piątek, 21 grudnia 2012

koniec świata i kocielanka....

No i nastał nam dzień końca kalendarza, godzina końca kalendarza i co? i wszystko teraz jest już po nowemu. Znaczy tak samo jak było rano ale po nowemu... wiec w ramach "nowego" uznałam że najwyższa pora na nową garderobę. W sumie jak koniec to koniec ale czemu by sie na koniec nie rozpuścić odrobinę? No i zrobiłam listę zakupów. No dobra to mocno wirtualna lista jest ale moze cos z tego uda mi się kupić na sławnej wyprzedaży w mieście G.
Ostatnio przeczytałam gdzieś o tym że Francuzi mają 10 częściową garderobę. 10 sztuk odzieży, bez liczenia bielizny. I uznałam że a i owszem ja też tak chcę. Bo mam pełniusieńką szafę, z której 80% ciuchów nie noszę, no może nie 80% ale i tak za dużo tam marnotrawienia przestrzeni. Więc znowu wyruszyłam na niebezpieczną i pełną zakrętów drogę poszukiwania garderoby idealnej i trafiłam na ksiażkę Ines de la Fressange, której jestem szalenie ciekawa, niemniej jednak przeszperałam troche netu i szalenie mi się styl tej pani podoba. Zaczęłam dziko pożądać wizyty na zakupach. Chociażby takich tyci tyci maleńkich ale niech będą te zakupki...
A tymczasem dzisiaj do moich kotów przychodzi pani kocielanka. Kocielanka do taka przedszkolanka czyli ludzka nazwa dla behawiorysty. Jestem lekko przerażona tą wizytą bo przecież to najpewniej moje błędy wychowawcze sprawiły że moja kocica siura często gdzie sobie tego nie życzę chociaż muszę ją pochwalić wczoraj było bez niespodzianek. Ale czekam na to. Przestudiowałam książki, popróbowałam różne sztuczki i nie pomogło, nie widzę już pomysłu na siebie w materii pańcia, więc zamiast pójść i kupić sobie kieckę albo bluzkę albo jeansy... płacę za wizytę kocielanki. Ale cóż. Miłość kosztuje. Święty spokój też.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz