czwartek, 20 września 2012

warzywnie

zjadłabym coś. Nie wiem co ale coś. Sugeruję żeby to było coś dobrego. Ale nie wiem co. I tak se siedze i myśle... I nie wiem.
I tak mi przyszło do głowy że kiedyś jakiś czas temu jeden mój kuzyn po długim czasie niewidzenia wzajemnego walnął mi tekstem cytuję "ale masz wielki tyłek". Spojrzałam na niego zdziwiona tą nagłą bezczelnością szczególne że jeszcze wtedy chyba śmiało mieściłam sie do rozmiaru 36 czyli jak ogólnie wiadomo jednego z mniejszych na sklepowych półkach i powiedziałam mu że nie wielki tylko ponętny. Zamkło go to skutecznie na jakieś pół godziny co oczywiście bardzo sobie chwaliłam. Przy najbliższej okazji nie hamowałam sie przed zwróceniem mu uwagi na fakt że tak zasyfionego auta jak jego to w życiu chyba nie widziałam. I tak to rodzina jak zwykle okazała się moim największym życiowym sojusznikiem.
Ale ja nie o tym tylko o jedzeniu. Bo dzis na wp opublikowali taki tekst o warzywach, które są takie zdrowe że aż strach i jednocześnie o tym od czego umierają nawet szczury... I na jednej liście była kukurydza super zdrowa a w tym drugim artykule na obrazku... ta sama kukurydza! i co dziwne to obrazki chyba były nawet te same. I cały kłopot polega na GMO. Czyli modyfikacji genetycznej tych warzyw. I zawsze mam tu niejaki kłopot. Wychowałam sie w domu gdzie każdy musiał swoje na siedzeniu w ogródku odrobić, w grządkach odsiedzieć a nadal mi sie chce takie tycie dwie grzadeczki z własnymi ziołami i małymi warzywkami mieć. Bo tak mi sie wydaje że fajnie by było mieć takie swoje pomidorki. A potem stukam sie w głowe bo kilogram pomidorów 4 złote kosztuje i kto bedzie przy tych cudach robił. Ale swoje pomidorki... głupiaś kto będzie wkoło tego chodził... i tak w kółko i GMO i glutaminian sodu i kto będzie wkoło tego chodził...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz