poniedziałek, 15 października 2012

konsumpcjonizm...

Jak byłam mała chodziłam z rodzicami do sklepu po buty. Kochałam chodzić po buty. Moja mama była cwana i zazwyczaj robiła takie zakupy sama, biorąc tylko taki patyczek... ale tata zabierał mnie po buty jak kogoś dorosłego sadzał wsadzał mi buta na stopę kazał wstać i pytał gdzie mam duży palec u stopy. Jak buty były miękkie to było widać palec ale jak nie były to tata cisnął tak długo w czubek buta kciukiem aż się duży palec znalazł... potem trzeba było trochę pochodzić i stwierdzić czy buty nie cisną w jakichś nieprzewidzianych miejscach. A potem zabieraliśmy te cuda do domu... od tej pory zakochałam się w butach. Było nie było chodziłam po nie z mężczyzną mojego życia, z którym gdyby nie konkurencja mojej mamy zapewne "bym się ożeniła" jako trzylatka. Potem dość regularnie oświadczałam się dziadkowi ale też babcia mi robiła konkurencje więc postanowiłam dać sobie z tym spokój, czasem tylko zadając moim bardzo szczęśliwie żonatym kolegom krępujące pytanie "przypomnij mi dlaczego ja za ciebie za mąż nie wyszłam?" Tak czy inaczej miłość do butów pozostała mi do dzisiejszego dnia. Mało powiedziane przez wiele lat moja rodzina uważała że noszę tylko jeden rodzaj butów i jak miłościwie panująca para przenosiła się na zasłużoną emeryturę ja natychmiast kupowałam następną niemalże identyczną. Z wiekiem mi to przeszło. Potem nastąpił dzień wielkiego dramatu kiedy okazało się że mam alergię na chrom do garbowania skór. Po miesiącach cierpień nauczyłam się że buty mogą być również sztuczne ale jakoś nigdy nie miałam serca do takich produktów, głównie przez zapach jaki się wydobywał po zdjęciu ich z moich udręczonych stóp. Były wprawdzie przebłyski człowieczeństwa w tym nędznym obuwniczo okresie mojego życia takie jak sprzedawca butów w sklepie Dorothy Perkins w Londynie, który zachowywał się niemalże jak książę z bajki szukający Kopciuszka, klękał i ubierał mi kolejne pary "zamszowych" obcasów... aż je kupiłam i uwielbiam tą parę do dzisiaj, chociaż okazji na noszenie tych butów jest koszmarnie mało. Uważam że ten pan powinien był zrobić karierę jako najlepszy gej-sprzedawca w całym mieście. 
Wymienili mi moje czerwone mokasyny, które musiałam zareklamować na śliwkowe botki z kokardką... upojne. I niemalże chandra mi przeszła. Doszłam jednak do wniosku. Jestem uzależniona. Od konsumpcji dóbr wszelakich. Głównie butów i torebek, ale nie pogardzę też bluzką, kurtką, kapeluszem ani niczym innym co się da na siebie ubrać. I dobrze mi z tym. Nie wiem jak minimaliści mogą żyć zaledwie ze stoma przedmiotami. Ja bym chyba musiała iść na zakupy. Natychmiast.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz