gram ja a Bena Stillera akuratnio na stanie nie ma, ale czyż to by nie było nudne gdyby sequel był taki sam jak pierwowzór? 
Wracam Ci ja do domu po pracy i zauważam z niejakim zdziwieniem że nie ma termostatu na grzejniku w korytarzu. No tak, do starszej pani przyjechał syn - też starszy. I termostat zniknął. Zadzwoniłam do pogotowia grzewczego i poprosiłam pana miłego serwisanta żeby był tak uczynny i zreperował ten defekt grzejnika. W domu grzejniki mam zakręcone całkowicie już od kilku dni, temperatura nadal nie chce spaść. Pan serwisant się lekko ociągał, ale obiecał przyjechać jutro o 8 rano.
W zasadzie zrobiłabym pogadankę na temat relacji miedzy sąsiadami gdyby nie fakt że delikatnie mnie przeraża syn starszej pani który jak dla mnie ma spojrzenie psychopaty i po tym jak ostatnio zablokował mi wyjazd z miejsca parkingowego, które według niego jest jego, pomimo tego że pomieszkuje u swojej matki przez tydzień raz do roku a przez pozostałe 51 tygodni w roku przebywa nie wiem gdzie i w dupie to mam i niech tam siedzi jaknajdłużej, to nie chcę mieć z tym gościem nic wspólnego i jak go widzę na korytarzu to stwierdzam że ja jednak pójdę schodami zamiast czekać na windę.
I tak bym chciała żeby pani starsza się gdzieś przeprowadziła - może do syna? bo z opinią że mam w domu burdel jakos sobie poradzę ale z tym koszmarnym upałem to będzie ciężko. Obyczajówka jeszcze do mnie nie zagląda.

cierpliwy rozgotuje kamienie

Spokojnie z cierpliwością godną świętej od kilku lat rozmawiam z szefami o podwyżce. Do znudzenia. Znaczy mi się już dawno znudziło ale jak widać im jeszcze nie bo jakoś podwyżki nie dali. I tak jak się trafi okazja to sobie tak o podwyżkach rozmawiamy na luziku, czasem jak jest bardziej nerwowo to na mniejszym luziku. Ale jak mówi przysłowie chińskie cierpliwy rozgotuje kamienie no i ja cierpliwie gotuję. Gotuję. Gotuję. A podwyżki jak nie było tak nie ma i na horyzoncie też jakoś pustawo ale w końcu co mi szkodzi, pogadać nie kosztuje a może któegoś pięknego dnia jak będą dzielić kasę to któremuś się przypomni że ja tu gotuję...

czwartek, 23 lutego 2012

uwodzenie - po pijaku

Stanowczo mężczyzna, ktory chciałby mnie uwieść ma łatwe zadanie. Dać mi jeść. Ale nie byle co, bo to mnie nie uwodzi stanowczo. Porcja absolutnego afrodyzjaku na dziś to łosoś w czerwonym pesto z białym winem i waleriana po włosku z octem balsamicznym. Drogi M - tym przepisem uwiodłeś mnie dzis absolutnie.
Tak sobie pomyślałam że może ktoś by chciał kogoś uwieść i mieć sukces gwarantowany to dorzucam przepis - również nie mój, M znalazł go w sieci na okolicznosc naszej "wspólnej" kolacji, co nie zmienia faktu, że jego autor zasłużył na nagrodę w postaci bardzo szczęśliwego życia za uszczęśliwianie innych
2 kawałki łososia po 150g kazdy (osobiście zjadłam mniej więcej tyle więc sugeruję wiecej)
2 łyżki jogurtu naturalnego
3 łyżki czerwonego pesto (przepis poniżej)
12 pomidorków koktajlowych (tak było w oryginale)
4 łyżki szczypiorku
sól, pieprz świeżo mielony, odrobina cukru pudru

Czerwone pesto:
2 łyżki oliwy z oliwek (w oryginale ze słoiczka z suszonymi pomidorami ale ja użyłam greckiej extra vergine)
4-5 suszonych pomidorów
garść parmezanu (użyłam świeżo tartego oryginalnego gran padano)
garść pinioli
sól i pieprz
to wszystko zmiksować - nie musi byc bardzo porządnie

Łososia opłukać i ułożyc w naczyniu żaroodpornym skórą do dołu. Pomieszać pesto z jogurtem naturalnym i popieprzyć i wyłożyć na łososia i posypać połową szczypiorku a to poukładać pomidorki pokrojone na połówki oprószone cukrem pudrem. To wszystko odkryte wsadzamy do piekarnika nagrzanego do 200 stopni celsjusza na 20 minut, ale ostatnie 5 minut z włączoną funkcją rożna żeby sie troche spiekło z góry.

W międzyczasie robimy rucolę albo walerianę a mianowicie wykładamy ją do miski, skrapiamy octem balsamicznym i oliwą z olwek, dorzucamy połówki tych pomidorków które nam jeszcze zostały, solimy i mieszamy. Półwytrawne białe wino mamy już oczywiście dawno otwarte i napoczęte wiec o tym nie wspominam.

Nakrywamy do stołu, zapalamy świece, sprawdzamy widelcem czy nasz łosoś jest już gotowy, zapraszamy ważną dla nas osobę do stołu, wyjmujemy rybę z piekarnika i posypujemy resztą szczypiorku. Et voila!

Przed rozpoczęciem uwodzenia sugeruję żeby sprawdzić czy macie coś na śniadanie.

kup pani trampki

No chciałabym. Trampki mi potrzebne. Najlepiej dużo. I w jakimś obciachowym kolorze. Popatrzyłam w internet i te co mi sie podobaja to kosztują stanowczo za dużo jak na trampki, no bo w końcu co ma kosztować w trampkach? podeszwa? jak na moje odczucia i tak za cienka czy ten kawałek szmaty który załatwię na amen w przeciągu miesiąca? Usycham z potrzeby obkupienia się w jakieś ciuchy. Najlepiej dużo, najlepiej wszystkie, najlepiej w komplecie z nowym zestawem butów, torebek, apaszek, biżuterii i wszelkiego rodzaju dodatków. Tylko nie mogę się zdecydować. Jaki ma być ten zestaw czy elegancki czy sportowy czy sportowo elegancki i ile w tym będzie szarości i pudrowego różu a ile zieleni i "moich" kolorów... Wyglądam za okno i przeniosłabym sie dokądś... Malin Beg mi sie dzisiaj marzy. Klif, wiatr, ocean, spokój, cisza i brak zasięgu telefonów. I niesamowite poczucie bezpieczeństwa w tym wszystkim. I wolności. Jeszcze tylko odpowiednie towarzystwo i po prostu koniec świata robi się idealny. Prawie tak idealny jak zamek w górach. Wiatr gwiżdże w kominie, ogień wesoło strzela w kominku, koty siedzą na parapetach i wyglądaja w ciemność a pies śpi obok fotela. Przytłumione światło przenika ciemności... ehhh... Senność mnie ogarnia i marzenia.

środa, 22 lutego 2012

zagadki wszechświata

Zadzwonił dzisiaj do mnie telefon. Po raz pierwszy od pół roku odezwał się do mnie jeden kolega. Byłam w szoku. A na pytanie moje niedowierzające czy jeszcze żyje odpowiedział jeszcze dziwniej cytuję "właśnie sie rozwiodłem". I nie rozumiem tego bo facet może piękny nie jest ale za to jest dobrym człowiekiem, ma małe dziecko, na którego punkcie szaleje i naprawdę nie rozumiem jego byłej żony. Chodzi do pracy, dziecko spędza u niego każdy weekend, nie pije, z tego co wiem nie lata za dupami, no normalnie wszystko z nim w porządku. Mogłabym mnożyć takie przypadki naprawdę fajnych ludzi, którzy są sami i to cały czas jest dla mnie zagadką. Dlaczego. Bycie wybrednym nie jest dla mnie wyjaśnieniem zagadki. Po prostu jak ktoś jest fajny to zasługuje na to żeby sie tą swoja fajnością z kimś dzielić a nie tylko zachowywać ją dla siebie! Bez sensu zupełnie.

statystyki

Moja szefowa to królowa statystyk. Moja koleżanka z biura to królowa uników. Nie wiem jak to się stało że ich dzisiejsze spotkanie przebiegło płynnie, gładko i bez uniesień. Poza uniesieniem mojego ciśnienia poza normę. Stanowczo potrzebuję urlopu. Najlepiej natychmiast.

wtorek, 21 lutego 2012

powroty

Kot wrócił do domu moich rodziców. Brudny. Zadowolony. Ja też wróciłam. Ze szpitala. Zmęczona. Zadowolona. Przy dobrych wiatrach pojadę tam za rok. Zapomniałam już jak bardzo te wizyty są męczące i jak dużo zjadają życiowej energii. Wróciłam do domu, zdjęłam ciuchy i odpłynęłam. Dwie godziny zajęło mi dojście do siebie. Im bardziej oglądają moje ciało pod różnymi sprzętami tym wiecej znajdują nieprawidłowości, odchyleń od ksiązki i indywidualnych cech. Jestem inna i mam na to dowody!
Lubię powroty do domu. W drzwiach witają mnie koty i mam mój azyl. Kanapa w paski, moje kolory, moje obrazy, moje przytłumione swiatła, moja zakamuflowana resztka irlandzkiej herbaty, moje kubki, poduszki, wyblakłe żółcie i czerwienie. Oswajanie przestrzeni to trudny temat. Robiłam to miliony razy. I teraz w końcu czuję sie dobrze. Wracam, siadam w moim uszatym fotelu i po prostu jest tak jak ma być. Stare demony sie wyprowadziły a ja wracam ze spokojnym sercem. Dobrze mi tak. Kotom też. Ruda układa się na moich papierach a Niunio leży na łóżku. Tak, stanowczo każdy czas w życiu ma swoje zalety.

poniedziałek, 20 lutego 2012

złodzieje i mordercy

Kocham moją mamę. Naprwadę. Momentami sama tego nie rozumiem ale kocham ją miłością wierną i ślepą. Lepszej matki i tak nie mam na stanie wiec zadowolona jestem z tego co dostałam w pakiecie. Ale czasem poraża mnie jak to kobiety po przejściu na emeryturę dostaja do głowy. Byłam wczoraj na kolacji. Fajnie było. Dzisiaj zadzwoniła mama i oczywiście wie lepiej. To jakby nic nowego bo przecież w mojej rodzinie wszyscy mamy monopol na rację. Walnęła mi wykład na temat poznawania ludzi przez internet. Długi. O złodziejach, gwałcicielach, mordercach i w zasadzie to nie wiem o czym jeszcze bo jakoś myślenie o tym co teraz ludziom łazi po głowie mnie odciągnęło od tego długiego wywodu. Biorąc pod uwagę ile mam w portfelu to nie spodziewam sie żeby ktokolwiek jakąkolwiek kasę ode mnie wyciągnął, o gwałcicielach i mordercach nawet mi sie nie chce komentować. W kwestii tego z kim sie znam i ile czasu mama oczywiście również wie lepiej. O tym że jestem nieodpowiedzialna też już słyszałam i tylko nie mam pojęcia o co jej chodzi. Mam wrażenie że o mojego kolegę balasta, którego a i owszem szalenie lubię i na tym koniec. Na myśl o jakiejkolwiek bliższej relacji z nim dostaję ataku głupawki a na wieść że ktokolwiek może to brać na poważnie to paniki. Mam świadomość że wyobraźnia mojej mamy nie jest w stanie pojąć tego że balast nocował kilka razy w moim mieszkaniu i nawet sie do mojego łóżka nie zbliżył bo bym musiała go chyba poszczuć kotem. Ostatnio rzeczywiście zaobserwowałam u niej gigantyczne zdziwienie że była druga pościel ubrana kiedy u mnie nocował ale przecież będąc w moim wieku nie ma sie co tłumaczyć matce. Nawiasem mówiąc z balastem również poznalismy sie przez internet.
Świat lekko oszalał i dostał obsesji. Kiedy byłyśmy z przyjaciółką w Irlandii to z poprawności politycznej wynikało że powinnyśmy być parą, o to samo byłyśmy zreszta podejrzewane również przez rodziców przyjaciółki. Bo w dniu dzisiejszym nie można się już zakolegować, zaprzyjaźnić, zjeść z kimś kolacji, zaprosić dawnego kolegi ze studiów na obiad albo kawę, flirtować, napić wina. Dzisiaj każdy jest gejem, każdy kolega potencjalnym kochankiem a człowiek poznany niedawno gwałcicielem, mordercą albo złodziejem, a w najlepszym przypadku chociaż ekshibicjonistą. Wybieram ekshibicjonistę! Tylko nie wiem skoro wszyscy jesteśmy przestępcami to gdzie się podziali ci normalni ludzie?
Normalnie aż się wróciłam żeby dopisać o tym że przecież każdy z moich przyjaciół i znajomych był dla mnie kiedyś obcym człowiekiem.

a jednak

Prowadzę burdel. Nie wiedziałam. Nikt pewnie nie wiedział. Oprócz mojej sąsiadki z góry. Bo ona wie. Tata przywiózł mnie z pracy. Nawet własnym samochodem mnie przywiózł. Sąsiadka akurat wyrzucała śmieci, kiedy podjechaliśmy, pocałowałam tatę w policzek i normalnie aż mnie odwróciło jak zauważyłam kątem oka jak sąsiadka sie pochyla i gapi w boczne okno samochodu. Tak, wiem że ta baba mnie nie cierpi, w zasadzie mam to gdzieś. Wysiadłam i oczywiście jak to ja zazwyczaj głośno i wyraźnie powiedziałam jej DZIEŃ DOBRY. Nawet nie odpowiedziała, za to jedna dziewczyna, która akurat stała przed drzwiami odpowiedziała (obca jakaś a dzień dobry umie odpowiedzieć). W sumie muszę się kiepsko prowadzić, ostatnio nic tylko biegam w ta i z powrotem do samochodu i wyjeżdżam i nie ma mnie całymi dniami i nocami. Dniami to jeszcze pół biedy ale nocami?!? A tej poprzedniej nocy to wróciłam o północy to chyba się mój romans skończył. No ale teraz juz będę. Obiecuję. Będę karnie spała we własnym łóżku (to nic że przed ostatni tydzień też karnie spałam we własnym łóżku bo akuratnio tak sie składa że mam dwa, jedno u siebie a drugie u rodziców). A jutro wyjeżdżam z domu przed 7 rano i to znowu z jakimś innym a nie z tym co to mnie rano zazwyczaj zabiera. 
Ale jest w tym jedno pocieszenie, bo to nie jest byle jaki burdel tylko luksusowy, w kółko ci sami ludzie przychodzą.

niedziela, 19 lutego 2012

prawa rynku

Przyjechałam wczoraj do domu rodziców i znalazłam dwa awiza co to je moja siostra ze skrzynki wyciągnęła. Nie bacząc na nic po drodze wstąpiłam na pocztę ucałować klamkę. Otóż poczta polska jako monopolista zmonopolizowała również czas ludzi pracujących i raz w tygodniu (we wtorek) otwiera swoje podwoje między 8 a 17 natomiast w pozostałe dni między 9 a 16. Czyli nie przymierzając dokładnie w tym czasie kiedy pracujący ludzie siedzą w biurach i zakładach i pracują. Ja jako półmiastowa przywykłam do tego że na pocztę chadza sie na spacer koło godziny 19 a potem wstępuje się na wieczornego drinka albo herbatę, w soboty a i owszem również pocztę można odebrać do 13 godziny chyba, ale jednak da się. A na wsi? nieeee no przeciez bez przesady po co komu otwarta poczta? w sobotę? co? no żeby pocztowa musiała w sobotę z łóżka wstawać kiedy w tygodniu chodzi do pracy na 9, no bez przesady! a kiedy ona papiloty zakręci?
W zasadzie to tak sobie myślę że równie dobrze poczta mogłaby być otwarta przez 10 minut raz w tygodniu, przecież pracujący człowiek i tak nie ma szans skorzystać z jej usług. Ale w sumie społeczeństwo nam się starzeje. Wszędzie biją na alarm że niedługo zostana sami emeryci, a emeryt, wiadomo, to ma czas w takich porach na pocztę zajść.
W sąsiedniej wsi otwarto punkt pocztowy. W sklepie ogrodniczym. Czynne w godzinach otwarcia sklepu. I tak mam nadzieję że we wsi też pocztę zlikwidują. Będzie 5 listonoszy zatrudnionych w spożywczaku, listy, awiza i emerytury rozniosą (a emeryturę to juz mało kto od listonosza odbiera) i w końcu będzie się dało cokolwiek z poczty odebrać, bo spożywczy otwarty do 20. Prawa rynku.

ręce które leczą

Byłam wczoraj u babci zanieść jej jakieś głupotki i te gary które mi tu naznosiła przez cały tydzień. Zjadłam coś, potem gadałyśmy i przy okazji odwilży, która się nagle objawiła odkręciłam kurek z wodą. I popłynęła żółta woda!!! Ufff odetchnęłam z ulgą. Napisałam mamie wiadomosć że naprawiłam babci wodę. Mama zapytała jak tego dokonałam i zgodnie z prawdą przyznałam że odkręcając kurek. Lepiej mi. Po trzech tygodniach życia bez bieżącej wody babcia ma już "cywilizację" z powrotem. Zrobiła sobie pranie, poszła pod własny prysznic i taka dzisiaj zadowolona że aż szok. Strasznie sie dopytywała dlaczego jej nagle woda przyszła i co i kto zrobił że już wszystko działa i wiem że odpowiedź "nic" jej nie usatysfakcjonowała. Ale taka prawda, samo przyszło, samo poszło a co mieliśmy rozrywki i problemów przez warszawskiego brata mojej matki to nasze. No bo jak to jest że wody nie było a teraz jest, może oni ciśnienie podnieśli albo coś? i na nic sie zdało wyjaśnianie że woda w instalacji wodociągowej ma pewną temperaturę i im dalej od źródła tym chłodniejsza i akurat na jej przyłączu osiągnęła punkt zamarzania i zrobił się korek i tyle. A jak zrobiło sie cieplej to woda w wodociągu po prostu wolniej stygła i korek się roztopił. Ale w sumie co ja tam wiem o instalacjach kiedy ja jestem tylko drobnym inżynierem od architektury a inżynier kapitan wie swoje.

postanowienia...

Postanowiłam sobie że się wyśpię. Że będę spać aż mi sie nie znudzi. I jakież jest moje zdziwienie że sie nie udało... koło 2 powinnam była się przebudzić bo kot powinien wrócić do domu. Zawsze mniej więcej o tej porze wraca robiąc tyle hałasu że nieboszczyk by się obudził. O 4.38 stoi przed miską i śpiewa. A tu nic. Kota nie ma. Cisza. O 4.40 wstałam i poszłam sprawdzić co się dzieje. Kota nie ma. No pewnie gdzieś śpi u sąsiadów w stodole wstanie to przyjdzie. Położyłam się. Godzina 6 Lola skacze mi po głowie. Wstawaj wstawaj ja chce siku! wstałam. Wypuściłam ją, bo druga się nie ruszy z łóżka. Ledwo się położyłam 6.30 druga chce wyjść. Jest dodatnia temperatura mogłyby sobie biegać ale oczywiście za 5 minut słychać dobijanie się do drzwi. Godzina 8 i znowu ktoś skacze mi po głowie. Wstawaj wstawaj, chcemy jeść. Już nawet sie nie zdenerwowałam. Oczywiście to co im ugotowałam w czwartek się już dawno skończyło... A teraz jak już szczęśliwie usiadłam przyszła mała kotka mojej mamy siedzi mi na kolanach i rozdaje buziaki w nos i mruczy. I nawet nie ma jak się na to towarzystwo wkurzyć.

sobota, 18 lutego 2012

jak się do czegoś nie nadajesz...

... to się do tego nie bierz. Zawsze mi tak tata mówił. I miał rację. Wczoraj wieczorem w pijanym widzie chyba chociaż nic nie piłam zachciało mi się mieć czystą kabinę prysznicową. Tak to jest jak mam za duzo roboty to mi takie głupoty chodzą po głowie. I zapinkalam dzisiaj od rana ze stara szczoteczką do zębów bo wszystkie fugi i silikony obsypałam sodą. Myje świetnie ale co mi strzeliło do głowy to ja nie wiem.
Wczoraj była integracja pracowa. Zazwyczaj lubiłam chodzic na takie imprezy, ale chyba przestanę. Moje poczucie dobrego smaku się burzy. Moje biuro składa sie z dwóch części i sekretariatu. Sekretariat na imprezy nie chadza a jak już chadza to rzadko i utwierdza sie w przekonaniu że nic sie nie zmienilo można ze spokojnym sumieniem zostać w domu, mamy szefa który na imprezy nie chadza - znaczy raz był i dwóch zastępców każdego od swojej ekipy. I to byłoby nic chociaż smutno patrzeć jak w połowie imprezy zazwyczaj towarzystwo sie dzieli na podgrupy, w zależności od tego kto sie czym zajmuje i objawiają sie dwie pary, jedna nasza koleżanka z jednym naszym kolegą, to nic że koleżanka w domu ma męża i dziecię ale od lat stanowią parę na tych imprezach i nawet za bardzo sie z tym nie kryją. Generalnie charakteryzują sie tym że ona jest długa i chuda a on siega jej pod pachę i jest jakieś 20 lat starszy. Ale miłosć jest ślepa i w zasadzie w dupie to mam dopóki pojego poczucia smaku nie psuja niczym nie skrępowane obmacywanki. Drugą parę stanowi jeden kolega z dowolnie akuratnio wybraną koleżanką, kolega również ma w domu żonę i dziecko. I przykro na to patrzeć bo kolega jakby sie ze smyczy zerwał. Szczęśliwie ta "dowolnie wybrana koleżanka" była wczoraj odrobine bardziej trzeźwa co dawało szansę panowania nad zapędami kolegi. Jak to kiedyś dawno dawno temu powiedziała jedna z dziewczyn z naszego biura że jakby się chciała puścić z kimś z pracy to by się ukrywała w krzakach a nie wystawiała na widok publiczny. No cóż, ja też, dlatego kiedy towarzystwo już sie zrobiło zbyt gorące w okazywaniu uczuć - a od poniedziałku pójdzie na l4 żeby wszyscy przez kilka dnia zapomnieli - to pozbierałam sie do domu. I kiedy ja już zapomniałam o tym że byłam na jakiejkowiek imprezie zadzwoniła do mnie siostra chwilę przed północą żeby zapytać czy juz wróciłam do domu. Jak jej powiedziałam o której wyszłam to z niedowierzaniem zapytała po cholerę ja tam wogóle szłam. No po cholerę chyba właśnie.

piątek, 17 lutego 2012

wrrr

Jakaś podminowana jestem. Ciśnienie spada i sie podnosi. Mam wrażenie że nikt mnie dzisiaj nie słucha. A jak juz nawet słucha to bez zrozumienia tekstu. Wybucham złością a potem mam żal do siebie że mnie to wkurza. Ale wkurza mnie to. Doprowadza do szału że nagle wszyscy wiedzą lepiej, co myślę, co muszę, co mam zrobić. Kiedy ja po prostu potrzebuję dzisiaj miękkiej poduszki własnych myśli. A wczoraj dodatkowo zepsułam ojcu laptopa, nie celowo, po prostu automatycznie zainstalowały sie aktualizacje systemu i system nie wstał, wręcz napisał że czegoś tam nie ma. Halo! Dobry nastroju gdzie jesteś! Hormony - do budy! ja chcę do domku, do własnego łóżka. Żadnego kociego budzenia o 4.38! Nic z tych rzeczy.

czwartek, 16 lutego 2012

czytanie przynosi szkody...

Wlazłam dzisiaj na jednego bloga i kopara mię opadła. Dziewczyna - z tekstu studentka - mająca w planie karierę przedszkolanki jedzie na ludzi, którzy nie mają dzieci. Zaczyna się niewinnie, że chciałaby przeczytać jakąś książkę z fabułą i wynienia sagę o ludziach lodu na pierwszym miejscu bo sie o filozofii i psychologii i pedagogice już naczytała. A potem jest już tylko gorzej. A jednak - możliwe. No i nadaje o singlach jakby miała o tym jakiekolwiek pojęcie o tym jak to ludziom sie nie chce dzieci rodzić. I o tym że nie będzie ich miał kto na starość utrzymywać. Włosy mi sie na głowie zjeżyły czego oni na tych uczelniach teraz uczą. I to pedagogów! Pomijam drobny szczegół że sama nadużywam wyraz dupa, ale już wszyscy przywykli, nie jestem pedagogiem, nie mam dzieci i mi wolno, ale ta jedzie łaciną kuchenną gorzej jak robotnik budowlany. I nadaje o tym dziewcze jak to singlom sie nie chce, jak się schodzą i rozstają i leniwi są a kobiety maja za wysokie wymagania. Pokiwałam głową i uznałam pożyjemy - zobaczymy. Bo mi też sie wydawało jak miałam dwadzieścia lat że świat jest biało czarny. Jak mam ponad 30 to raczej tej czerni i bieli to za bardzo nie widuję, ale skalę szarości to aż nadto. To nie jest tak że do życia wybieramy dwoje dowolnie wybranych ludzi każemy im się rozmnażać i dręczyć ze sobą do usranej śmierci. Tak to nie działa. Dziewczę nadaje i nadaje o karierach o pieniądzach a wyziera spod tego ciepłe bezpieczeństwo pieniazków rodziców. Takim naiwnym osobom życzę bezproblemowego życia i zaludniania świata a innym rozsądku w podejmowaniu ważnych decyzji, bo ja bym chciała żeby moje ewentualne dzieci miały buty na zimę i obiad w domu zapewniony i parę kochających rodziców. A w przedszkolu normalnych nauczycieli.

sen

Mój tata ma rację. Jak zawsze. Poszłam spać a przez noc moje myśli się poukładały. I jest dobrze. Bo sen jest dobrym doradcą, wycisza urażoną dumę. No dobra przyznaję mam dłuuugi przewód myślowy. Ale mam :) Chociaż jak czasem wstaję rano z trudnym do wytłumaczenia pomysłem to czasem mam wątpliwości.

środa, 15 lutego 2012

dziwna historia...

Nocowałam wczoraj w domu moich rodziców. Spałam z kotem Ludwikiem i psicą rodzaju żeńskiego w jednym łóżku. Spożyłam pół butelki półwytrawnego portugalskiego wina, wyśmienitą kolację i tiramisu. Dzisiaj zadzwoniła do mnie moja siostra z zapytaniem kto mnie odwiedził wczoraj wieczorem. Doznałam szoku. Otóż okazało się że szwagier znalazł na progu domu paczkę papierosów. Zapytałam siostrę grzecznie ile znalazła w domu kieliszków po winie - jeden, ile części deseru było zjedzone - jedna, pół butelki wina wypite. No i teraz pytanie, który z kotów pali? A może psica? A może coś sie dziwnego w tym domu dzieje a ja o tym nie wiem?  

spokój i powolne ruchy

Czasem jest tak że czujemy sie zranieni. Bez sensu, bez powodu, bez rozsądku. Do dupy. Irracjonalnie. Tak o. Myślę sobie co by zrobił mój tata gdyby mnie teraz zobaczył. Pewnie poklepałby mnie po ręce, powiedział:
- Spokój i powolne ruchy, zrobiłaś już to zadanie z francuskiego? - dlatego kocham mojego tatę, bo on zawsze potrafi odpowiednio ustawić perspektywę, żeby było łatwiej. Bo stan zranienia nie znika ale jest mniejszy. Dawno dawno temu kiedy rzucił mnie jeden z tych facetów, z którymi można się wybawić na imprezach ale w życiu nie jest nic warty zadzwoniłam o 6 rano poryczana do taty też mi tak powiedział. I miał rację.
Siostra kupiła ksiązkę do posłuchania. Wciągnęła mnie. Chyba dzisiaj powinnam tylko jeździć w kółko.

a ja pacze i pacze...

Mam takiego jednego bloga co go tak czytam namiętnie, nie żeby on był taki jakiś super ale w fabułę mię wciągło i tak czytam. Ale czasem mnie skusi kliknąć na górze strony "następny blog" no i kliknęłam pierwszy raz, drugi, trzeci i trzydziesty... I nie wiem czy tylko ja tak mam czy to jakieś wybieranie ukierunkowane jest ale trzydzieści kliknięć i samiusieńkie blogi o tym kto w co wierzy i jak sie nie wymodlywa... Aż mnie korci żeby napisac że w dupie mam to w co inni wierzą. To dla mnie strefa intymna i tak mnie troche dziwi że ktoś uważa za zasadne pisać o swoich wyjściach do kościoła. Ja rozumiem że to jest ważne ale mam wrażenie że to takie tłumaczenie się i odhaczanie listy obecności. Głupie to. Bo jak już idę to nie po to żeby potem sie tym chwalić wszem i wobec i to co niedzielę! Trzydziesty pierwszy blog był fajny - o architekturze nowoczesnej.
I tak se pacze. Bo robic mi sie nie chce. Jakaś obrzygana jestem tą monotonią i pisaniem głupot jak na taśmie w fabryce. Przesyt mam tymi podłymi papiórskami. Poszłabym se gdzieś. Ale zimno. To bym nie szła. I tak siedzę, poleżałabym, albo lepiej nie. Nosz kurde! sama nie umiem ze sobą dojść do porządku! Gdyby to była Maire i tak opowiadała to bym ją pierwsza zapytała czy jej dawno nikt do dupy nie nakopał. I taka zimowa jestem.

na poduszce, pod pierzynką...

Zima nastała i u nas w biurze się spożywczo zrobiło. A jako że o jedzeniu to trzeba przy okazji walentynek ładnie i romansowo to wczoraj królowały młode marcheweczki topless na poduszeczce ze szpinaku... Temat sie rozwinął. Dziś było kto co ma na stole w kuchni, bo jedni mają jedzenie a inni wizje...
A tiramisu grzechu warte... oj warte. Póki nie muszę kupować ciuchów w większym rozmiarze to jakoś dam radę ale...
A dzisiaj nieformalny dzien singla. W końcu. Dzień dla tych którzy są sami z wyboru lub konieczności, albo po prostu dlatego że tak wyszło. Nie chcę tego rozwijać bo mi się trochę smutno zrobiło, chociaż nie mam na wesołość w tej kwestii żadnego wpływu.

poniedziałek, 13 lutego 2012

tyraj misiu czyli kuchnia dla opornych

Tiaaa. Jak zepsuć całkiem dobrą śmietanę, kawę i troche grappy? wsadzic to wszystko naraz do miksera dołożyć cukru i próbować ubić śmietanę. Smak ma niezły ale nie wiem czy to kwestia alkoholu czy śmietany ale się nie ubiło. Jak pomysłowy Dobromir wlałam tą śmietanę do tego czegoś do robienia kostek lodu do kawy będą jak znalazł (albo jak zgubił), no bo przecież szkoda żeby się zmarnowało...
No dobra miska umyta zaczynamy jeszcze raz... według innego przepisu. Sześć żółtek z sześcioma łyżkami cukru... i po kilkunastu minutach teoretycznie mam wszystko zrobione zgodnie z przepisem. Mam nadzieję. Mam też nadzieję że mój dzisiejszy wkład w jutrzejszy dzień będzie udany :) 

tyraj misiu!

Co za dzień! Tyle wrażeń to nie miałam chyba ze dwa tygodnie, no chyba że policzymy te wrażenia które mi sie lęgną czasem w głowie. Zaczęło sie fatalnie - od dywanika u szefa. Piana na plugawy pysk mię wyszła bo szef mój jak zresztą cała masa różnych szefów najpierw coś zadecyduje, potem to wygładzi żeby było politycznie poprawnie a kiedy ta "poprawność" kopie go w tyłek to uważa że wcale go tam nie było. Co mnie fascynuje że u nas w kraju nie może być napisane że dwa plus dwa jest cztery bo cztery to za dużo lepiej żeby było trzy i jedno cos dodatkowego o umniejszonej wadze. Wychodzi na to samo ale ładniej brzmi. Potem było juz tylko gorzej. Apogeum nastąpiło kiedy o 15 z minutami zadzwoniła K, że jakaś stuknięta baba wydzwania do biura budowy kanalizacji że mojej babci woda zamarzła w rurach (2 tygodnie temu) i to z całą pewnością przez kanalizację sie stało. Podłość poniedziałku sięgnęła mojej granicy wytrzymałości. Zadzwoniłam do babci i powiedziałam jej co sądzę o warszawskim wydzwanianiu do uczciwych pracujących ludzi. O tym że pół wsi wody nie ma bo rury pozamarzały też jej powiedziałam. O tym co powiedziałam na żonę brata mojej matki to juz nie wspomnę bo jej paraliżująca głupota powala mnie na kolana. BO JAK JEST ZIMA TO JEST ZIMNO. I żaden telefon tego nie zmieni chyba że energia mojej furii zmieni sie w cieplną i roztopi zastój w rurze wodociągowej. Wróciłam do domu po drodze zaglądając do jednego sklepu i wybrałam sobie drzwi wejściowe a potem zadzwonił jeden miły pan z ofertą drobnej pracki. Idzie ku lepszemu. A teraz idę robić tiramisu. A co! 

*** Maire jest jednak znacznie lepszym krytykiem niż moja rodzina - zjadła moja wczorajszą tartę porową (chyba nie dała jej do śmieci) i dałą dobrą radę jednocześnie chwaląc.
A teraz przypomniał mi się jeden pan P, z którym miałam zajęcia z rysunku na studiach. Pan P siadał na wysokim stołeczku oglądał rysunek i mówił tak:
- Wie pani w zasadzie wszystko dobrze ale czy nie wydaje się pani że my widzimy tę postać trochę bardziej en face? - no widzimy, spód od tarty też powinien był być mniej zakalcowaty ale dziękuję że potrafisz to powiedzieć w taki sposób że mam ochotę jeszcze czymś Cię poczęstować.

niedziela, 12 lutego 2012

drobne przyjemności

Wanna. Własnej nie posiadam. Zapomniałam już jak to jest połozyć się i pomedytować w gorącej wodzie. Taka mała rzecz a cieszy. Przypomniał mi się hammam. Zadziwiające jak małe rzeczy są w stanie wpływać na ogólne postrzeganie rzeczywistości w danym momencie. W zasadzie brakuje mi tylko masażu i tego cudnego poczucia totalnego rozluźnienia po wyjściu.

kuchnia dla zdolnych inaczej

Pokroiłam pory. Nie miałam pojęcia że one przy krojeniu nie dość że śmierdzą jak cebula to jeszcze mają ten łzawy czynnik. No cóż człowiek sie uczy całe życie. Do tej pory zazwyczaj występowały w sałatce z jabłkiem w parze i rodzynkami (nie mam pojęcia jak sie to robi). Smażą się. Na maśle. Mam pewne wrażenie że jak zjem te wszystkie moje eksperymenty kulinarne to będę te cebulopochodne trawić do przyszłego miesiąca. Nie mam pojęcia po co ja to robię. I jeszcze to ciasto chłodzące sie w lodówce! Miesiąc temu o tej porze bym nalała wrzątku do wanny i poszła się zrelaksować, zrobić sobie peeling i maseczkę, albo wzięła ksiażeczkę. Co we mnie wstąpiło? Sama siebie nie poznaję.
Mój ostatni eksperyment kulinarny - tarta szpinakowa na kupnym spodzie nie spotkał się z zachwytem mojej rodziny, za co oczywiście spektakularnie się sfoszyłam. Bo nikt nie pochwalił, ale każdy miał coś na temat do powiedzenia. Oczywiście najbardziej konkretną i jedyną konstruktywną radę dał mój szwagier, który nawet mojej tarty nie spróbował. Otóż szpinak trzeba odcisnąć bo wtedy ciasto się nie moczy i teoretycznie jest lepsze. O ile oczywiście kupione ciasto może być lepsze. Rodzinie za dobre rady dziękuję, następnym razem zaproszę obcych - takich którym nie wypada krytykować.
W pewien sposób mnie to fascynuje, mam 32 lata i uczę sie gotować, to nie jest jak nauka języków obcych - to jest jak nauka kompletnie innej cywilizacji!

sobota, 11 lutego 2012

ostoja doskonałości

Jestem doskonałym człowiekiem. Jestem fantastyczna sama w sobie. Powtarzam sobie po cichu mantrę. Od godziny latam na szmacie. Ja?!? Jestem doskonałym człowiekiem. Może nie dostanę pucharu za doskonałe prowadzenie domu, no dobra moze nie dostanę też pucharu za prowadzenie domu tak sobie ale robię coś w tym kierunku żeby mojego domu nie pokochały karaluchy ani żadne inne robactwo. Gary sie myją. Monotonny szum zmywarki mnie uspokaja, bo oznacza że zapakowałam tam tyle ile tylko się dało a ta cała reszta brudnych garów sie nie zmieściła, ale jest w zlewie a nie na blacie czyli i tak dobrze. O! Mam blat w kuchni. Lepiej mi. W soboty myję kabinę prysznicową. Jak odpowiednio wiele sobót temu poświęcę to resztki osiadłego kamienia same się zetrą, taka jest moja wizja praw fizyki. Moje ręce wyglądają jak z horroru. Umyłam resztki wczorajszego szpinaku z okapu. W mojej głowie poza mantrą pojawia sie pytanie czy tartę szpinakową na kupnym spodzie z francuskiego ciasta można mrozić? Przy szorowaniu kibla zaczynam sie śmiać. O kurde ale ja sie do tego nie nadaje zupełnie. Kończę z tym i idę sobie zrobić kawę. Mój kubek kawowy jest czysty. Mam lekkiego hopla na punkcie moich kubków. To chyba jedyne pozostałości po mężczyznach przemykających przez moje życie. Najbardziej lubię ten kubek z Henrykiem VIII co miał jedyne 6 żon, dostałam go od exmęża. Nie pozwalam nikomu z niego pić, bo drugiego tak ironicznego prezentu w życiu nikt mi nie dał. No i mam jeszcze obgryziony kubek z kotem. Dostałam go od zaprzyjaźnionego konstruktora kiedy miałam dość trudny czas w życiu, jest na nim napis "tyle szczęścia ile tylko dasz rady unieść". Nastawiam kawę i dla uspokojenia sumienia idę jeszcze włączyć pralkę.

piątek, 10 lutego 2012

tadam!

Zjadłam i jeszcze żyję! a już minęła z godzina. ALEŻ JA JESTEM UTALENTOWANA! no dobra ale ciasto powinno było być domowe.

Zosia samosia!

Maire w dobrej wierze zaoferowała sie że nauczy mnie robić tartę. Dzielna dziewczyna, sama bym nie była taka odważna, żeby sie tak zgłaszać na ochotnika. Ofertę przyjęłam z wdzięcznością. Ale ja to nigdy nie umiem siedzieć spokojnie na dupie, tylko zawsze chcę spróbować sama. Jak Zosia samosia - zamiast skupić się spokojnie na projektowaniu moich schodów - czyli na rzeczach, na których znam sie znacznie lepiej. Chwała że moja siostra jest mądrzejsza ode mnie bo w sklepie doznała oświecenia i stwierdziła że lepiej dzisiaj pójść na skróty i spód kupić w sklepie. Tak też zrobiłam. Ale oczywiście w mądrości swojej ogromnej kupiłam spód z ciasta francuskiego (jakżeś głupia to cierp). Zaczęłam odmrażać szpinak. Oczywiście był tak zmrożony że mogłabym łeb tym komuś rozwalić  i by nie pękło wiec wsadziłam do gara i grzeję - z nadzieją że jak rozmarznie to sie złamie. No i to nawet by była prawda, bo cieprliwy rozgotuje kamienie, ale ja do cierpliwych nie należę więc dziabnęłam ten szpinak widelcem i jak sie złamał to mam teraz zielony okap, zieloną podłogę, zielone pół blatu i zieloną koszulkę. Dobra, spoko w międzyczasie jak szpinak rozmrażał się do reszty - tym razem bez mojego udziału wytarłam co było do wytarcia, zaczęłam siekać czosnek, cały czas myślą gdzież ja też mogłam wrazić praskę do czosnku, dobra. Znalazła się. Krojenie cebuli. Nie lubię cebuli, więc kupiłam czerwoną, równie niedobra ale lepiej wygląda. Oczywiście poryczałam się. Dobra usmażyć. Udało mi się uprażyć tylko kilka kawałków, reszta się uprzejmie była tylko zeszkliła. Resztę operacji udało mi się przeprowadzic w miarę bezboleśnie, ale jak nadeszła pora wyjmowania "podpieczonego" ciasta zaglądam a tam wielki bąbel. Bo ciasto francuskie. A teraz siedzi w piekarniku. Zielona tarta. I sie cieszy. Mam tylko nadzieję że postanowi nie wychodzic z formy. Ależ ja głupia jestem. Trzeba sobie było siedzieć w domku po cichutku i czekać aż Maire uzna że dziś dzień placka Lotaryńskiego. Przy odrobinie szczęścia mogłabym jej tylko asystować.

czwartek, 9 lutego 2012

deti v sieti

A było sie uczyć w szkole? a nie czytać podręczników kiedy juz by sie trzeba było powoli na emeryture zbierać? nie uczyłam się to mam za swoje. Podręcznik do projektowania schodów jest ale po czesku do kupienia w Czechach albo na Słowacji. Po rozeznaniu tematu zakupiłam literaturę fachową i teraz będę się uczyć. Czeskiego. Cudny wynalazek ten internet, w życiu by mi do głowy nie przyszło uczyć sie projektowania z czeskich książek, historii urbanistyki z hiszpańskich to a i owszem ale modelować schody po czesku? Mam tylko nadzieję że polska myśl techniczna im cokolwiek pomoże i nie skończy się jak czeski film.

projektowanie...

Jak se pościelisz tak sie wyśpisz. Jak se zaprojektujesz tak se pochodzisz. No i dupa. Mam wrażenie że sprawiedliwość dziejowa mnie musi zawsze dopaść. Na studiach miałam zawsze problemy z przemysłówką. Nie z tego powodu że była w jakiś sposób trudna, tylko trzeba sie było strasznie orobić a ja nie cierpiałam chodzić na te zajęcia. No i co? w praktyce mojej zawodowej projektowałam tylko i wyłącznie przemysłówkę przez pierwsze trzy lata pracy. Potem przyszła pora na mieszkaniówkę, która również nie cieszyła sie moim poważaniem w czasie studiów i od tamtej pory klepie przebudowy albo budowy jednorodzinek. Na zajęciach z procesu inwestycyjnego czytaliśmy z kolegą w ostatniej ławce komiksy. Nie chcę mówić czym sie teraz zajmuję. A dyplom robiłam z krajobrazu i do tej pory zaprojektowałam tylko jeden ogród w życiu - własny i jeden park, który i tak spieprzyli w wykonawstwie. No i tak samo jest ze schodami. Nie przypominam sobie żebym kiedykolwiek w czasie studiów zajmowała się schodami. Ani jeden maluteńki raziczek. Takie proste nie ma problemu ale jakieś bardziej skomplikowane to odsyłałam wszystko do któregoś ze współpracowników i niech sie martwi. No ale życie jest sprawiedliwe. I otóż witajcie moje piękne zasady projektowania schodów zabiegowych, o niczym innym nie marzyłam całe życie tylko o tym żeby was nie poznać.

środa, 8 lutego 2012

doroczne święto budowlańców...

Umówiłam się na ten dzień. Z kosmetyczką. Na maseczkę. Śmierdzącą jak świeża krowia kupa w środku lata. Tak wiem, ona twierdzi że to algi, ale ja wiem swoje. I na skubanie brwi się umówiłam. I na wieczór też sie umówiłam na wspólną kolację i wino, pomimo odległości 2500km. I będziemy sobie tak wspólnie bojkotować to doroczne afiszowanie się uczuciami, których codziennie ludzie sobie nie okazują. I tak sobie myślę że będziemy w tym bardziej szczerzy niż ci ludzie którzy budzą się obok siebie co rano i tylko raz do roku okazują sobie że coś ich łączy. Bez sensu. Nie o to w tym wszystkim chodzi. Muszę sobie wybrać odświętną piżamę. W ramach bojkotu wszystko jest dozwolone. Może nawet sobie paznokcie pomaluję. A co. Wolno mi.

jak zepsuć całkiem dobry gulasz drobiowy...

...czyli szkoła gotowania prosto z krainy ignorancji.
Mam gulasz kurczęco-indyczy co to mi go mama zrobiła w zeszłym tygodniu i on sobie tak leżał w zamrażarce i nikomu nie przeszkadzał. Ale w mojej głowie powstała idea gotowania. Eintopf, najlepiej na dzis i na jutro do pracy, bo przecież zimno jest i kto by z roboty w taką pogodę wychodził. Nawet psa bym na taki mróz nie wywaliła (to nic że mój pies taki durny że sam chce nawet w taką pogodę po polu latać). Więc wzięłam ziemniaki, całe 3 sztuki pokroiłam w kostkę i obgotowałam. Wylałam wodę z ziemniaków (uznałam że tak bedzie lepiej) i wrzuciłam groszek z puszki i dwie poplasterkowane marchewki i mrożony gulasz. Dolałam troche wody i zobaczymy co sie stanie. 
A w międzyczasie zachciało mi sie być dobrą gospodynią domową bo wczoraj przeczytałam gdzieś w necie że jak jest taki mróz to matki wywalają misie. Na pole żeby się roztoczom zrobiło mniej komfortowo i się wyniosły do sąsiada chyba. W zasadzie to nagłówek był taki "matki masowo wyrzucają pluszaki", no to chciałam poczytać co to znowu za afera z toksycznymi zabawkami. A tu tylko taki news. No to korzystam. Moja pościel się klimatyzuje na balkonie. W ramach pomysłu postanowiłam odkurzyc mój materac. No jak już jestem idealną panią domu to co se będę żałować. To był kretyński pomysł, bo ledwo udało mi sie ubrać prześcieradło na środku mojego królewskiego łoża leżała już Majka z lubościa się przeciągając. I mam takie wrażenie że każdy koci włos woła do mnie "hallo! I'm back!" Ale przynajmniej nie musiałam długo czekać aż moja zupa gulaszowa sie ugotuje bo doprawiłam ją słodką papryką i normalnie jest dobra.
Jeszcze trochę i medal dostanę że sobie tak świetnie radzę z prowadzeniam domu.  

myśli

Milion myśli lata mi po głowie. Albo dwa miliony. O wszystkim. Rano przeczytałam artykuł o STASI i oczywiscie gdzieś w mojej głowie od razu powstała myśl o Katarinie Witt a potem o "Życiu na podsłuchu", który uważam za jeden z najlepszych filmów jaki w życiu widziałam. I najbardziej przemawiających mi do wyobraźni, podążając tym torem odczułam konieczność przeczytania "Roku 1984" Orwella, a potem podryfowałam w kierunku ACTA. I tak dryfując w tym chaosie wdałam się w niepotrzebna dyskusję z szefową w kwestii kontroli wszystkiego w życiu innych ludzi. Potem gdzieś zahaczyłam o kwestie światopoglądowe Marii Czubaszek, z którą generalnie co do zasady sie zgadzam, a co do wykonania tych zasad to już niezupełnie. I moje myśli dryfują nadal. I zaczynają mnie te mysli obejmować i obezwładniać. I nici ze skupienia na pracy. Oglądam beznamiętnie mapy, a moje myśli przesuwają się po scenografii rodem z lat 80, facet w słuchawkach pali papierosa i popijając czarną fusiastą kawę, słucha rozmów, czyta listy. Przed oczami mam najlepszą łyżwiarkę figurową świata, która trzyma w ręce swoją teczkę, zapisy prywatnych rozmów, jeszcze raz w głowie słucham jej opowieści o tym jak w nagrodę za złoty medal na igrzyskach mogła zakończyć karierę i wyjechać żeby pracować w rewii.
A potem wpada do biura koleżanka z wielce zaawansowanym ADHD i zaczyna pajacować i myśli sie rozpraszają i układają w inne zestawienia jak w kalejdoskopie.

wtorek, 7 lutego 2012

na starość chodzić za rączkę

Coś mnie zaciekawiło. Kilka dni temu Maire powiedziała mi że przy wyborze męża decydowała sie na takiego, z którym na starość będzie mogła chodzić za rękę i wyglądać jak amerykańscy emeryci (z reklamy). Rzeczywiście, znam męża Maire i stanowczo będą mogli chodzić za rękę, trzeba im tylko będzie nowego psa (czarno-białego w łaty, który i tak nie zastąpi Osiołka), kaszkiet dla B i gumofilce. I tam gdzie mieszkają, ona art deco a on dżentelmen z niebanalnym poczuciem humoru, pospacerują drogą wzdłuż lasu i wzdłuż stadniny. Łatwo sobie to wyobrazić :) z tym że będą raczej wyglądać jak emeryci na brytyjskiej wsi...
Trochę trudniej sobie wyobrazić siebie w tej sytuacji. Bo podejrzewam że na starość mogę wyglądać podobnie do Helen Mirren (no dobra chciałabym) i wolałabym żeby on nie wyglądał jak jej brodaty mąż. Podobno jeżeli sie czegoś pragnie to to przychodzi. Zgodnie z prawem przyciągania. Prawem modlitwy, jakkolwiek to zwać. Prawo przyciągania mówi też o tym żeby dokładnie wiedzieć czego się chce. Fascynujące. Muszę to przemyśleć. Póki co koncepcja trzymania się za ręce bardzo mi się podoba. Prawie tak bardzo jak idea wyglądania jak Helen Mirren i wspólnej herbaty przy moim wymarzonym kuchennym stole z moich upatrzonych wymarzonych filiżanek, albo budzenie się z uśmiechem na ustach bo na wyciągnięcie ręki jest ktoś komu warto poświęcić całe życie a nie tylko trzy lata. 

poniedziałek, 6 lutego 2012

dzieci śmieci...

Nie znam sie na dzieciach. Nie jestem matką. Nawet nie umiem sie zdecydować czy je lubię. No po prostu są. Ale wkurza mnie. Marnotrawienie mnie wkurza. Manrnotrawienie dzieci. Dawno dawno temu byłam na plenerze malarskim na krakowskim Kazimierzu. Czteroletnie dzieci waliły taką łaciną kuchenną, że pomimo szczerych czasem chęci nie umiem sama czegoś takiego wymyślić w takich zestawieniach. Brudne, bezczelne bachory. I podejrzewam że strasznie nieszczęśliwe. Mam koleżanki, które chcą mieć dzieci a nie mogą. Z takich czy innych powodów. Jedna mi kiedyś powiedziała że ona gdyby dopuściła tą myśl do siebie że chce mieć dziecko a nie moze to by sie załamała. Mam koleżanki które przy kolejnych próbach utrzymania ciąży poroniły po kilka razy. I cholernie tego wszystkiego nie rozumiem. Nie dałam się wciągnąć w to całe halo na punkcie zaginiętego dziecka, okazało się że martwego, przez bardzo długo. Na szanownego detektywa mam ciężką alergię a jak dzisiaj wyczytałam w necie że będzie się ubiegał o nagrodę w sprawie to mnie śmiech pusty ogarnął. Przeczytałam dzisiaj jakiś artykuł bo z jakiegoś niewyjaśnionego powodu chciałam być na bieżąco z tym o czym sie teraz rozmawia. I nie rozumiem. Nie rozumiem tego wszystkiego. Kobieta narobi medialnego hałasu że ją napadli, dziecko ukradli, płacze w telewizji a potem idzie sobie spokojnie do kina. Na horror.
Nie mam dzieci. Nie dlatego że nie było okazji. Świadomie nie mam dzieci. Dlatego że zawsze uważałam że muszą mieć dobrego ojca. I dlatego że nie jestem gotowa. Dlatego że ratując kota albo psa mam szansę dać komuś dobre życie albo chociaż przyzwoity byt, opiekę, towarzystwo. Ale to życie juz istnieje. A decydując sie na dziecko nie można sie zdawać na to że jakoś to będzie. Wiele osób jest oburzonych kiedy mówię że przez przypadek to sie dzieci rodzą, ale mam to gdzieś. Bo mam rację. Bo właśnie to widać było przez ostatnich ileś dni wszędzie, w necie w radio w telewizji. Że ktoś niegotowy do roli musiał sie w nią wcielić. I nie mnie jest oceniać czy dziecko żyło czy nie żyło, czy był to przypadek, morderstwo czy cokolwiek innego. Ale w takich chwilach cieszę się ze swoich wyborów życiowych w tej kwestii. Bo na wszystko jest pora w odpowiednim momencie. A dziecka szkoda, bo gdzieś na świecie jest rodzina, która desperacko pragnie miec dziecko i nie może.

panowie to jednak mają gorzej...

Mam dziś ciężki dzień. Biegam od 7 rano. Ale paczunia przyszła. W końcu w pierwszej wolnej chwili dorwałam się do zawartości, przymierzyłam. I zaczęłam naprawdę współczuć mężczyznom. Że nie mogą się tak poczuć. Tak po prostu niesamowicie kobieco. O kurde jak mi dobrze. I to nic że jestem wypluta na maksa, że nie mam ochoty na nic poza tym żeby sie położyć, kiedy w głowie jestem zarąbiście kobiecą kobietą i w tym momencie mogłabym zawojować świat. Totalnie. A to wszystko przez przypadek :)

niedziela, 5 lutego 2012

marzy mi sie...

Tak sobie gadamy o marzeniach czasem... Bo fajnie jest marzyć. O torebce Chanel, o fajnych podróżach, o domku w górach, o przeczytaniu Mes amis mes amours w oryginale, o fajnych ciuchach, o nieustającym kontakcie z najlepszymi przyjaciółmi, o turbinie wiatrowej Starcka, o kole garncarskim i piecu do ceramiki, o tej osobie, z którą możnaby sie tym wszystkim podzielić i poczytać delikatnie kontrowersyjne sztuki teatralne na role i kimś komu możnaby to wszystko zostawić, o ogniu w kominku, książkach i filmach oglądanych razem. I tak to wszystko umyka. I zimno jest. I trzeba jechać spotkać sie z dawno niewidzianym przyjacielem, któremu też tak życie umyka przez ręce i jego przyszłą byłą żoną, kóra chyba nieświadoma tego całego umykania żyje w błogiej nieświadomości w swoim egocentrycznym świecie. I tak sobie myślę że ja też żyję w swoim egocentrycznym świecie, dopuszczając do niego tylko to o mi odpowiada, a to co nie pasuje wykreślam grubym mazakiem i wyrzucam z pamięci. I wrzucam kolejne marzenia o drewnianym płotku, o ławce inspirowanej Gaudim, o winorośli rozpiętej na pergoli, o porannej kawie w ogrodzie, o tych filiżankach art deco, które widziałam ostatnio w sklepie, o długich rozmowach przy winie... 
Jednocześnie kocham moje życie. Moja radość otwierając rano pocztę, świadomość że czeka na mnie mail, który wywoła u mnie uśmiech, poranna kawa, murczenie kota, poranny spacer po moim mieście i oglądanie jak pięknie słońce rozświetla kamienice, przywitanie mojego psa i rodzinne spotkania, ksiązki, filmy, radość wyjazdów i powrotów, ciągłe poznawanie. Siebie i innych. Torcik Pavlovej w świetnym towarzystwie. 
Ale gna mnie wiecznie ciekawość, co stanie sie za rogiem, jak będzie wyglądała przyszłość, czy dane mi będzie podzielenie się moją radością... Gdzie będę za 5 lat wiedząc gdzie byłam 5 lat temu? jaka przepaść dzieli mnie dzisiaj od tamtej mnie wtedy. Gdybym wtedy to wiedziała to bym sie za głowę chwyciła i stwierdziła że to przecież niemożliwe. Ale jak sie okazuje wszystko jest możliwe. Bo życie jest cudem. A marzenia się spełniają... jednak.

sobota, 4 lutego 2012

dostałam...

Na ogłoszenie dostałam troche ciepła w ciepłym mailu, trochę zainteresowania czy ktoś sie zgłosił i dobrą radę. Od Maire jak zwykle praktycznej. Czy pamietam o instytucji termoforu. Pamietam. Mamy bardzo bogate życie łóżkowe. Znaczy on - termofor z łóżka wychodzi wyłącznie po gorącą wodę :) I tak sobie siedzi w różowiutkim kubraczku cały dzień i z krową w kieszonce. Pod kołdrą. 
Za całe ciepło i zainteresowanie bardzo dziekuję, może cieplej nie jest ale jakoś przyjemniej :)

piątek, 3 lutego 2012

Goya i cenzura internetu...

Przeglądam sobie przewodnik po Madrycie i nagle coś sie na mnie rzuciło. Maska Guya Fawkesa! Taka troche starszego typu, podpis pod obrazkiem Francisco Goya y Lucientes "Pogrzeb sardynki" 1793. A nam sie to wydawało takie XXI wieczne. A tu dupa. Jak zwykle. Anonymous są od zawsze :)

Warszawa vs. reszta świata

Moja babcia nie ma w domu wody. Woda zamarzła. No przy prawie -30 trudno się dziwić że woda zamarza, szczególnie że babcia mieszka sama z wielkim psem i nie zużywają aż tyle wody żeby był ciągły przepływ a przyłącze dość długie bo z 70metrów. W sąsiednim domu mieszkają moi rodzice, którzy wodę mają i w wiaderkach babci noszą żeby dała radę sobie ugotować i porobic co tam sobie potrzebuje, a umyć może przyjść sie do nich. Babcia jest bardzo niezależna i wkurza ją jak jej się ktos po domu rządzi. Po tym jak już jej ta woda zamarzła zadzwoniliśmy po pogotowie wodociągowe ale usterki na 70metrach przyłącza przy takiej temperaturze ustalić sie za bardzo nie da, więc trzeba poczekać aż sie troche ociepli i sobie radzić. No i byłoby nic, ale babcia wczoraj rozmawiajac ze swoją synową - przyjezdną warszawianką powiedziała jej że wody nie ma wodociągowej bo zamarzła. Syn babci - a brat mojej mamy - farbowany warszawiak jak się o tym dowiedział narobił hałasu że babcia jest odcięta od świata i zmusił swoją zone żeby zadzwoniła do gminy. Szanowna żona zadzwoniła do gminy i połączyli ją aż z samym wójtem (nawiasem mówiąc funta kłaków niewartym ex policjantem, co do policji sie za bardzo nie nadawał wiec wziął się do polityki i póki był w gminnej opozycji to jeszcze jakos było, a teraz no cóż jest jak jest). Wójt powiadomił że zajmie sie sprawą osobiście. No i sie zajął. Przysłał pogotowie wodociągowe. Panowie przyjechali, po czym pokiwali głowami i powiedzieli że muszą jechać na regeneracyjna zupe bo zimno. I pojechali. Wrócili za dwie godziny. Z dwoma baniakami wody. I powiedzieli że wrócą jak naprawią dmuchawę co rozgrzewania rur, albo jak sie cieplej zrobi. Nie ma to jak załatwić sprawę po warszawsku. 
Ledwo pojechali babcia odziała się w odzież wyjściową i przydreptała do mojej mamy na kawę i obiadek. Jak ją zapytałam jak się jej w tym odcięciu od świata żyje to byłaby się ze śmiechu udławiła. 
No bo proszę Państwa my tu na południu kraju sobie radzimy bez świata. Bez Warszawy sobie też radzimy. Jak umiemy. Odcięcie od Warszawy nawet nam sprzyja. Po czym obejrzawszy ten odcięty od świata kawałek Polski wsiadłam w samochód i przyzwoicie odśnieżoną drogą przyjechałam do domu. Gadając przez telefon, z moim ojcem, równie odcietym od świata jak i ja.

scenografia

Ubieranie sie dzisiaj przypomina projektowaie scenografii albo krajobrazu. Jest zimno. Aktorka pierwszego planu już wybrana - wielki, gruby sweter. Zazwyczaj zalotnie odkrywa jedno nagie ramię ale taka temperatura i nagie ramie sie wzajemnie wykluczają. Na drugim planie sweterek, na trzecim planie bluzeczka. I nadal jest zimno! Jeszcze smaczki bez których scenografia nawet najlepsza umiera. Gruba bransoleta, na którą moi znajomi mówia kajdan, kryształowe kolczyki i delikatny makijaż. I może nikt sie nie pozna jak bardzo niepewnie się czuje w tej sytuacji, która dzis przede mną.

wymówki

Mężczyzno. 
Czuję sie lekko zawiedziona Twoim postępowaniem. Uszczelka pod zlewem znowu cieknie, dzisiaj zauważyłam. Prosiłam o powieszenie lampy w zeszłym roku. W czerwcu. Wiesz tą z korytarzyka trzeba przewiesić tutaj a tą nową powiesić w miejsce tamtej. I ten obrazek chciałam powiesić. Tak, wiem że dam sobie z tym doskonale radę sama, ale wolałabym żebyś bohaterem w moim domu był Ty a nie ja. Tak, wiem że jesteś zajęty, dlatego cierpliwie czekałam od czerwca aż się objawisz, ale ta uszczelka dzisiaj to juz przesada. Gdzie jesteś?

czwartek, 2 lutego 2012

Przychodzi baba do przychodni...

Poszłam po wyniki moich badań i zaświadczenie że mój pracodawca mógłby mnie uznać za przydatną do pracy, ponoć zdolną ale z tym bym nie przesadzała. Usiadłam dobie grzecznie w koridorku, zwanym szumnie poczekalnią a tu wpada taki nażelowany po łysince wielki facet.
- pani też tu?
- no widzi pan
- pani na kierowce?
Spojrzałam na pana z przestrachem, no bo co równouprawnienie mamy, prawo jazdy mi dali to i używam. W konfrontacje nie wchodzę, w szczególności z takimi wielkimi chłopami. Pokiwałam głową, zasugerowałam grzecznie że może zacznie sobie od jakichś innych badań, a ten mruknął:
- a to k... złodzieje na ch... mi okulista do pracy!
- a dlaczego sie pan tak denerwuje? - usiłowałam troche załagodzić
- bo ja prosze pani 520 godzin w miesiącu pracuje a te ch... mi każą do okulisty chodzić! - i wyjmuje facet prawo jazdy z wbitymi ważnymi badaniami okulisty i podtyka mi pod nos. Pokiwałam głową ze współczuciem i sie zamkłam. Wróciłam do domu i dla odstresowania poszłam do komputera na zakupy. W koncu nic tak kobiecie nie robi dobrze na nerwy jak nowa bielizna...
Acha no i sprawdziłam 520 godzin to prawie 22 dni czyli teoretycznie da sie tyle pracować w jednym miesiacu, ale na sam widok takiego kolesia to powinnam 3 razy tyle zarabiać żeby na bieliznę zarobić.

Ogłoszenie

Zostanę biorcą! biorcą ciepła. Od odpowiednio wyselekcjonowanego dawcy! Dawca musi być ciepły, kulturalny, nie wiercić sie i nie kraść kołdry. Musi też lubić koty, bo one też będą korzystać z ciepła. Dawca musi być odpowiednio długi żeby wystarczył również na stopy. Dawca nie musi być wyjątkowo piękny ale koniecznie musi dbać o higienę bo mam uczulenie na roztocza. Aplikacje proszę wysyłać mailem. Oby szybko. Bo zimno. Kropka.

środa, 1 lutego 2012

tak sie mi przypomniało...

M dzisiaj przysłała mi humory ze szkolnych zeszytów i tak mi sie przypomniały różne dziwne wierszyki typu "najlepszy na świecie jest sex w toalecie" albo "sex to zdrowie póki mama sie nie dowie" ewentualnie "Egipt to kraina z bajek eunuch to jest chłop bez jajek" no i takie tam o deszczyku i inne wiosenne. Łorany tyle lat mam i dalej siano w głowie! a co gorsza mam nadzieję że mi to nie przejdzie. Może powinnam je kolekcjonować? tak jak poemat naszej noblistki Szymborskiej, którym gorszę wszystkich o małym poczuciu humoru.
W zeszłym roku w takcie wyprawy do Maroka w jednym hotelu było strasznie zimno. Ale to upiornie, a pech chciał że tego dnia złapała nas ulewa. Wiec siedzieliśmy sobie tak całą grupą przy kominku i wymyślaliśmy rózne głupoty no i z nudy koszmarnej wymyśliliśmy zabawę, że kto chce żeby jego buty były bliżej ognia to żeby zaspiewał piosenke albo powiedział wierszyk. No i odpowiednio zmodyfikowany wierszyk naszej noblistki wypowiedziałam z oczywiście należnym chwili patosem i usłyszałam jeden chichot i 30 ciężko obrażonych. A owa poezja brzmiała tak: "Tu leży Krzysztof Przywsza oraz jego żona bywsza, jak widać z różnicy dat była żywsza kilka lat". Kominek udało sie uratować, reputacji niestety nie :)

*** ależ sobie trafiłam w moment. W wiadomosciach podali właśnie że zmarła Wisława Szymborska.   

no dobra a teraz będzie dramatycznie...

Zadzwoniła do mnie siostra. Jako ta najspokojniejsza w całej rodzinie nie mówi tylko się zazwyczaj wydziera. No i obawiam sie ze moje lewe rączki w kwestii gotowania tego mogą nie przetrwać. Wlazłam do wikipedii i wyczytałam, że na okoliczność braku magnezu co jest ostatnio podejrzewaną u mnie dolegliwością pomaga jedzenie gorzkiego kakao (a fuj), kaszy gryczanej, białej fasoli, gorzkiej czekolady (mam w szafce), orzechów laskowych (mam alergię), płatków owsianych, ciecierzycy, grochu, szpinaku, makreli, dorsza i bananów. No dobra. Ale ja kompletnie nie wiem co z tego można ugotować? no poza gorzką czekoladą bo na tym to akurat świetnie sie znam :)

i sie tu nie denerwuj :)

Przychodzi baba do lekarza... i już jest wesoło. No i sie okazuje że mojemu sercu sie spieszy. No nie wiem dokąd skoro mi się tam wcale nie spieszy. Dała mi pani doktor na uspokojenie, listę badań do zrobienia i niedobre tabletki. Dużo niedobrych tabletek. I L4. Wracam do domu i juz jest fajnie a tu telefon. Od takiego jednego mojego znajomego, że ma problem. I cały mój spokój szlag jasny trafił i cholera wzięła. A tak juz było dobrze.... a na koniec rozmowy "to mi się pani dyrektor nie denerwuje, poczekamy do poniedziałku, odpocznie se pani". No odpocznę se. Chyba. Jak wywale telefon przez okno to se odpocznę. Jestem bliska tej decyzji. W końcu kiedy go potrzebuję to zawsze ale to zawsze jest rozładowany.