poniedziałek, 29 kwietnia 2013

z zielonym zacięciem

M postanowił zaszaleć i kupić kompostownik. I coś mnie głupią tknęło i stwierdziłam że zobaczę co google wiedzą o kompostowaniu. I kopara mi opadła lekko bo ku temu jak się okazało jest cała teoria, o której nie mam bladego pojęcia oczywiście.
W moim rodzinnym domu było tak: za domem była taka wielka kupa organicznych śmieci pochodzących z kosza z kuchni i ogrodu. Kiedy moja siostra nabyła ogródek również trawa z jej ogrodu przyjeżdżała w workach. W zależności od pogody była w mniejszym lub większym stanie rozkładu. No i normalnie było to sie tam wrzucało a raz na jakiś czas kiedy matka miała jakąś idee fix lub góra śmieci robiła się zbyt okazała to była akcja i się robiło w tej kupie dziurę i wygrzebywało ze środka kompost (najczęściej z jakimiś wstążkami z bukietów, trzeba to było wybrać i wywalić) a resztę odsuwało na bok, dorzucając jakieś zabłąkane dżdżownice. I tyle.
Kiedyś we wczesnej podstawówce mieliśmy taki eksperyment że każdy hodował dżdżownice w słoiku w ciemnym, chłodnym miejscu i karmił je liśćmi. Super sprawa, było naocznie widać po miesiacu że one te liście zjadły. No i nic w tym nie było skomplikowanego. Uznałam że zrobię identycznie wrzucę do kompostownika wierzch z mojego kompostu ze starej skrzyni, dorzucę kilka dżdżownic z ogródka i bedzie świetny kompost za jakiś bliżej nieokreślony czas. A tu taka teoria! Temperatura, odpowiednie pierwiastki, to wrzucać, tamtego nie wrzucać, a olej z rybki zły, a trawa to nie za dużo i wyschnięta, a liście to nie takie, a gałązki to nie za duże, a nie cytrusy, a nie skorupki z jajek, a popiół drzewny to tak. No bez jaj! Gdybym miała to wszystko tak przebierać to pieprzę całą teorię kompostu i kompostowania. Halo za dużo nauki w czymś tak prostym jak karmienie dżdżownic nie trzeba! 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz