poniedziałek, 30 stycznia 2012

miasto porzuconych kochanków...

Miałam napisać coś zupełnie innego ale mnie dzisiaj ktoś natchnął. Tak sobie piszemy o podróżowaniu i napisał mi że Paryż to takie romantyczne miasto i że może kiedyś tam pojedzie - w domyśle z jakąś wartą tego osobą. 
Tak sobie myślę o moim Paryżu. Byłam tam kilka razy. Pokochałam go całym sercem. Ale to trudna miłość. Bo zawsze po powrocie, albo w trakcie porzucałam moich partnerów tej wizyty. Moja siostra sie śmieje chcesz się kogoś pozbyć - pojedź z tą osobą do Pragi, potem do Paryża i sprawę masz załatwioną. No cóż taka prawidłowość nastała w moim życiorysie, że Pragę to jeszcze, ale Paryża to żaden z moich związków nie przetrwał. A może właśnie dlatego ze Paryż to miasto miłości - tej jedynej? i wszystkie cienie uczucia nie wytrzymują porównania z tym ogromem emocji, które wzbudza? Mam swoje ukochane miejsca w Paryżu. Mam swoje niezapomniane widoki Paryża, mam w głowie dźwięk akordeonu, lekkie baleriny Degasa i upojne rysunki Toulouse-Lautreca (który nawiasem mówiąc kojarzy mi się też z wystawą seks w sztuce i kiczu, którą widziałam w Barcelonie). Mam na myśli te fantastyczne czarne berety z antenką i kolorowe prochowce, parasole i bluzki w paski. I kamienice pełne tajeminic i porte-fenetre, które w architekturze uwielbiam. I te obłędne kwiatki w Wersalu. I ten szok połączenia starego z nowym, który dla mnie jest po prostu związkiem doskonałym. 
Ale miasto miłości? To ja już wolę Barcelonę, spacer po Rambla w dzień targowy, architekturę Gaudiego ulotną jak upojny krótki romans, ale tak intensywny, że wrażenie zostaje na zawsze. Secesyjny targ owocowy i witraże w architekturze Domenech y Montanera i Miasteczko olimpijskie z wieżą transmisyjną według Calatravy. Nawet Londyn wolę - z tą jego stabilnością, z ukrytym poczuciem humoru. Albo Edynburg, gdzie po trzech dniach deszczu wychodzi słońce i wiadomo że na tą chwilę warto było czekać, z jego pubami o pięknych nazwach jak Dirty Dick albo Bad Ass (tak wiem że one są połączone i nie chcę wiedzieć skąd sie wzięły te nazwy, bo wyobraźnia nasuwa mi aż nadto rozwiazań).Wenecja? Florencja? nieeee, to zbyt banalne i za dużo ludzi. Tak sobie myślę że ja swojego miasta miłości jeszcze nie znam. Zresztą jak ktoś ze mną przetrwa Paryż to już chyba każde miasto będzie miastem miłości...

2 komentarze:

  1. U mnie podobnie Kraków (dla mnie szczególny) eliminuje kolejnych towarzyszy podróży, zazdrosny czy jak ? ;) Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń