niedziela, 1 lipca 2012

Ostatni gasi światło.

Odebrałam telefon. Miałam nadzieję że będzie łatwiej. Że wysłucham żalu do świata i wściekłości. Usłyszałam coś innego. "Wracam żeby im pomóc. Wiesz że ja sobie poradzę ale tam są dramaty. Nie chcę żyć całe życie ze świadomością że niczego nie zrobiłam. Więc wracam." Znamy sie z K od lat. W zasadzie całe dorosłe życie. Kiedy dwa lata temu pojawiła się po kilkuletniej przerwie w moim życiu z nieodłącznym skrętem i zarazliwym śmiechem wszystko stało się jak dawniej. Przesiedziałyśmy godziny na moim zimowym balkonie w oczekiwaniu aż skończy palić, wypiłyśmy hektolitry kawy. Przeszłyśmy kilometry po wiśniowy tytoń albo z jej psem. Przegadałyśmy całe życie. Bez tabu. A teraz jej firma ogłosiła upadłość. Z dnia nadzień K straciła pracę, a razem z nią setki innych osób. Żywicieli rodzin. Mężów. Ojców. Właścicieli firm. Zwykłych pracowników. I ona wraca. Żeby im pomóc. Żeby być człowiekiem. Jakie to do niej podobne. I jutro pójdzie i usiądzie jedyna w pustym biurze i będzie robić co w jej mocy żeby pomóc. Pozamykać sprawy. Albo chociaż powiedzieć coś co pomoże. 
Źle się dzieje. Ogłaszamy sukces euro. Koniec budowy drogi. Podniesienie płacy minimalnej. Wielkie i huczne otwarcie parasola w dupie. A kiedy zostaniemy razem w tej samej sytuacji? Pójścia żeby pomóc? bo tylko tyle można zrobić. Pozamiatać. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz