wtorek, 17 stycznia 2012

jak dobrze mieć sąsiada...

Mam sąsiadów. Nawet dużo. Trzy komplety. Jeden komplet strasznie lubię, wychowałam się pomiedzy tymi ludźmi, znam ich zalety i przywary i po latach wypracowaliśmy świetny system współpracy lub omijania. Generalnie są takie trendy że temu dokarmiam psa, tamtemu nie mówię dzień dobry, tego żony nie znoszę ale sąsiad pomaga mi we wszystkich pracach na działce wiec co mnie to obchodzi z kim sąsiad śpi. 
Drugi komplet to moi sąsiedzi działkowi. Zbieranina lokalnych i przyjezdnych, ja jako lokalna zostałam przyjęta bez większej gadaniny, niektórzy do dzisiaj sie do mnie nie odezwali ani słowem, korzystając z dobrodziejstwa mojej studni (myślą że o tym nie wiem???), inni próbowali mnie wyswatać ze swoim synem, bardzo miłym chłopcem wzrostem sięgającym mi do ramienia (wiem że jestem małostkowa ale mam to gdzieś, faceta to powinno być widać) a jeszcze inni (mój ulubiony sąsiad od koszenia trawy) przychodzą do mnie z plotkami i dobrymi radami, jak nie wchodzić sąsiadom w paradę. Korzystam z tych porad sumiennie i tak nasze wsiowe grono żyje sobie bez większych konfliktów. 
Ostatni komplet moich sąsiadów jest chyba najciekawszą zbieraniną. Mieszkam obok dwóch starszych pań i meliny, w zasadzie ta melina to jest może trochę na wyrost powiedziane, bo rzadko kogokolwiek z tych ludzi widuję, jeden z młodocianych mówi mi dzień dobry, ja mu odpowiadam i to by było na tyle naszych kontaktów, aczkolwiek pod moimi drzwiami mieszkał już bulterier, wilczur, pijany kolega mojego sąsiada, stara kanapa dla gości (jeden z moich kolegów kiedys chciał na niej zamieszkać jak był tymczasowo bezdomnym). 
Ale najciekawszą postacią jest moja sąsiadka z góry. Sąsiadka z góry wstaje bardzo wcześnie rano i w porze kiedy akurat otwieram jedno oko krajobraz przesłania mi jej kocyk, dywanik, albo to co akurat sąsiadka trzepie. Generalnie wisiałoby mi to gdyby nie fakt że pewnego razu wracając z pracy zastałam już przed moim mieszkaniem potop, a w środku było tylko troche gorzej. Jako cywilizowana osoba i ubezpieczona na wszystkie przypadki poszłam do sasiadów że zalali mi mieszkanie i trzebaby coś z tym zrobić. No i zaczęło się... Sąsiadka z dnia na dzień mnie znielubiła. Okazało się że "zapomnieli" się ubezpieczyć. Sąsiadka z góry zaczeła trzepać również dywany i nagle jakieś cudactwa wylewać na moje okna. Nie myję okien zbyt często wiec są izolowane od tego typu zabiegów, ale dało mi to do myślenia. Sąsiadka jest też opiekunką mojej korytarzowej pani starszej. Pani starsza ma blisko sto lat i jest jej zimno. Mi też jest czasem zimno. Ale to nie powód żeby na korytarzu robić piekarnik. Przy 28 stopniach na korytarzu powiedziałam DOŚĆ. Po dłuższej historii zakończonej w spółdzielni i niezliczonymi próbami awantur (głównie przy moich gościach) sąsiadka z góry wymyśliła lepszą metodę jak mi życie ułatwić. Zaczęła wietrzyć. Well done moja pani, bo lubię wywietrzone :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz