wtorek, 15 stycznia 2013

motywacja...

Jedna moja koleżanka mi kiedyś powiedziała że jestem najgorzej zmotywowanym pracownikiem na świecie. Błąd! znam gorzej zmotywowanych! ale zaczynam mieć chyba objawy wypalenia zawodowego.
Byłam w sobotę na imprezie. Obżarłam się jak prosię, no dobra pewnie by nie było dramatu gdybym piła coś ku temu. Ale jako kierowniczka wehikuła nie mogłam niestety i po powrocie do domu nie poczyniłam czynności podstawowej - nie wypiłam kielicha digestivo żeby mi było lepiej. Obudziłam się już w nocy ze zgagą jak pieron ale udało mi się ją jakoś utopić w mineralnej. W niedzielę spać nie mogłam ale pojechałam do rodziców na obiad a tam żurek... drugiego dania nie pamiętam ale pewnie też nic lekkiego. Po powrocie do domu zrobiłam się głodna więc zjadłam jeszcze resztki moich szaszłyczków z kurczaka... No i nastał poniedziałek. Wstałam rano, poszłam do roboty. Mdli mnie. Robota sie sama nie chce zrobić a mnie mdli. I to coraz gorzej. I ślinotok jak nie ujmując rosły bernardyn i mdli mnie. Jak na poranne mdłości to chyba sporo za wcześnie ale trzeba być czujnym. Wyszłam na świeże powietrze wszystko gra, wróciłam do biura mdli mnie. Jak nic mdłości na pracę mam.
No nie, co to to nie, przejrzałam wszelkie wczesne objawy ciąży i wychodzi na to że gdyby to miały być objawy ciąży to by się okazały za miesiąc najwcześniej.
Wyszłam po pracy do domu a tu jak ręką odjął! Żadnych mdłości! wszystko ok.
Dziś przychodzę rano do pracy - wszystko gra, siedzę tu od półtorej godziny i czuję jak zaraz zaczną mi wisieć takie gluty z pyska jak bernadrynowi albo obcemu (temu od ósmego pasażera nostromo)... I zaczyna mnie mdlić... Może powinnam z szefową porozmawiać o podwyżce?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz