piątek, 30 listopada 2012

dziwne pytania

Przyjechał M. A ja w pracy. Koleżanka mnie pyta co mu kazałam w domu zrobić. No najciekawsze jest to że nic nie kazałam. Sam chciał. To niech robi. No bo co ja mam mężczyźnie zabraniać robienia czegokolwiek w domu. Tylko się boję że mi zmarznie.
Od tygodnia wszyscy mnie pytają dlaczego na integrację nie przyjdę. Bo nie. Nic w tym nie ma skomplikowanego, wybieram inną opcję, dla mnie lepszą. A to może razem przyjdźcie. Nie, dziękuję nie skorzystamy. Dlaczego nikt nie rozumie że ja naprawdę nie uważam mieszania swojego życia osobistego i zawodowego ani za stosowne ani za dobre? Przyszedł artysta i mówi że on też nie chciał iść ale dostał polecenie służbowe od szefa, zaczęłam się śmiać i zapytałam czy szef będzie nadgodziny płacił. Co w tym niezrozumiałego że tym razem nie przyjdę bo mam coś absolutnie ciekawszego, towarzystwo trzeźwe i naprawdę dobre i nie mam zamiaru z tego rezygnować na rzecz towarzystwa osób, z którymi 40 godzin w tygodniu w jednym biurze siedzę nie z wyboru tylko z przypadku. Usłyszałam już nawet że sie M wstydzę. Pokiwałam głową i olałam temat, jak ktoś ma kompleksy to niech uważa co chce, ja nie planuję w tym uczestniczyć.

czwartek, 29 listopada 2012

Zachwycona

Och jaka jestem zachwycona. Zachwycona światem jestem dzisiaj. Zachwycona moimi wczorajszymi zakupami. Zachwycona moim dzisiejszym planem dnia po pracy. I na dodatek podjęłam taką fajną i ciekawą decyzję że jak tylko wykończę sobie warunki mojej obecnej uomwy z tmobile to się od nich wyniosę w cholerę. Gdziekolwiek. Bo nijak nie da sie dogadać a internet w telefonie działa jakby chciał a nie mógł i w trakcie jednej rozmowy potrafią mnie po 4 razy rozłączyć. Dziękuję, nie podoba mi się jakość obsługi, pójdę sobie gdzieś indziej.
Jestem mało wymagającą klientką. Wymagam żeby działało. Nic więcej. A tu nie działa. Więc przykro mi bardzo, pójdę sobie gdzieś indziej. Po 13 latach współpracy.
Moja koleżanka mi ostatnio powiedziała że jestem głupia bo gdybym była bardziej wymagająca to by mi bank procent od rachunków oddawał, telefonia by nie kosztowała całego majątku tylko pół. I miałabym z tego jakąś realną oszczędność a nie dla własnego świętego spokoju i wygody zostawiam sprawy takimi jakimi są. Ale to się zmienia. Pójdę sobie i zabiorę mój numer ze sobą.
Jest taki amerykański trener motywacji, Tony Robbins i zawsze mówię sobie jedna jego maksymę zmiana jest możliwa kiedy strach przed zmianą jest mniejszy niż ból utrzymania obecnej sytuacji. Zaczynam mieć ogólne zniechęcenie i nie bać się już niczego. Chyba czas na zmiany.
Podejmowanie decyzji jest wyzwalające. I powoduje ogromny zachwyt.

środa, 28 listopada 2012

window shopping

Kupuję oczami. Jak pewnie wielu ludzi kupuję oczami. Chodzę po sklepie z wielkim wozem i przyjeżdżam potem do domu z siatami niepotrzebnych produktów a tego co potrzebowałam to w końcu nie mam. M namówił mnie do zrobienia zakupów online. Przeprowadziłam drobny research i wyszło mi że jest kilka sklepów, które a i owszem dowożą zakupy do domu, z tym że nie do mojego bo to za daleko, a ten co dowozi do mojego to nie dość że na produktach zyskuje to jeszcze ma najdroższy transport w całej okolicy i nie da się go zamówić na konkretną godzinę. Więc zamówiłam zakupy do siostry, bo do niej dowożą. Po dokonaniu dwóch zmian przed godziną Z (zamknięcia zamówienia) udało mi się w jakiś sposób zakończyć zakupy. I ciekawa jestem jak będzie ta dostawa wyglądać. Siostra mi przysłała wiadomość że dostarczyli pięć minut przed czasem. 
Ale widzę pewne zalety takiego zamawiania. Ogromne zalety. Kupiłam tylko to co było na liście. Nic mi się "nie przypomniało", nic nie zobaczyłam "przez przypadek" i nic nie okazało się "koniecznie potrzebne". Oszczędziłam masę czasu, którego akuratnio nie mam i podejrzewam że kupę pieniędzy również. A jak sobie pojadę moje dobra odebrać, to może jeszcze obiad dostanę. Ciekawa jestem jak się to sprawdzi. Bardzo.

wtorek, 27 listopada 2012

tytuł Gosposi Roku przyznany

Droga mamo bardzo Cię kocham ale obawiam się że nie mam aspiracji do tytułu Gosposi Roku. Nie pamiętam o datach oddania do pralni, odbioru z pralni, robienia wielkiego prania ani dorocznego święta odkurzacza. Owszem posiadam odkurzacz i nawet posiadam wiedzę jak sie go obsługuje i co ciekawsze raz na jakiś czas to czynie bez ogłaszania tego dnia świętem. Posiadam również wiedzę odnośnie robienia prania i wieszania go. Różni sie ona od posiadanej przez Ciebie wiedzy, co jak wiesz po każdorazowym powieszeniu przez Ciebie moich rzeczy kończy się moim przewieszaniem, bo są powieszone w moim mniemaniu błędnie. Na moim stole stale znajdują się jakieś przedmioty, co jak wiemy obydwie nie mieści się w Twoim pojmowaniu. Niemniej jednak chodzę po tym świecie od lat 33 ponad i pomimo szczerego postanowienia poprawy nie mam aspiracji do tytułu Gosposi Roku, który przyznaję Tobie, chociaż w Twoim domu pewnych problemów, które zauważasz u mnie, sama nie dostrzegasz.
Nie bawiłaś się ze mną w gotowanie, więc nie mam nawyku przesiadywania w kuchni i pichcenia, po prostu nie odkryłam w sobie większej potrzeby gotowania ani spełniania roli służącej domu (nie służącej domowników). Po babci przejęłam nawyk zbieractwa przedmiotów wszelakich i dobrze mi z tym. 
Niemniej jednak lubię mój dom na moich zasadach i pomimo mojej szczerej miłości doprowadzasz mnie swoim łazikowaniem i wprowadzaniem tu swoich porządków do furii. Nie uważam za zasadne oczekiwania że po dwóch tygodniach mieszkania tutaj wszystkie pudła będą rozpakowane a ja nagle w pięknie lśniącym domu będę w fartuszku podawać szarlotkę. Niestety tak nie będzie. Nie umiem robić szarlotki, a zamiast rozpakowywać pudła zajmowałam się projektem. Nie oczekuję od Ciebie żebyś robiła tu cokolwiek, prosiłam jedynie żebyś wpuściła fachowców i poczekała aż sobie pójdą, nie skrobała kuchenki, nie robiła prania, nie wieszała go, nie prosiłam też żebyś robiła cokolwiek w garderobie. Po prostu mam oczekiwanie od Ciebie że pozwolisz mi zrobić to samej kiedy przyjdzie na to pora.

niedziela, 25 listopada 2012

co to się człowiek nie dowie...

Pod moją nieobecność zawitują do mojej wsiowej posiadłości goście. Goście maści wszelakiej bądź to umówieni, bądź z łapanki zorganizowani do przewożenia różnych towarów. Tak czy inaczej ostatnio przy mojej błogiej nieświadomości zawitała do mnie moja siostra ze szwagrem, przywożąc jakieś części moich ruchomości, żeby teraz tu troche narobiły domowego klimatu. Ponoć usiedli przy kawie i zaczęli sie rozglądać i nagle mój kredens co to go dostałam od M im się zwidział, a nade wszystko ceramiczne gałki do niego, moje marokańskie lampy ponoć również i jeszcze jakieś detale zwiezione ze świata wszelkimi możliwymi kanałami żeby tworzyć klimat. Nawet mieli jakieś pomysły żeby to czy tamto sobie zabrać do siebie ale na szczęście wybiła im to z głowy matka. I tą metodą dowiedziałam się że moja siostra po pierwsze mnei jednak odwiedza, taki mały detal że akuratnio pod moja nieobecność a po drugie cokolwiek co tworzy mój dom jej sie podoba a to rzadki przypadek...

sobota, 24 listopada 2012

pokichało mnie

Ale mnie obsmarkało, pokichało i ogólnie powinnam w te pędy wrócić na chorobowe bo albo praca mi nie służy albo ten dom walczy ze mną o rację bytu. Niestety obawiam sie że ja tu zostanę i jakoś przetrwam biedę bo tak się składa że M w swojej dobroci sprezentował mi ciepły szlafrok i pomoc domową. Więc nie ma bata - zostaję. Tylko jeszcze muszę zjechać na dół po zakupy, bo katar katarem ale jeść trzeba. Póki co mama mnie wsparła przywożąc mi obiad na dwa dni ale przecież tak nie będzie wiecznie a na makaronie z sosem za długo też nie pociągnę. 
Więc trochę odgarnęłam trocin z mojej świeżej jeszcze nie skończonej kuchni, i na półce zamieszkał Jamie. Na tej najłatwiej dostępnej. A na blacie pomoc domowa.

Wojna!

Wrócił bohater z wojny. Z wydartą skórą pod okiem. Rudy nie darował, rudemu nie darujemy. Biedny mój śliczny kotek czarnotek stał się ofiarą podłej napaści i leczy swoje skołatane nerwy i ego. Na całe szczęście pańcine kolanka i pełna micha pomagają znieść ból własnej egzystencji, wiec jakoś udało mi się mojego pacyfistę przekonać że świat jednak jest niezły a rudy to podły wyjątek. 

piątek, 23 listopada 2012

poszukuję

Poszukuję siebie. Zgubiłam się. W gąszczu. Gąszczu spraw wszelakich. Wyglądam ni to nisko ni wysoko, ni grubo ni chudo, ni to w kolorze ni bez. Za to z fakturą. Kto mnie widział niech da znać bo ja siedzę i sama siebie odnaleźć nie umiem. Weszłam do swojej garderoby i wyszłam, mam już tam cudów wszelakich pod sufit, więc uciekłam zamykając za sobą drzwi, w sypialni jest względnie wyględnie, w pracowni tak nijak, zerkam, nie ma mnie tam między papiórami, w łazience leżakują dziady wszelakie na podłodze a na dole! Jeszcze gorzej. W saloniku nie ma jak przejsć bo jest wszystko na górze, na dole i jeszcze ddoatkowo z kuchni wyciągnięte. I nic lepiej nie jest. W kuchni panowie stolarze co to mnie dzisiaj z rana zaskoczyli swoją obecnością przy wychodzeniu rano do pracy, zażyczyli sobie kawę, cukier i czajnik. I zgupłam totalnie ale dałam im co chcięli po czym uciekłam w tempie błyskawicy do pracy bo jeszcze by co innego chcieli a w domyśle forsę.
Więc nie ma mię. Bo sie pogubiłam. W głowie własnej też. Mam na dziś jeszcze zaplanowane trzy rzeczy a już się zastanawiam jak ja to jedna ogarnę niby. Ale wczoraj w ramach planowania dobrego snu czytałam Jamiego, a w zasadzie to przeglądałam obrazki. Pięknie to wygląda. I będzie bal...

środa, 21 listopada 2012

zaproszenie

Zapraszam szanowne ciepło z mojego pokoju dziennego zwanego salonikiem do sypialni i mojej pracowni. Ależ proszę się nie wstydzić, zapraszam na pokoje, zapraszam...

Mam kłopot. Nie mam pojęcia kompletnie jak zaprosić to moje kominkowe ciepło na górę. W sypialni wieje chłodem, w pracowni też, w łazience jest odrobinę lepiej. I zastanawiam się. Nad powieszeniem wiatraczków, wietrznych dzwonków, wymuszeniu ruchu powietrza. Jakiegokolwiek ruchu powietrza. Bo siedzę i mi zimno, mimo tego ze generalnie na dole jest gorąco. Nie znam się na wentylacji zupełnie niestety.

niedziela, 18 listopada 2012

ale jestem dziana!

Miałam już coś na ten temat napisać wczoraj, ale się nie poskładało. Dzisiaj za to temat wrócił jak bumerang i nie wiem czy mam się śmiać czy zapłakać głośno.
Wczoraj zawiozłam mamę na zakupy i na parkingu przed supermarketem zaczepiły mnie dwie małe cyganki. Nie cierpię żebractwa, złodziejstwa i krętactwa i chytrości za 5 złotych. Wkurzyłam się i powiedziałam swoje że ja na pieniądze ciężko pracuję. Moja matka cyganiątka zagadała a mnie opieprzyła że jak ja mogłam im czegoś głupiego nie powiedzieć tylko na nie buczę a one mi w nagrodę samochód porysują. Samochód przestawiłam i poinformowałam ochronę sklepu o tym że jestem nagabywana na parkingu i niech coś z tym procederem zrobią. 
Zaprosiłam na dzisiaj gości. W ramach przygotowań umyłam podłogę i cichaczem do mojej tajnej dziurki do wylewania brudnej wody sie wychylam, nikogo nie widać, bo przecież w niedzielę na wsi myć podłogi to nie wypada, ledwo co wylałam, nie zdążyłam jeszcze wiadra schować a tam 
- dzień dobry pożyczy mi pani 50 złotych bo chora jestem? 
Nosz &^*(%&^$ mać. Człowiek tu się stara żeby go nikt nie widział a tu się zawsze taka łazęga przypałęta. Co ciekawsze spojrzałam na tą panią i stwierdziłam że jak na taką co musi pieniądze pożyczać to nie dość że elegancko ubrana to jeszcze jakoś podejrzanie sprawnie szła jak na chorą. Pomijam ten drobny szczegół że po raz pierwszy w życiu na oczy tą kobietę widziałam. 
M stwierdził że widać wyglądam na bogatą, ja podejrzewam że wyglądam również na naiwną skoro wszelkiego rodzaju cwaniaki akurat chcą do mnie przychodzić po pieniądze. Nie wiem kim była ta kobieta, pierwszy raz w życiu ja na oczy widziałam. Dlaczego mam pożyczać pieniądze obcemu? Dlaczego mam się narażać na dyskomfort odmowy? dlaczego mam wspierać wszelkiej maści żebraków kiedy gdyby poszli do pracy to by zarobili swoje pieniądze? Mnie się nikt nie pyta czy mi się chce rano wstać. Bank mnie nie pyta czy mam za co zapłacić ratę, a koty nie pytają czy mam za co im dać do michy, a tym bardziej mój samochód nie pyta czy mam za co wlać do baku. Ja po prostu muszę mieć.


No i poczyniłam jeszcze jedno odkrycie w mojej pralni dzisiaj. Jeszcze jedną żarówkę 100W, którą zmieniłam przy akcji wymiany żarówek. Czyli już 965W. Ciarki mnie po plecach przeszły jak to zobaczyłam. Nawet liczyć mi sie nie chce.

sobota, 17 listopada 2012

wiejska sielanka

Usiadłam nad pracą i słyszę wrogie warczenie, pomruki niezadowolenia i okazjonalne wrzaski. Nie ma to jak okazać władanie nad swoim terytorium pełnojajecznemu wrogowi przez okno. Koty stoją przed szybką i warczą na rudego z sąsiedztwa. Dałam jeść pogłaskałam ale jak widać potrzeba obrony własnego terytorium jest ważniejsza i większa bo stoją przed tym oknem i nic im nie pomaga. Gorzej że z tego co wiem o kociej psychologii mogę w tej sytuacji tylko pogorszyć sprawę.
A to było tak... poszły koty do tego miejsca, które kiedys będzie moim ogrodem i sobie spokojnie zwiedzały, znaczy jeden bo moja puchata miśka sama to owszem ale niekoniecznie wiec wychodzi na dwa metry od drzwi i wraca ale książę pan poszedł dalej. I spotkał na tym "dalszym" rudego z sąsiedztwa. Rudy go pogonił, potem on pobiegł za rudym ale jak się okazało to nie było zaproszenie do zabawy tylko jakaś dyskusja o terytorium więc mój kotek czarnotek się napuszył i był oburzony. Ale wtedy oburzona i pełna matczynego instynktu wkroczyłam ja w swojej głupocie wielkiej sypiąc kotom jedzenie do michy i zamykajac drzwi balkonowe bo nie bedzie mi tu moich maleństw nikt poniewierał. A teraz siedzą i stroją miny przez okno. I warczą na wroga zza szybki.

piątek, 16 listopada 2012

wyrzuty kieszeni

W zasadzie to sie zastanawiam. Czy wyrzuty sumienia z tytułu zachowania nie eko, sprzętów niskiej klasy energetycznej, prądożrących żarówek i nieocieplonego domu nie są czasem wyrzutami portfela. No bo jakby się temu przyjrzeć bliżej to jak nic wygląda że eko=oszczędny. Jak mi ktoś zarzuci że skąpa jestem to mogę śmiało zaprzeczać, ależ nie, ja jestem eko. Jestem zielona.
Dzięki uprzejmości M wymieniłam żarówki. Od razu moje ekosumienie i zielony portfel poczuły się lepiej. Zmniejszyłam wydzielanie dwutlenku węgla! Tak sobie to cichaczem przeliczyłam mam 12 żarówek po 15W (następnym razem kupię ledy ale teraz takie żarówki wystaczą) łącznie 180W jeżeli zapalę wszystkie naraz i spodziewam się że przelicznik jest godzinowy. Z ciekawości zerkam na te żarówki, które tu były zamontowane 865W za godzinę świecenia. Auć. To boli. Przy prawie 61gr za 1kWh plus przesyłowa taka siaka i owaka... Prawie 53grosze na godzinę świecenia światła (zakładając że świeciłabym wszystko jak leci). Od godziny 16 do 22 to 6 godzin i godzina rano i jak nic wychodzi 3,70 za jeden dzień (w zimie). W skali miesiąca to daje 111 złotych przy 23,10 dla mojego nowego zestawu żarówek obecnie. Za pozostałe 87 złotych 90 groszy można po miesiacu kupić kolejne 4 paczki żarówek i jeszcze zostanie na kawę. Niedrogą coprawda ale zawsze.
Dlaczego to liczę? zastanowiły mnie ostatnio dwie rzeczy. Jakąś chwilę temu byłam w gazowni i zgadałam się z jedną panią, która przyszła podać stan licznika, powiedziała mi że kiedy wymieniła żarówki na energooszczędne to przez pół roku nie płaciła za prąd bo po rozliczeniu okazało sie ze miała ogromną nadpłatę. Poza tym jaka jest rzeczywiście "wartość" takiej żarówki czy montowanie tych oszczędnych cudów nie jest tak naprawdę zapłatą za prąd tylko inaczej. I wygląda na to że niekoniecznie, chociaż szczerze mówiąc nie spodziewałam się że takie bardzo proste rozliczenie pokaże że taka inwestycja zwróci się już w ciągu miesiąca. Wiadomo do tego są jeszcze opłaty przesyłowe stałe, zmienne, stałozmienne i wszelkiego innego rodzaju z abonamentem włącznie ale to juz tylko energetyka jest w stanie zrozumieć.
Ostatnio rozmawiałam z moim ojcem na temat kosztów utrzymania domu i on był dość zmartwiony że mogę finansowo nie udźwignąć tego tematu. Nie ukrywam juz jakiś czas chodzi mi to po głowie, w końcu mieszkanie w centrum, centralne ogrzewanie, ciepła woda z junkersa (oczywiście też "skąp-eko") i kuchenka gazowa a dom na skraju wsi, ogrzewanie gazowe, ciepła woda ze zbiornika a kuchenka elektryczna, zamiast windy obsrany przez psa sąsiadów podjazd a zamiast pani sprzątającej łopata do śniegu. Ale jak tak myślę to nadal jestem naraz tylko w jednym pokoju i świecę światło tylko tutaj, gotować gotowałam tam to i tu muszę to robić, prać prałam, to odśnieżanie troche mnie przeraża ale przecież jakoś sobie dam radę. A finansowo? jak odpadnie czynsz (a w czynszu: woda, ogrzewanie, śmieci i sprzątanie) to powinnam jakoś zipać. Oczywiście bedąc eko.

czwartek, 15 listopada 2012

macki

Macki macają. Powoli wynajdują mnie gdzieś w czeluściach mojego życia i wyciągają po mnie lepkie przyssawki. Dzisiaj zaskoczyły mnie dwa razy. 
Mam obsesję własnego bezpieczeństwa. I mojej rodziny, bliskich, dalekich, lubię mój świat takim jakim on jest. A ostatnio mnie zaskakuje. Bezgłośnie przysyła nieprzewidziane rachunki, monity za jakieś dawne finansowe grzeszki, o których nie miałam pojęcia a rzeczy z przyszłości nagle stają się bolesną teraźniejszością, potrzebą na tu i teraz wysysając resztki z mojego budżetu a tym samym kruchego poczucia panowania nad własnym bezpieczeństwem finansowym. 
Halo nikt mnie nie ostrzegał! Mój tata zapytał miesiąc temu czy stać mnie na przeprowadzkę. No problem polega na tym że nie stać mnie na brak przeprowadzki, ale jak się okazuje na przeprowadzkę tym bardziej nie. Bo przecież trzeba podkładkę pod krzesło do komputera żeby nie zrujnować podłogi, jakieś krzesła, stołki, kompletnie nowy zestaw oszczędnych żarówek, kotom brakujące szczepienia... a jak już wszystko jest jakoś opanowane w miarę i przystosowane do konieczności oszczędnego życia i gospodarowania to rano złudzenie panowania pryska jednym zdaniem "całą noc świeciło ci się światło przed domem". I kółko się zamyka bo trzeba kupić czujnik.
A koty chcą wyjść. Czekają pod drzwiami aż je wypuszczę do miejsca, w którym planuję kiedyś zrobić ogród i cieszyć się wolnością. Nierozsądnie daję się namówić. A potem wołam żeby wracały do domu, bo przecież trzeba wracać.
Mam sny. Sny braku poczucia stabilności. Niepewne, chwiejne. Dziwnie tak. Nie słyszę ludzi wieczorem. Z innych domów nie dobiega muzyka ani odgłosy awantury. Tylko czasem odległe szczekanie psów.

środa, 14 listopada 2012

bzzz

Był kiedyś taki filmik na youtube o różnicach między budową mózgu kobiety i mężczyzny i mężczyzna ma taki nothing box a kobieta ma milion myśli, które tak latają i latają i robią bzzzzz. No i moje myśli tak robią bzzz. Powinnam mieć kartkę i spisywać to co muszę kupić. A na pierwszym miejscu mojej listy zakupów jest... krem do rąk! masakra co mi sie z rękami podziało. Moja piękna gładka skóra, sprawiająca wrażenie że nigdy w życiu nie chwyciłam sie żadnej roboty sparszywiała, zrobiła się szorstka i sucha i teraz wyglądam dla odmiany jakbym calusieńkie życie tylko szorowała wszystko przy pomocy bardzo ale to bardzo żrących środków.
No i bzzzz bzzzz latają te moje myśli a tu że patyczki do uszu się skończyły, że kremu do rąk nie ma że żarówki, że deska do krojenia nie przywieziona i że że że... milion że. I ja jedna. Już się gubię. I zimno jest.

wtorek, 13 listopada 2012

chcesz mieć cos zrobione dobrze....

zrób se sam.
Musiałam pożyczyć piec kominkowy. Kozę. No cóż aktywów na schody i na piec już nie stało więc nie ma że boli trzeba było pożyczyć. Pożyczyłam. Oczywiście na urządzenie sypały sie gromy, że dużo pali, że nieekonomiczna, ze mało ciepła daje, że pęknieta i ogólnie do dupy. No i byłoby nic tylko ostatnio na dodatek odkleił jej się sznur uszczelniający. Miałam to już zrobić wczoraj wieczorem, ale udało sie dzisiaj rano, odtłuściłam, sznur przykleiłam nowiutki, żeby ładnie było, trzymać sie trzyma, odpalam kozę po upływie wymaganego czasu a ta cholera palić nie chce. I taką mam wątpliwość czy przez przypadek nie naprawiłam tego cudu techniki takim prostym sposobem. Ale ciepło dawać daje, od dwóch godzin wsadziłam drugie polano kilka minut temu, ciepło jest i ogólnie nie wiem czy to jeszcze za krótko czy to może ja nie widzę problemu jeszcze? a sznur sie trzyma, wygląda bardzo ładnie taki nowy i równo przyklejony. Och i ach.
A poza tym to sąsiad wyprowadza na mój teren psa. A ten pies... jak to mówi jeden lokalny burmistrz... idzie pies i sru. No i on czyni ten akt niegodny na mojej działce. I byłoby nic bo teren nieogrodzony i nieurządzony ale szlag mnie jasny trafia bo czyni to akurat w miejscu gdzie parkuję samochód. I byłoby nic gdybym sobie w zeszłym tygodniu nie wdepnęła w ten wyczyn. A dzisiaj gotuję sobie obiad a tu zagląda mi przez balkonowe okno mopik. No jak nic mopik to był, fryzura podobna, chociaż fryzjer dużo gorszy albo co gorsza po wiejsku fryzjera brak i pies fryzowany od gara. A koty nie są zachwycone takim intruzem.

online again

Jestem spowrotem. W międzyczasie się przeprowadziłam, okazało się że popsuty i totalnie umarły sterownik do ogrzewania był całkiem żywy tylko pan instalator nie był całkiem przytomny a mój lekarz uznał że nadal jestem chora i stanowczo powinnam uważać na siebie i na pogodę i w końcu siedzieć w domu zamiast latać z tyłkiem nie wiadomo gdzie. No i śniło mi się że obie moje koleżanki z biura wywalili z roboty. Ale to było na drugą noc więc się nie liczy.
Niemniej jednak żyję. Znowu jestem podłączona do sieci i przywykam do nowej rzeczywistości. I tego potwornego pobudowlanego syfu, który mnie prześladuje.

środa, 7 listopada 2012

nie lubię filmów których nie widziałam

Jeden z moich zaprzyjaźnionych współpracowników zawsze mówi że nie lubi filmów których nie widział. No ja też nie lubię, skoro nie widziałam to znaczy że nie miałam okazji polubić. Co gorsza nie lubię również współpracowników, których nie znam.
Jakiś czas temu dostałam rysunki konstrukcyjne do jednego projektu. Tylko się to ani kupy ani dupy nie trzyma. Zwymiarowane do połowy. Drogą dedukcji, drogi Watsonie doszłam do tego w którym miejscu teoretycznie powinny znajdować się słupy konstrukcji dachu. Naniosłam je na rysunek. A potem cała fantastyczna idea że ten dach ma cokolwiek wspólnego z projektem runęła jak domek z kart. Niemniej jednak nie poddawałam się. Narysowałam wszystko raz. Narysowałam drugi raz. Narysowałam trzeci raz... Jako że rysunki w skali mizernej dość mam to ślepakami wyoczyłam dzisiaj jeden wymiarek, w którym teoretycznie powinna znaleźć sie kalenica tego projektowanego dachu. Spojrzałam na to co wynika z moich rysunków, na to co wynika z pomysłu konstruktora, zmierzyłam jeszcze raz, potem jeszcze raz. I albo ja się mylę, albo konstruktorowi się machnął dach o jakiś metr prawie. Patrzę na moje wypociny, na wypociny konstruktora. I nie dosć że nie lubię filmów, których nie widziałam to obcych konstruktorów też nie lubię. Bo nie mamy za sobą morza wypitej herbaty i godzin opowieści o głupotach. A sucha konstrukcja... no cóż, nie na tym polega ta praca.

przewrócone w głowie

Przyszedł stolarz i mi poprzewracał w głowie. Miałam tak ładnie już wszystko poukładane. Kolorami, fasonami, teksturami i dał mi do myślenia. Że może to nie tak a inaczej? Że tak sie nie da, że tak będzie źle, nierówno a tak to śmak i oczywiście zaburzył mi porządek rzeczy. W mojej kuchni. Moje kolory, mój spokój, moją pozorną nudę. Wracam do swojego ustalonego porządku powoli, ale z pewnymi nowymi pomysłami, przemysleniami. Trzeba wybrać kolory mebli. Do oszałamiających płytek w kolorze oceanu i szarych lśniących płytek mojej roboty. Tak sobie myślę że to dobre skojarzenie. Ocean, głęboki odcień granatowej zieleni, szare mokre kamienie połyskujące w zachodzącym słońcu, żółtawy piasek pod nogami. Brakuje mi tylko drewna przeżartego od soli wyrzuconego na brzeg. Usiłuję sobie przypomnieć co jeszcze widać siedząc na brzegu oceanu i patrząc na zachodzące słońce... Tego koloru mi brakuje. Tej faktury. Pamięć płata mi figle.
Chleb sodowy z serem. To mi przychodzi do głowy. Ale zupełnie nie o to chodzi... jaki kolor ma fala rozbijana o brzeg oceanu?

wtorek, 6 listopada 2012

zerowa motywacja...

To jest chyba jakieś zaraźliwe albo ciężko zakaźne. Motywację mam zerową do czegokolwiek. Jakiejkolwiek pracy. Moze bym się ewentualnie pakowała. Ale też nie do końca. No po prostu mam wszystko totalnie ale to absolutnie gdzieś. Nic jakoś na to nie mogę poradzić. Bo mi się nie chce. Może to rzeczywiście argument za tym żeby leżeć w domu jak królewna i chorować z całym majestatem zapyziałego nosa i lekko zahaczonych oskrzeli. Ale mi to nie odpowiada. Ja naprawdę nic na to nie poradzę że siedzenie w domu napawa mnie jeszcze większym wstrętem niż jakakolwiek praca. Nawet w ramach tego niechciejstwa wsadziłam gary do zmywarki i koc do prania. Nie pomogło. Nadal mi sie nie zachciało chcieć.

walizeczka

Mam taką małą walizeczkę. Czerwoną. Czasem pakuję do niej rzeczy i wyjeżdżam w dal. Ale dziś jest inny dzień. Zapakowałam do niej rzeczy i wyjeżdżam całkiem blisko. Zabieram pościel. Wsadzę ją do różowej szafki. I przywiozę pustą walizeczkę spowrotem. Tutaj sie mówi nazad. Przywiozę ją nazad. I tak znowu i znowu i znowu. Mam dwa pudełka. Trzeba je juz też powoli pakować. Ale co do nich włożyć?
Zaczynam odczuwać powolny dreszczyk emocji przed przeprowadzką ale też strach i niepewność. A tu wygląda na to że to już. Tuż tuż.

poniedziałek, 5 listopada 2012

kronika policyjna

Zatkało mnie dzisiaj i to dwa razy. No dobra w ostatnich dniach zatkało mnie wiecej niż dwa razy i taka zatkana jestem bo zupełnie nie wiem jak mam zareagować. Czy się śmiać czy chichotać czy co robic bo przecież gdyby sprawę brać na poważnie to musiałabym sobie strzelić w łeb chyba.
Pewna pani zalegała skarbonce coś ponad dwa koła. Dwa tysiące złotych, pięćset euro, czterysta funtów, jak zwał tak zwał. Generalnie jakaś wymierna wartość ale powiedzmy sobie że w skali tego ile ludzie potrafią zalegać skarbonce to niezbyt wiele. Błędem tej pani było to że zamiast odebrać wezwanie do zapłaty pójść i się pokajać i poprosić o rozratowanie nie odbierała poczty. Trudno - głupota, niefrasobliwość, zamiatanie problemu pod dywan, jak zwał tak zwał ale skarbonka sie wkurzyła i panią postanowiła aresztować i wysłać za długi do więzienia dla przykładu. Pech chciał że skarbonka świadoma bądź nie wysłała panów policjantów żeby panią zabrali do miejsca odosobnienia w kajdankach w środku nocy, bez uprzedniego sprawdzenia czy pani aby czasem przypadkiem nie ma dzieci. Okazało sie że kobieta była samotną matką dwójki małych dzieci, które wyrwano ze snu w piżamkach i zabrano nie wiadomo gdzie bez słowa wyjaśnienia. Teraz szanowni panowie ministrowie chodzą i się tłumaczą za "błędy". A kto tym dzieciom teraz tą traumę wynagrodzi i jak? jak to wytłumaczyć? jak mają spokojnie iść spać? we własnym domu? we własnym łóżku?
Mamy taką panią w tym kraju. Nazwijmy ją kandydatka do tytułu matki roku 2012. Otóż pani Kasia sie policji zgubiła. Panią Kasie znamy ponieważ jest podejrzewana o morderstwo swojej sześciomiesięcznej córeczki Madzi. W ramach małej szansy na matactwa i na nie wiadomo co jeszcze pani Kasia spokojnie sobie siedziała u własnej matki pozując do różnych przedziwnych sesji zdjeciowych, aż się wzięła i zgubiła. Jak pęk kluczy albo dwa złote.
Mamy jeszcze kolejną kandydatkę do tytułu matki roku 2012, a w zasadzie to niezbyt wiadomo, którego roku, bo nie wiadomo ani w zasadzie o ile morderstw własnych noworodków jest podejrzewana ani kiedy następowały te czyny. Ciekawostka polega na tym że ta pani była pięć do sześciu razy w ciąży, urodziła za każdym razem w domu i nikt aż do ostatniego razu tych ciąż nie zauważył. A pani miała stały dozór kuratora i opieki społecznej. Normalnie Trinny i Susannah z ich optycznymi trikami ukrywania niedoskonałości sylwetek się kryją. I Gok Wan też.
Ale wsadźmy kobietę za podatki, sterroryzujmy jej rodzinę. Bo tak jest łatwiej, po najmniejszej linii oporu. Bo w końcu od śmierci i podatków ucieczki nie ma, a od polskiego wymiaru sprawiedliwości może się uda.

Urzędowo

Jakiś czas temu dostałam monit że nie zapłaciłam jednego rachunku. W moich zapiskach rachunek widniał jako zapisany, na koncie kasy nie było, sprawdziłam w czeluściach własnej pamięci i mi zaświtało że rzeczywiście kiedyś mój bank wyświetlił mi komunikat że odrzucony przelew, ale sprawę dawno załatwiłam i zapomniałam o tym. Ale okazało się że firma X, która mi rachunek wystawiła przysłała monit bo zrobiła sobie wydruk i doszła do wniosku że rachunek niezapłacony, więc trzebaby mnie doprowadzić do porządku. Ich prawo. 
Uczyniłam wydruk potwierdzenia zapłaty i posłałam rodzicom mailem, zapominając o całej sprawie. Mama się zgłosiła na ochotnika że pójdzie tam i zaniesie potwierdzenie wpłaty. Ale dzisiaj byłam w firmie X załatwiać zupełnie inną sprawę no i mama mi mówi "a wiesz ja mam jeszcze tamto potwierdzenie z tamtego rachunku to jak juz tam idziesz to idź i to wyjaśnij przy okazji." Spoko, w końcu jaka różnica czy będę coś załatwiać przy jednym okienku czy przy dwóch.
Przychodzę do firmy X, swoją sprawę załatwiłam, powiedzmy, potem zaczynam się zabierać do tego drugiego tematu, chcę przedstawić pani dowód wpłaty, patrzę.... a tam... wzorek na szydełkową robótkę.
Taka tam niespodzianka.

niedziela, 4 listopada 2012

wielkie oczy

Boję się. Rzadko sie boję ale wygląda na to że to wszystko staje sie powoli rzeczywistością. Powinnam brać pudełka, pakować manatki i powoli powoli myśleć o przenosinach kolejnych elementów układanki. Mebli, ciuchów, sprzętów. Robię listy potrzebnych rzeczy, na które totalnie nie mam pieniędzy i coraz bardziej mam wrażenie że świat mnie przerasta.
Kiedy kupiłam działkę chciałam tylko zabezpieczyć dach stodoły żeby sie nie lało do środka. Niedługo miną trzy lata a mało kto pamięta że kiedyś tam było cokolwiek innego niż to co teraz. Okoliczni mieszkańcy znają mnie i całą moją rodzinę i fachowców, ich to może nawet najlepiej. Wszystkie plany które miałam trzy lata temu kompletnie sie pozmieniały. Miałam kupić działkę i spłacać kredyt. Taki był plan. A teraz już pora na pakowanie manatek. I wpadam w powolną panikę. Jak ja sobie poradzę? Nowe miejsce, nowi ludzie, nowe otoczenie. Wieś, daleko od miasta. Moje zwierzaki w tym całym "nowym". Podobno zawsze są przynajmniej dwie drogi. Ja teraz mam ochotę uciekać. Mam wrażenie że już skończyłam co miałam do zrobienia a teraz resztę niech sobie robi ktoś inny. Niech ktoś inny sobie radzi. Ja już dziękuję, do widzenia, powodzenia.
Ale tak się nie dzieje. Wstaję rano i to znowu jestem ja. Na godziny przed przeprowadzką. Moja mama się kłóci że sie jej zepsuła kuchenka albo pralka a nie ma pieniędzy na nową bo budowa. Mój ojciec chodzi zadowolony i mruczy "wiesz trzeba by kupić mostek". Mam ochotę wrzeszczeć. Za co? 
Mam ochotę sie rozpłakać. Że to nieprawda, że nie stać mnie na to wszystko. Że tak nie można, że z czego będę żyła. Że trzeba mieć jakiś plan. Że powoli, że ja nie mogę, że nie umiem i że jestem taka malutka. A potem znowu będę musiała stać i udawać że to wszystko jest właśnie takie jak miało być. Że czekam na to jak na przygodę. Że to że mogą mnie z pracy wywalić lada dzień wcale mnie nie wzrusza. Bo będzie "nowe".

piątek, 2 listopada 2012

stanikowy zawrót głowy

O jak ja kocham staniki! I wszystko przez Makłowicza! no dobra co ma aktoro-kucharz do staników? no pozornie niby nic. Ale tylko pozornie. W 2009 roku blogiem roku została stanikomania. A ja akurat na zakupie byłam... kategoria "moje zainteresowania i pasje". I w końcu się dowiedzieliśmy czym poza graniem i gotowaniem pasjonuje się pan Makłowicz. I fajnie. To mu dodaje człowieczeństwa, skoro mu się nawet jedzenie nie przypala i przepuszcza pieszych na przejściu (jestem tego żywym dowodem).
Drążyłam temat parę dni, zmierzyłam się zgodnie ze wskazówkami podanymi na stanikowych stronach i wyskoczył mi rozmiar. Nie powiem oczy mi wyszły z orbit. Bo po pierwsze taki rozmiar NIE ISTNIEJE. Poza tym gdzie ten internet u mnie tyle cycków znajdzie żeby takie wielkie miski wypchać?!? Ale nie dałam za wygraną, pogrzebałam w internecie i znalazłam że w moim mieście znajduje się taki sklepik z brafitterką na wyposażeniu. Poszłam. Zima była, w sklepiku zimno jak jasna cholera a przecież zimno = niefajnie. Powiedziałam pani co odkryłam, ona zaczęła się śmiać. Finalnie okazało się że w moim internecie prawdę pisali! Wyszłam w staniku. Nie no nie w staniku. W biustonoszu. Nie powiem ale pół drogi macałam sie po piersiach. Gdzie one sie ukrywały przez te wszystkie lata!
W domu szybko zrzuciłam większość ciuchów i stałam przed lustrem i gapiłam się i macałam, żeby sprawdzić czy to aby napewno jest moje ciało. Zadzwoniłam do siostry i posłałam ją do pani B. Nie pamiętam co mówiła, ale ona też maniakalnie kupuje staniki. I mama też. I moje kolejne koleżanki zarażone przeze mnie manią posiadania...
I tak sobie myslę trzebaby sie znowu wybrać na łowy... albo chociaż do pani B. żeby wszystko znowu na nowo pomierzyć.

smarkatość

No i dopadło mnie. Ktoś mi tu przyniósł jakiegoś wirusa podłego i ledwo zipam. Smarkam i psikam. A fe jak ja za tym nie przepadam! Do tego jeszcze ta bezsenność. Stanowczo. NIE PRZEPADAM ZA PRZEZIĘBIENIEM. Ukradłam M wapno, tak wiem że lezało w mojej szufladzie na leki i napewno by mu data wyszła zanim M by go zużył ale ukradłam bo święcie wierzę ze wapno mi pomoże. A tu mowa o cmentarzach. O umieraniu, o pożegnaniach. O tych co odeszli.
Tak oczywiście że nie byłam wczoraj na cmentarzu. Za to byłam dwa tygodnie temu, trzy tygodnie temu i miesiac temu. Czyli dokładnie wtedy kiedy ci wszyscy którzy teraz tak pędem tam lecą nie byli. W zeszłym roku projektowałam pomnik. Prosty. Czarny. Tak jak lubię. Prosto i na temat. Bo projekty powinny być proste. Jak skała.
Dawno dawno temu powiedziałam mojej rodzinie jak ma wyglądać mój nagrobek. Nie żebym się spieszyła gdziekolwiek, ale ma być tak jak sobie wymyśliłam. Wszystko. W końcu potem ktoś tam będzie przychodził. Chyba.

czwartek, 1 listopada 2012

mebluję się...

A mój nowy dom nabiera kształtów. Zawiesiłam firankę. Jedną. I dwie zasłonki. I poskładaliśmy szafy do garderoby. Zawiozłam tam wycieraczkę. I zapach do kibla. I jestem już coraz bliższa stwierdzenia że jeszcze kiedyś oswoję tą przestrzeń i poczuję sie tam jak u siebie w domu. Ale jeszcze nie dziś. Nie teraz. Może jak tam znowu pojadę...

skarpetowe sery...

Pojechałam dzisiaj do rodziców. Ojciec przez przypadek otworzył lodówkę w mojej obecności. Ojapierniczę ale smród aż cofa! Zapytałam go grzecznie co tak jedzie a on do mnie że serek i on się nie pyta kiedy z mojej lodówki tak śmierdzi. No tak całkiem prawie zapomniałam o tym że dostałam od siostry serek zdobyczny z kraju serem śmierdzącego. Przyszłam do własnego domu, otworzyłam własną lodówkę i dopadł mnie ten smród niemożebny natychmiast. A ja nawet jeszcze tego sera nie otworzyłam! 
A dziś z rana chciałam być cwana i przechytrzyć Jamiego i zrobić coś z jego nowej 15 minutowej książki bez czytania przepisu i z własnym składnikiem, bo oczywiście oryginalnego nie miałam, bo przecież do tego przepisu cud dotarliśmy z M wczoraj wieczorem. Więc wzięłam bułkę (z braku chleba tostowego i kit dobry), przekroiłam , uskubałam troszkę środka, wyłożyłam serem żółtym, wtłukłam jajko, zakryłam żółtym serem i dawaj z tym cudem do opiekacza do kanapek. Tylko oczywiście serek sie omsknął i pół jajka wylądowało na kuchennym blacie... Po otwarciu tostera okazało sie że część jajka postanowiła opuścić wnętrze bułki i upiec się osobno. Zupełnie jadalnie sie upiekło to jajko... ale to co sie dało uratować! dla mnie pycha. Po posprzątaniu kuchennego blatu zajrzałam do książki czy może jest tam jakiś przepis na to jak to zrobić żeby to jajko nie uciekło jak sie tą kromkę do tego tostera wkłada. Był. Ale cóż, uczę się na błędach. Stanowczo śmierdzący serek jest łatwiej zjeść.