czwartek, 12 kwietnia 2012

piur natiur

Tak se myśle... Ostatnio w ramach zapoznawania sie z prasówką wpadło mi do głowy przeczytać sobie na jednym portalu jak to Whitney Houston miała nowotwór. Zaciekawił mnie temat bo tak czy inaczej jest mi dosc bliski... Nowotwór to ona może i miała ale niezłośliwy i machnęli jakieś ćwierć słówka na ten temat między tekstem a didaskaliami czyli generalnie był ale jakoby go nie było. Natomiast napisali inną rzecz, po której moje ego lekko urosło a moje oczy powiększyły sie do wielkości rzymskiej monety w obliczem Cezara (tutaj monety mamy jednak całkiem niewielkich rozmiarów jak sie okazuje). Whitney była jedyne 15 lat ode mnie starsza, co w sumie biorąc pod uwagę stan wyklepania kobiet w dzisiejszych czasach sie w oczy za bardzo nie rzucało. To że miała sztuczne cycki i sobie coś tam odessała stąd i z owąd no w zasadzie, ja bym sobie nie odessała bo mi kasy szkoda i uważam że te kilka centymetrów, których w swoim ciele nie kocham aż tak bardzo jak całej reszty, to moja wina i trza było mniej żreć a jak się kocha jedzenie to trzeba się więcej ruszac. Niemniej jednak zęby mam swoje, krzywe bo krzywe ale własne... włosy też mam swoje i rzęsy... i nawet mam paznokcie własne! I nie mam dziury w przegrodzie nosowej... i cycki mam własne, może nie takie ładne jak sztuczne ale z całą pewnością fajniejsze i nie wybuchną w samolocie... a jakby się komuś coś nie podobało w tej naturze to niech sobie poszuka plastikowej lali (może być żywa) albo dalej się zachwyca okładkami, w końcu można sobie tam pooglądać sztuczne szczęki, sztuczne włosy i efekty pracy photoshopa. A ja sobie z tą swoją naturą już poradzę, ewentualnie sobie kupię trochę koronki, w końcu nic na świecie nie wygląda tak ponętnie jak krągłości w koronkach... 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz