środa, 11 stycznia 2012

świety Spirydionie daj kaski...

Jakiś rok temu wpadłam do banku do mojego pana z wyznaniem:
- obawiam sie że jesteśmy nierozerwalnie związani...
- dlaczego pani tak sądzi?
- bo nikt inny nie ma do mnie cierpliwości.
Za cierpliwość mój pan doradca został awansowany na kierownika innego oddziału i nie zajmuje sie juz więcej moimi sprawami, doprowadzając mnie do czarnej rozpaczy. Ale od czasu do czasu odbiera ode mnie telefon i załatwiam z nim moje różne małe bankowe sprawki. Dziś jednak postanowiłam pójść do banku i zapytać o ofertę dla mnie. Było nie było jestem ich najlepszą klientką, a jeżeli nie najlepszą to chociaż najlepszą komediantką wśród klientek. Pani zastępująca mojego pana doradcę akuratnio była zajęta, więc postanowiłam zaczekać i zająć się obserwacją. Po przeczytaniu jednej jedynej ulotki ustaliłam, że bankowcy mężczyźni nie grzeszą urodą, maja nieciekawe krawaty i za wysoki poziom cholesterolu. Na całe szczęście pani bankowa jest świadoma że jestem dość trudną klientką dla zwykłego doradcy i poprosiła kierownika oddziału żeby ze mną porozmawiał. Fajnie było, pan też sie poddał i nawet ze dwa razy wychodził sprawdzić czy moja tymczasowa (oby) pani doradca nadal jest zajęta, ale jej klienci byli już w stanie agonalnym a ona dalej im niezmordowanie tłumaczyła wibor i libor i dlaczego tak drogo. 
W zeszłym roku byłam w odwiedzinach u mojej jednej koleżanki z Krakowa, która zna wszystkich świętych tych bardziej i mniej popularnych i jest jedną z najbardziej przesądnych osób, które znam. Dała mi dobrą radę "ty sie weź pomódl do świetego Spirydiona napewno ci kase przyniesie" pytam "kto to był wogóle? w życiu o takim nie słyszałam" a ta na to "a jakiś bankier albo lichwiarz ale w sumie co to za różnica?". No w sumie żadna.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz