poniedziałek, 24 września 2012

nie strzymam

Nie strzymam i bluznę. A jak bluznę to strzeżcie sie panowie fachowcy bo całkiem niezły ze mnie bluźnierca co zostało w kronikach rodzinnych odnotowane już w czasach mojej maleńkości. Lekko mię nerwy dopadły. Pojechałam w sobote na działkę moją tą oną gdzie rozpanoszenie fachowców sięga wyżej niż rozpanoszenie onegdaj pokrzywy. Wysłuchałam koncepcji podłogi w mojej piwnicy na moje wino. Koncepcja była już gotowa rok temu albo i wcześniej ale panowie fachowcy usiłują wykazać moją niekompetencje codziennie do Wielkiej Awantury, potem przez kilka dni sie boczą a potem dla odmiany znowu próbują. Tyle że jest problem. Ja w mojej niekompetencji jestem wyjątkowo konsekwentna i konserwatywna i upierdliwa i żyję sobe we własnym świecie mojej ignorancji calkiem zadowolona. Do czasu. Bo ten czas właśnie nastał. I w Dniu Dzisiejszym postanowiłam że już Czas. (te wielkie literki to oznaczenia tych ważnych wydarzeń kiedy moja irytacja sięga zenitu albo nastepuje jakieś inne brzemienne w skutkach wydarzenie) A dzisiejsze wydarzenie to początek misji "Panowie juz sie wyprowadzą". Panowie trzymają się mocno (niemal jak Chińczyki). Ale panowie jeszcze nieświadomi że ja mam dwa koty a koty są wyjątkowo stabilne w swoich uporach i jak sobie coś umamią to musi tak być. A kto z kim przestaje ten sobie też czasem coś mocno umami... i ja wstałam dzisiaj rano i powiedziałam sobie, że panowie już powinni mieć przerwę zimową bo ja na nerwy kiepsko dzierżę. 
Tylko się zastanawiam jak ich ładnie i po królewsku odprawić skinieniem dłoni. 
Przypomina mi się tutaj jedna moja znajoma, której raz inni panowie robili dach. Ustalona cena była "od gwoździa". Znajoma kiepsko tolerowała panów, szczególnie jak przychodzili rano i zabierali się do pierwszego śniadania, potem chwilę się pokręcili, pora przyszła na drugie śniadanie, potem cos postukali i przyszła pora na obiad. Potem parę dni ich nie było bo gdzieś się stracili. Zima szła a końca roboty ani widu ani słychu, za to deszcz gwoździ spadających z dachu był porażający. Znajoma więc zbierała te gwoździe spadające i uzbierała kilka kilogramów. Przeliczyła ile gwoździ na kilogram wchodzi, poprosiła o spotkanie z szefem ale i ten sie nie pojawiał i telefonu nie odbierał. Więc znajoma narobiła kawy i panów zaprosiła do stoliczka. Usiedli sobie kulturalnie, kawę wypili a potem im elegancko powiedziała że ogłasza koniec robót budowlanych bo nie mogła sie z szefem skontaktować więc ona im to powie wprost. I ze swojej działki panów wywaliła. Ponoć pan szef dał radę dojechać do 20 minut a tam czekało na niego elegancko opakowane kilka kilogramów gwoździ a płacone przecież "od gwoździa". Nie pamiętam finału tej pracy ale sam sposób załatwienia mi zaimponował. Uważam że trzeba umieć załatwić pewne kwestie z klasą. Więc może ja też zrobię dzisiaj dzbanek kawy, zaproszę do stołu Pana Fachowca, Pana Ojca i siebie. Poproszę o listę czynności które należy wykonać i po kolei je wykreślę bo mnie chyba szlag jasny trafi jak ich jeszcze dłużej pooglądam.   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz