niedziela, 4 listopada 2012

wielkie oczy

Boję się. Rzadko sie boję ale wygląda na to że to wszystko staje sie powoli rzeczywistością. Powinnam brać pudełka, pakować manatki i powoli powoli myśleć o przenosinach kolejnych elementów układanki. Mebli, ciuchów, sprzętów. Robię listy potrzebnych rzeczy, na które totalnie nie mam pieniędzy i coraz bardziej mam wrażenie że świat mnie przerasta.
Kiedy kupiłam działkę chciałam tylko zabezpieczyć dach stodoły żeby sie nie lało do środka. Niedługo miną trzy lata a mało kto pamięta że kiedyś tam było cokolwiek innego niż to co teraz. Okoliczni mieszkańcy znają mnie i całą moją rodzinę i fachowców, ich to może nawet najlepiej. Wszystkie plany które miałam trzy lata temu kompletnie sie pozmieniały. Miałam kupić działkę i spłacać kredyt. Taki był plan. A teraz już pora na pakowanie manatek. I wpadam w powolną panikę. Jak ja sobie poradzę? Nowe miejsce, nowi ludzie, nowe otoczenie. Wieś, daleko od miasta. Moje zwierzaki w tym całym "nowym". Podobno zawsze są przynajmniej dwie drogi. Ja teraz mam ochotę uciekać. Mam wrażenie że już skończyłam co miałam do zrobienia a teraz resztę niech sobie robi ktoś inny. Niech ktoś inny sobie radzi. Ja już dziękuję, do widzenia, powodzenia.
Ale tak się nie dzieje. Wstaję rano i to znowu jestem ja. Na godziny przed przeprowadzką. Moja mama się kłóci że sie jej zepsuła kuchenka albo pralka a nie ma pieniędzy na nową bo budowa. Mój ojciec chodzi zadowolony i mruczy "wiesz trzeba by kupić mostek". Mam ochotę wrzeszczeć. Za co? 
Mam ochotę sie rozpłakać. Że to nieprawda, że nie stać mnie na to wszystko. Że tak nie można, że z czego będę żyła. Że trzeba mieć jakiś plan. Że powoli, że ja nie mogę, że nie umiem i że jestem taka malutka. A potem znowu będę musiała stać i udawać że to wszystko jest właśnie takie jak miało być. Że czekam na to jak na przygodę. Że to że mogą mnie z pracy wywalić lada dzień wcale mnie nie wzrusza. Bo będzie "nowe".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz