wtorek, 4 grudnia 2012

po czym poznać fachowca?

Byli u mnie dzisiaj fachowcy w domu. Pod moją nieobecność byli i spodziewałam się że pozostaną niezauważeni. Błąd. W zasadzie to bym się nie zorientowała gdyby nie jeden detal. Bardzo znaczący. Wchodzę sobie do swojej prywatnej łazienki gdzie mam swoje prywatne ręczniki, swój prywatny prysznic i jeszcze bardziej prywatny wucet a tam podniesiona klapa. Podniesiona klapa! Miło ze strony panów fachowców że deskę podnieśli ale po skorzystaniu należało ją opuścić. Ale to jeszcze nic. Na mojej zardzewiałej podłodze dwie krople odbijające się w promieniach światła. Panowie wychodzili na dach przez okno w łazience. Po wejściu na powrót do domu umyli po sobie podłogę, ale przed moim prywatnym kibelkiem już nie. Współczuję kobietom tych panów, bo moja cierpliwość by nie była aż taka wielka.
Mam znajomego jednego pana rzemieślnika. Korzystam czasem z jego usług kiedy akurat jego rzemiosło mi jest do czegoś potrzebne. Ostatnio mieliśmy okazję pogadać i on mi opowiadał jak to był u kolegi, którego była żona jest Niemką. Każdy ma jakieś cechy charakterystyczne, ta akurat miała taką. Niemniej jednak para się rozeszła a znajomy rzemieślnik pojechał do kolegi w odwiedziny. Kolega pokazał mu mieszkanie, łazienkę i powiedział: ale wiesz sikaj na siedząco. 
Szanownych panów fachowców proszę o to samo. Jak już musicie korzystać z mojego prywatnego kibla to na siedząco i zamykać klapę a jak się taki układ panom nie podoba to drugi kibel jest na dole i gwarantuję że podniesionej deski sedesowej nie znajdę przej dłuższy czas. Bo jakoś mi wystarczy sprzątanie kocich sików.
Niemniej jednak przypomniała mi się taka akademikowa historyjka. Kiedyś dawno temu przez miesiąc mieszkałam z 4 chłopakami w pokoju w trakcie kampanii wrześniowej. Do pokoju po drugiej stronie łazienki wprowadziły się jakieś małolaty usiłujące zakończyć pierwszy rok. Ale jakoś chyba widzieli koniec własnej edukacji i raczej zajmowali się celebrowaniem studiowania niż nauką. A po tym celebrowaniu jeden dość regularnie nie trafiał do muszli, co bardzo moich współlokatorów drażniło. Jeden z nich po zakończeniu własnej kampanii wrześniowej urządził święto i w ramach celebrowania tego wielkiego wydarzenia śpiewał ponad dwie godziny pieśń, w której zadziwiająco często pojawiał się refren "debilu nie lej po desce".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz