niedziela, 16 grudnia 2012

świeta i waza... i dziadek do orzechów

Zamarzyło mi się pójść na balet. Nic na to nie poradzę że chciałam to zobaczyć w życiu chociaż raz. Wyszukałam jakiś czas temu że w trakcie mojej bytności w krainie deszczowców będą dawali w teatrze dziadka do orzechów, pędzikiem zgłosiłam temat M, on przystał na tą propozycję z cichą nadzieją że mi się zapomni. Ale się mi nie zapomło... bo dzisiaj sam mi przypomniał że przecież miał bilety zarezerwować. Mężczyźni to jednak są fascynujący, gdyby mi nie przypomniał to pewnie bym zapomniała i żałowała potem że nie poszliśmy a tak to zamówił i tą metodą zastrzegł sobie prawo do stękania przez najbliższą dekadę bo ja podła zachciałam sobie obejrzeć panów w rajtuzach, a oni nawet rajtuzów nie będą mieli a tancerki są za chude... Bo wszyscy wiedzą że mężczyzna jak jest chory to stęka, no wszyscy poza oczywiście moim mężczyzną bo on nie stęka wcale, on po prostu tak jęczy i marudzi że żyć się nie da. Bo w duszy ma ochotę zobaczyć balet nawet gdyby to miało być jednorazowe doświadczenie ale żeby nie było że to przez niego to pokazuje na każdym kroku jakież to szalone poświęcenie czyni idąc ze mną. A przecież on by wazę do wigilijnej zupy za to zorganizował albo coś... 
Bo Wigilia u mnie. Impreza na całego a ja już jestem pełna przerażenia co to będzie bo przecież po pierwsze gdzie mi się tyle osób zmieści i na czym ja im jeść podam? Nawiozłam od matki wszystkie nieużywane talerze i talerzyki - resztki po pradawnych kompletach, filiżanki, sztućce i nie mam pojęcia co jeszcze i liczę na to że to wystarczy aby wszyscy pojedli i pobiesiadowali bez stresu że trzeba było jeść z garnka. M wyskarpecił się na bilet i będzie na święta a w zasadzie chyba bardziej na rocznicę tego jak go ofuczałam na blogu...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz