niedziela, 15 kwietnia 2012

kto rano wstaje...

ten sie do wieczora zdązy urobić po łokcie.
Dopadła mnie. Robota mnie dopadła. I zmusiła do wstanie w niedziele o jakiejś godzinie, która nie istnieje. Szczególnie w niedziele ta godzina nie istnieje.
Gdzie te czasy kiedy dawało sie znać kochane pieniążki przyślijcie rodzice i sprawa była załatwiona jednym buziakiem w policzek bo tatuś zawsze się nad córeczką ulitował... Teraz też by sie pewnie ulitował tylko jakoś mam wewnątrzną potrzebę bycia dorosłą po 30. Bez sensu. Co za głupota! ale tak juz mam.
Ale z drugiej strony kocham moja pracę, nie wyobrażam sobie że mogłabym robić w życiu coś innego (tą domową część nie tą biurową!) chociaż kiedys chciałam być weterynarzem... Nie jestem poranną osobą, ale czasem wieczorem, kiedy koty kładą sie spać, zostaję tu ja, mój komputer i ciemność... i wtedy rodzi sie przestrzeń. Dopracowywana w każdym detalu. Przetwarzana w mojej głowie. Oddycham nią i czuję ciepło słoneczne wpadające przez okna. A potem się dziwię. Nieustannie sie dziwię kiedy ta przestrzeń staje się rzeczywistością. Namacalną, oddychającą i dorastającą. Jak dziecko, któremu nadaję kształt i wypuszczam w świat żeby juz dalej żyło własnym życiem....

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz