środa, 31 lipca 2013

Halo! czy można stąd zadzwonić na miasto? czyli paragraf 22 po nowemu...

Potrzebuję zadzwonić. Prosta sprawa zadzwonić do tesco żeby mi zmienili dane osobowe na mojej tescowej karcie. No w końcu gdzie tu problem? no problem jak zwykle tkwi w szczegółach. Zadzwonić mogę na darmową infolinię 800 i coś tam dalej. Chętnie bym zadzwoniła ale z komórki się nie da a z pracowego zablokowane. Byłam cwana i zaplanowałam że załatwię to na piśmie będąc w tesco wypełniłam druczek, uczynny pan ów druczek od razu zdeponował w odpowiednim koszu na śmieci (pewnikiem segregowane z opisem "makulatura"). Niemniej jednak ten pan chyba sobie oznaczył mnie jako klientka emocjonalnie niestabilna i przestał mi przysyłać boniki wogóle. Więc teraz poszukuję budki telefonicznej (które jak wiadomo od zaniku tpsy również zanikły) żeby zadzwonić bo się inaczej tego załatwić nie da. 
Szczęśliwie dane osobowe moje w banku po 6 latach udało mi się już zmienić aczkolwiek dla własnego dobrze pojętego zdrowia psychicznego nie sprawdzam czy juz bank tą zmianę poczynił czy tak jak tesco wziął moje dane osobwe i zdeponował w owym pudełku z opisem znamiennym.

wtorek, 30 lipca 2013

ogrodnie

Mam ogród paradny prawie niemalże nawet miejscami ogrodzony. Dzisiaj posypałam trawnik mój bardzo wybitnie mało paradny nawozem z rana jako że miało padać. Pochwaliłam się tym wyczynem mojej rodzicielce a ona na to dobrze zrobiłaś ale pamiętaj że po 15 sierpnia już się nie nawozi żeby rośliny zdążyły się przygotować do zimy. Kopara mię opadła i tak już pozostała w wiecznym zdziwieniu. Jak ona jest w stanie pojąc tyle porad ogrodowych naraz?!? ja z trudem zapamiętuję ze trzeba podlewać regularnie.
Niemniej jednak dumna z siebie jestem bo ponawoziłam i lało zamiast popalić mi moją świeżutką ledwozieloną trawkę co to wzeszła w czasie mojego urlopu i do faktu bycia windsorskim trawnikiem brakuje jej jeszcze jakichś stu lat uporczywej hodowli i koszenia co tydzień.

Niemniej jednak rozpiera mnie duma. Dzisiaj zerwałam pierwszego własnoręcznie uparcie uhodowanego ogórka! bo pomidorki już jem od jakiegoś czasu chociaż dzisiaj zerwałam jednego o średnicy imponującej 4mm. Co nie zmienia faktu że cały był czerwony i mówił ja jestem KOKTAJLOWY! nie niezły mi koktajlowy chyba że ma naśladować kawior...


A co u mojego kompostu? otóż dałam sobie siana z przerzucaniem tej śmierdzącej brei i postanowiłam być cwańsza. Wzięłam pręt stalowy. Panie kochany sąsiedzie moich rodziców sprzeniewierzyłam pański pręt stalowy bardzo potrzebny w trakcie prac okołodomowych do czynności niegodnej a mianowicie uczynienia dziur w kompoście. Mam nadzieje że mi Pan to wybaczy chociaż uczyniłam ten akt z premedytacją było to w głębokiej desperacji spowodowanej smrodem... Poprzekładałam skoszoną trawę gazetą darmową i tekturą falistą i kawałkami kory z ogródka i gałązkami i śmieciami z kuchni (w sensie biodegradowalnymi śmieciami nie jakimiś tam nie-eko o co to to nie) i uczyniłam dziury. A z dziur buchnęła para i ciepło. Więc domniemywam że gdzieś tam w czeluściach mojego kompostownika jest jednak zarodek kompostu i on robi się ciepły. Ewentualnie to zwłoki tego ptaszyska i myszy co to mi kocińscy nanieśli się rozkładają ale nie bądźmy tacy drobiazgowi... głęboko wierzę że to jednak zarodek mojego kompostu jest a nie popiół z dawno już zgaszonej kozy. Po kilku dniach smród ustał.W sensie na górze ustał smród a z dołu boje się otwierać. I tak sobie z tym onym moim kompostownikiem żyjemy w koegzystencji w sensie że ja go karmię darmozjada a on chwilami nie śmierdzi. Ale jak eko jest!

piątek, 26 lipca 2013

zobaczyć Neapol i umrzeć... ze smrodu

Ależ nie nie nie wcale nie trzeba tak daleko jechać! Wystarczy rozejrzeć sie po Polsce. Ustawa śmieciowa zapanowała. W zasadzie chaos śmieciowy zapanował. I teraz każda rozmowa towarzyska kręci się wokół tematu rzeki, tfu tematu śmieci... mnie niestety również nie ominęło...
Przypełzłam wczoraj do domu z pracy po pół dnia użerania z tematem śmieci mojej rodziny. Spoko luz oczywiście problemu nie udało sie ani rozwiązać ani scedować na kogoś innego więc z czaszką pulsującą migreną dotarłam w końcu do domu w nadziei na chwilę wolną od śmieci, rozmów o śmieciach, robotach budowlanych, dokumentach i innych sprawach poza pielęgnacją trawnika i wyrywaniem chwastów. Wysiadłam z wehikla i byłabym sie zabiła o worki z "plastikiem". Sąsiad mój cały w przeprosinach że zapomniał mi powiedzieć że w niedzielę w kościele mówili że tym razem segregowanych nie zabierają. Tylko co mnie obchodzi co w niedzielę z ambony mówili? a dla wierzących inaczej? albo rzadziej korzystających z usługi opieprzania z ambony lub korzystających w tym czasie z niedzielnej drzemki to gdzie jest wywieszka? taka tam zwana "zwyczajową informacją" bo ja to zwyczajowo wiem że prądu nie bedzie jak jest różowa wywieszka na słupie a gazu jak jest żółta. Wody i tak zazwyczaj nie ma więc nie ma co się kłopotać z jakąś kartką. Ale jak już dostałam harmonogram wywozu śmieci skojarzyłam że to akurat ten wielki dzień już nadszedł i dałam radę wynieść wory (4 wory z plastikami) na środek mojego chodniczka to czego oni se tego w cholerę nie wezmą? wzięli a i owszem mały czarny woreczek z tak zwanym odpadem po segregacji tyle że on był najmniejszy z wszystkich moich worków ze śmieciami!
Jako wredna i upierdliwa wyczytałam dzisiaj że mogę oddać śmieci na wysypisku za okazaniem dokumentu stwierdzającego że mieszkam w gminie tej właśnie w której mieszkam. Problem polega na tym że ja jestem zameldowana w innej gminie w tej tylko mieszkam to jaki to jest ten dokument którego nie posiadam a za wywóz płacę tylko nie odbierają? Znaczy mam zamiar płacić ale i tak nie odbierają. Wzięłam i po tej lekturze uczyniłam telefon do pani urzędowej. I wytknęłam błędy w harmonogramie, braki w informacji, wysokośc podatków, podatku na śmieci, braku pojemników i worków i kilka innych mniej lub bardziej chorych pomysłów radnych i co? i okazało się że jak nie chcę mieszkać ze śmieciami to mogę sobie je sama na wysypisko zawieźć bo gmina jest nieudolna i nawet nie potrafi harmonogramu napisać poprawnie. To na grzyba nam ta śmieciowa ustawa? po co mi zawracają głowę jakimś harmonogramem skoro mogli od razu podać adres na wysypisko na którym nie wiem czy uda mi się cokolwiek załatwić bo nie mam odpowiedniego dokumentu?
Więc opłata od śmieci jest powiązana z opłatą za wodę (czyli promocja brudasów na całego) ścieki są również powiązane z opłatą za wodę (co zrozumiałe) problemy tylko na tym polega że jakoś tak sie stało że woda w zasadzie jest ale jakoby jej nie było bo w godzinach szczytu ma zaniki na ciśnieniu czyli akurat u mnie na piętrze bo przecież tu właśnie mam łazienkę a tak sie złożyło że jestem w najwyższym punkcie całej instalacji. A wody w studni nie ma bo sąsiedzi wypili a w zasadzie wychlaptali ale to juz temat na zupełnie inną historię....

poniedziałek, 22 lipca 2013

no i jest chłopczyk.

Miała być dziewczynka. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały że będzie dziewczynka. Zmieniono prawo na korzyść dziewczynki. I co? i jest chłopczyk. Dziecko urodzone w pełnię księżyca. Jeżeli o mnie chodzi to super - pierwsza dobra wiadomość od wielu dni. Powodzenia dla rodziców :)

a trup ściele sie gęsto czyli odrobina zemsty po latach...

Obok mojego tyciego domku na wsi jest inny niewiele większy domek. Jakiś czas temu mieszkał tam człowiek, którego główną rozrywką było zaśmiecanie terenu, w którym teraz ja niepodzielnie króluję. Wrzucał baterie (sic!), zapalniczki, kapsle z piwa i wódki, złom, a nade wszystko szkło. Tony szkła. Chodzę i zbieram szkło w ogrodzie, po każdym deszczu wychodzi go więcej i więcej a ja zbieram, cierpliwie, czasem dla rozrywki utyskując na idiotę głośno i wyraźnie żeby wszyscy słyszeli. Z racji faktu że człowiek ów nie żyje poutyskiwać sobie mogę, robię to i zamierzam nie poprzestawać na tym co już się światu poskarżyłam. Rozpoczęłam też swoją małą wendettę. 
Mam koty. Łowne. Jak się okazało kotek ślicznotek poza wylegiwaniem się na progu i byciem oczkiem w głowie pańci jest jeszcze bezlitosnym mordercą myszy, nornic i kretów, które dopada w ciemnościach na mojej działce. Tą metodą uratował mi głoga przed niechybną śmiercią z pożarcia i zapewne jeszcze kilka innych rzeczy również, siejąc śmierć i spustoszenie w gryzoniowych szeregach. Przynosi mi mysie prezenty do saloniku, czasem do kuchni, do łazienki a nawet zdarza się że do sypialni. Ruda panna przynosi tylko ptactwo albo bawi się już upolowanymi przez czarnotę ofiarami, dobijając je czasem lub po prostu bezczeszcząc zwłoki. Zwłoki są mi jednak szalenie potrzebne do zemsty. W domu po owym panu nikt nie mieszka. Dom został wystawiony na sprzedaż i tak tkwi w tym stanie od kilku lat. Trawnik zdążył się stać paskudnym zielskiem i zarosnąć chwastami po pas. No i jestem ja. I w odwecie za to całe szkło, baterie i zapalniczki sieję mysie trupy. Wrzucam je tam hurtem. Wszystkie moje kocie prezenty. Za każdą zapalniczkę, baterię i kawałek szkła jedna mysz bezlitośnie zamordowana w wojnie gatunków.

piątek, 19 lipca 2013

slow food

Eksperymentuję. Okazało się że idea slow life musi jakiś czas poczekać bo mam jakieś poumawiane spotkania na jutro i nici z mojego jutrzejszego pieczenia chleba. Tylko odkryłam niejaki problem skoro jutro nie będę mogła upiec chleba to przecież zejdę z głodu bo nie będę miała chleba wcale. Nie żeby to w moim jednoosobowym gospodarstwie domowym była jakaś rzadkość o co to to nie - bez przesady, chleba to tutaj zazwyczaj nie ma. Ale jak już mieszkam na tej wsi, jem ser i jajka z gospodarstwa, pomidory z ogródka, mój ogórek jest wielkości małego palca mojej lewej ręki a własnej produkcji jogurtu chwilowo nie jem bo mi coś nerka nawalała. Mam zioła w doniczce i pietruszkę też. To w sumie upieczenie chleba jest tylko następstwem debaty o segregacji śmieci odbytej przy winie z winnicy z prywatnego importu... 
Mój eksperyment na dzisiaj - chleb na maślance - wariacja na temat przepisu "klasycznego" z wypiekacza do chleba zelmera - dopiero jest w piekarniku recenzja bezie dopiero jak spróbuję. 
375ml maślanki, łyżeczka cukru, łyżeczka soli, 0,5kg mąki (ja użyłam żytnią a jak się skończyła to pszenną) około 2g drożdży takich nie w proszku bo nawet nie wiem gdzie proszkowane kupić tylko w kostce. Dodałam jeszcze od siebie płatki lniane (w sensie potłuczone siemię lniane które M je na śniadanie do mleka)
Wymieszałam to wszystko i od razu przyznaje że mąki to żeby jakieś sensowne ciasto z tego wyszło to dosypałam chyba prawie drugie tyle co w przepisie więc wnioskuję że maślanki nie trzeba tam tyle dawać. Po godzinie "rośnięcia" - z racji tego że drożdży nie rozmieszałam w maślance to trwało to i trwało zanim drożdże postanowiły się obudzić do jakiejkolwiek pracy - wsadziłam do piekarnika na 230stopni na 42 minuty i co 10 minut zmniejszam temperaturę o 10 stopni (bo wyczytałam w blogu o chlebie że tak się robi oczywiście pominęłam inne czary i zaklęcia temu towarzyszące). I czekam. 

A no i pominę oczywiście fakt że brytfanka do tego celu miała napisane że nie używać w temperaturze wyższej niż 200 stopni bo jakiś idiota napisał to na odwrocie tej kartki z opisem produktu. Przecież kupiłabym inną gdybym wiedziała. Chyba była jakaś inna w podobnym rozmiarze w tym sklepie.

Wyciągnęłam ten cud z piekarnika (o historii wyciągania chleba z blachy pisać nie będę w każdym razie w większości skórka się trzyma...) Zapach - istna reklama życia na wsi, wygląd też. Smak pierwszej jeszcze gorącej piętki - wiejska piekarnia z epoki wczesnej podstawówki. Stanowczo za dużo maślanki - czuć lekko kwaskowaty smak ale w normie w porównaniu ze sklepowymi cudami. Ogólnie mi pasuje, ciekawe tylko kiedy się zestarzeje. Tak wiec powoli staję się prawdziwą wiejską eksperymentatorką. Aż sama jestem zafascynowana :)


sielsko wiejsko

W ramach tego że urlopowe wojaże to tak średnio się udały staram sie teraz jakoś zrekompensować sobie, mojemu ogrodowi i kotom przy okazji ten czas i dość sporo sie kręcę po ogrodzie i po kuchni. Już prawie udało mi się na nowo okiełznać mój chwastownik szumnie zwany trawnikiem i względnie opanować smród kompostownika przez dziabanie go prętem stalowym, wietrzenie, napowietrzanie, mieszanie, przerzucanie i dodawanie. A tu nowy temat sie pojawił. Chleb. Najlepiej bardzo dobry, najlepiej bardzo zdrowy i najlepiej niezbyt czasochłonny. A to wszystko przez mojego sąsiada, który przez swoją szkocką rodzine został uszczęśliwiony maszynką do chleba. Ponoć od tamtej pory chleba jeszcze nie kupował bo jakoś mu przestało smakować. Pozazdrościłam mu i stwierdziłam że jak sąsiad umie to może ja też spróbuję bo w sumie dlaczego nie? coprawda bez maszyny, bo przecież maszynę zawsze można dokupić, tak tylko w formie eksperymentu. I może jutro uczynię taki cud. Ale dzisiaj jeszcze to co już opanowałam - koszenie.

środa, 17 lipca 2013

green fingers?!?

Postanowiłam dzisiaj pójść ogrodować. Zebrałam się w sobie i poszłam. Ale najpierw mój śmierdzący kompostownik... Postanowiłam zmierzyć się z nim najpierw. Oczywiście dziura którą wygrzebałam wczoraj tylko trochę się zmniejszyła ale nic nie spadło tylko wisi w tym kompostowniku przylepione do ściany w postaci śmierdzącego gluta... Widłami chciałam nabrać i wyciągnąć coś żeby to przemieszać i co? i zapomnij głupia babo nic nie chce wyłazić. Więc wziełam pręta stalowego i poczyniłam w moich odpadkach dziury. I poszedł dym. Ciepły dym. I nic już z tego nie rozumiem. Czy to możliwe że środek sie kompostuje a boczki zostaja w formie zgniłego śmierdzącego gluta?
Generalnie moje dzisiejsze koszenie skończyło się u moich sąsiadów na winie a potem oblałam sie wodą która nazbierała mi się na plandece a w pijackiej fantazji postanowiłam ją stamtąd usunąć... a trawa jak rosła i miała sie świetnie tak nadal nie jest skoszona...
Czy nowa ustawa śmieciowa przewiduje że gmina da mi kubeł na śmieci? bardzo jestem tego ciekawa... bo nie dali.

uciekające dżdżownice

W końcu wczoraj dotarłam do mojego ogrodu. Depresja chwastowa dopadła mnie już po powrocie z urlopu ale lało i nie dało sie tego skosić wszystkiego rękami M więc wczoraj musiałam podkasać rękawki i zabrać się za robotę. Ale od początku.
Poniedziałek
Potrzebny mi był kompost. Najlepiej na gwałt ale jesze lepiej pod kwiatki więc poszłam do mojego kompostownika, otworzyłam drzwiczki i NATYCHMIAST ZAMKNĘŁAM. Przeraziło mnie totalnie. O matko! zapach zgnilizny i widok obślizgłej zielonej mazi prześladował mnie jeszcze jakiś czas ale przecież ze wsi jestem i nie ma bata żeby kompostownik mną rządził.
Wtorek
Przeprowadziłam drobny research. Koniecznie trzeba tą zgniliznę przerzucić. Ale jak kiedy zgniła maziaja wcale zapewne na to ochoty nie ma a poza tym trzeba trawę kosić więc tylko dołożę tego co jest wrogiem najlepszych chęci - świeżutkiej okoszonej trawy. Zaopatrzyłam się w gazety i po przyjściu do domu elegancko na moim koncertowym śmietniczku ułożyłam tekturę skoszoną trawę, gazetkę i otworzyłam drzwiczki... Udało mi się troche wyciągnąć widłami trochę łopatką a troche nadal nie wiem czy to coś ze środka (breja z liści i czegoś co według mnie łudząco przypomina popiół z kozy) to jednak jest zaczątek kompostu czy raczej breja z kompletnie nieprzetworzonych liści z lipy z zeszłego roku i popiołu? Kuchennych odpadów jakoś się nie dopatrzyłam co uważam za niejaki sukces, chociaż gdzieniegdzie jakaś na oko skorupka z jajka przeglądała.
Ale gdzie są moje dżdżownice które tak pracowicie od wiosny wrzucałam do kompostownika? uciekły? co sie z nimi stało? przecież ja ich tam nawrzucałam gdzieś około sporo a w tej śmierdzącej maziai ich wcale nie ma. Nawet trupków. I tak sie zastanawiam teraz co zrobić. Wyciągnęłam troche z dołu ale ta mazia wcale nie chce spadać na dół i tylko tak wisi w środku tego pojemnika i se jest. Podziabałam widłami trochę do środka i niezbyt przekonana do celowości mojej pracy udałam się jednak do plewienia. To dokładnie wiem na czym polega. A moja "rabatka" kwitnąca (od wczoraj) została pochwalona przez jakąś kompletnie obcą sąsiadkę. Niech chwali, niech chwali póki sarny nie przyjdą i nie zją.
Straty na wczoraj - hortensja bukietowa pink coś tam. Skosiłam geomatę razem z hortensją, w ziemi zostały tylko korzenie a łodygi i kwiaty są w wazoniku. Czy łodygi sie ukorzenią? w zasadzie to hortensje się szczepi a jak sie nie zaszczepi to co z tego wyniknie?
A w BBC pisali że ci co maja green fingers to nie mają depresji. Chyba ci co im wszystko rośnie :)

wtorek, 16 lipca 2013

wakacje

Pojechaliśmy na wakacje. Z M. Po raz pierwszy wzięliśmy się i zamówiliśmy sobie wakacje z biura podróży o dość przyzwoitej marce. I udało nam się wrócić. Hurra.
I pomijając wojnę w Turcji bo akurat nas ona zupełnie ominęła, ramadan (który w Turcji jest jakąś wielką ściemą albo wszędzie jest wielką ściemą tylko w mediach wygląda jak jakaś narodowa obsesja na tle niejedzenia) i upały to gdyby nie widoki i trochę innego powietrza to naprawdę nie mam pojęcia po co myśmy sie tam pchali zamiast zagrzebać się spokojnie na jakimś irlandzkim zadupiu i patrzeć w chmury.
Ale zrozumiałam dlaczego w niektórych krajach mówią że gwałty to jest wina kobiet. Naprawdę sądziłam że nigdy tego nie zrozumiem ale zrozumiałam. Naszą wycieczkę po skądinąd arabskim kraju pilotowała kobieta w krótkiej kiecy i bez stanika. Biorąc pod uwagę fakt że był to kraj w którym znakomita częśc kobiet chodzi dość solidnie pozakrywana (albo w 40 stopniowym upale w płaszczu i chustce na głowie) to tym panom rzeczywiście moze sie cokolwiek pomylić kiedy widzą kobietę z falującym biustem pod filuterną krótką sukienką. I czasem mam ochotę powiedzieć coś na temat ubierania się stosownie do okazji ale mam świadomość że to kompletnie bez sensu bo zawsze będą osoby które będą się na siłę starały udowadniać że rzeczywistość jest inna niż się innym wydaje. Nawet za cenę własnego bezpieczeństwa...

przegląd prasy

W Egipcie wojna, w Turcji wojna, w Kanadzie rozbił sie samolot, w Paryżu pociąg, w Rosji w zderzeniu ciężarówki z autobusem zginęło dużo ludzi, w Grecji strajk, Snowden poprosił o azyl w Rosji, na Ukrainie rozwalili prezydentowi jajko na garniturze Izrael i kraje arabskie sie wielce gniewają że sejm przegłosował żeby nie podżynać zwierzętom gardeł na żywca (w XXI wieku), w Iraku bomby, w Belfaście koktajle Mołotowa... rzygam tym. Nie mogę. Nie akceptuję. Mam dość. Wypisuję się. Szukam dobrych wiadomości. Czekam na royal baby. W końcu takie royal baby to zjawisko rzadsze niż zaćmienie słońca. Czytam że osoby które zajmują się ogrodowaniem mają mniejsze szanse na depresje. Zastanawiam sie czy 24 godziny na dobę ogrodowania jest w stanie zneutralizować ten napływ złych emocji bombardujących mnie zewsząd. Sadzę kwiatki w deszczu, plewię i czekam na dzień kiedy będę mogła po raz pierwszy okosić moją świeżą trawkę żeby było "ładnie" a przynajmniej nie niechlujnie.
Czy ktoś wie gdzie kupić żeniszek? najlepiej za rozsądną cenę. Czy jest jeszcze jakiś inny mały niebieski kwiatek który nada sie do mojego ogrodu?