niedziela, 22 stycznia 2012

nie chce mi się...

Osoby, które mnie znają wiedzą że najczęściej używane przeze mnie są dwa zdania. W dupie to mam i nie chce mi się. No dobra czasem jak chcę być grzeczna to mówię że mam to w poważaniu, a ono stale rośnie. Ale mi sie nie chce. Dawno dawno temu jak byłam asystentem i jeszcze pracowałam w jednej prywatnej firmie miałam takiego kolegę z którym jedliśmy razem śniadania. I tak przychodziliśmy do pracy siadaliśmy w aneksie jadalnym i sie nam nie chciało. 
- Ale mi sie dzisiaj nie chce
- Zdrowy jesteś i to temu
- Tak myślisz?
- Tak wiem, mi też sie nie chce. - no i ja dzis taka zdrowa jestem bo nie chce mi sie jak jasna cholera. I trzebaby sie odziać w jakieś ciuchy i udać do samochodu i do rodziców na obiad i z psem na spacer i tak mi sie nie chce... W zasadzie to jechać mi sie nie chce. Znam tą drogę na pamieć i od kiedy nią jeżdżę to nawet korki są w tym samym miejscu. Ale wolę to niż lecieć samolotem. O jak ja nie cierpię samolotów! Tachanie walizek, kontrola, ból uszu, nuda, jeszcze większa nuda, ból uszu, kontrola, odbieranie walizek. koniec. Londyn 2,5 godziny, Cork 3,5 godziny, Agadir 5,5 godziny, Wenecja 1,5 godziny, Rzym troche ponad 2 godziny, Paryż też coś koło tego. Łomatko jak ja tego nie cierpię. Jaka ja jestem głupia a tu jeszcze 4 loty zaplanowane. Już mnie na sama myśl wszystko wkurza. A teraz trzeba sie brać i zabrać perłę na przejażdżkę. Na niedzielny obiad. Mam nadzieje że bez koncepcji na nastepnego kandydata na exmęża. Smacznego. Bo mi sie już odechciało.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz