środa, 31 października 2012

galopująca ślepota...

Czasem słucham opowieści jednej mojej koleżanki o rodzinie jej chłopaka. Chodzą ze sobą od czterech lat, chociaż nawet trudno to tak nazwać, bo oni się spotykają od czterech lat. Koleżanka nawet chciała już z owym panem zamieszkać ale on jakoś nie reflektował bo "rodzicom by było przykro". No w końcu po czterech latach oprowadzania się wzajemnie po mieście, spędzania wspólnie urlopów, godzin spędzonych razem chyba mogła sobie coś takiego domniemać. Ale jak widać błąd. Wróć. Nie nie nie nic z tych rzeczy... Ostatnio kolega koleżanki poszedł do fryzjera i po powrocie do domu dowiedział się od własnego ojca jakiś komentarz odnośnie fryzury.
Kopara mię opadła bo owa "para" jest po trzydziestce, ona po trzydziestce, on dla odmiany również. Ona mieszka z rodzicami bo przy tej pensji kosmicznej trudno jej samej coś wynająć, a on dla odmiany mieszka z rodzicami bo przecież nie może im zrobić przykrości... ona ma ciśnienie na dziecko. On nie ma żadnego ciśnienia, ani podciśnienia ani nadciśnienia ani nawet jaj też nie ma. Chyba że po prostu nie jest zainteresowany opcją wspólnego mieszkania.
Koleżanka ma sporą wadę wzroku. Ale nie wydaje mi sie że to ma coś do rzeczy. Bo nawet ślepy by już zauważył że szkoda jej czasu na takiego maminsynka. Rozumiem kwestie "bogatej rodziny" chociaż nie popieram, jakiegoś pozornego "prestiżu" ale bez przesady, za kilka lat oni odejdą do lamusa, synek nic w życiu nie osiągnął ani się na to nie zanosi a ona co? będzie żyć złudzeniami o pozornej wspaniałości tej relacji? nadal u rodziców w bloku?
Kiedyś dawno temu już jej Maire powiedziała "niech pani ucieka bo z tego nic dobrego nie będzie" a ja mam ochotę jej powiedzieć "spieprzaj stamtąd" za każdym razem kiedy słyszę te historyjki. Bo szkoda czasu. Że niby miłość jest ślepa. Ale zegar nieubłagany.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz