czwartek, 12 stycznia 2012

Mistrzostwa świata w wędkarstwie i grillu

Wczoraj koło południa zadzwoniła do mnie siostra. Zazwyczaj dzwoni raz a wczoraj dzwoni i dzwoni i jak już sie w końcu zorientowałam że mój telefon już sie pali i odebrałam to była już bliska histerii. "Mam w piątek imprezę i nie mam się kompletnie w co ubrać." (skąd ja to znam) No trudno sie dziwić jak łazi w spodniach od zarania dziejów i jej wyobraźnia przekracza możliwosci pojmowania że istnieją również inne opcje na ubiór niż jeansy. Ale dobra zaoferowałam przegląd własnej szafy, przyjechała, przymierzyła, ta kieca sie nie dopina w cyckach, ta wygląda jak ciążówka - trzeba iść coś kupić. Poszłyśmy. Jak ja kocham moje miasto! Jak ja kocham moją kochaną prowincje za to że jest tu tylko jeden sklep, w którym da sie cokolwiek na takie okazje kupić. W godzinę dwadzieścia miałyśmy juz kupioną sukienkę (ładna), bolerko (przydatne), buty (znośne ale pasowne) i dwie pary rajtek (rajem stóp bym tego nie nazwała) a nawet zdążyłam coś zjeść i zamówić kawę. W żadnym innym miejscu na świecie kobieta nie jest w stanie się tak sprawnie oporządzić jak w moim mieście. I tak sobie myślę że to jest jednak mistrzostwo świata, nawet się wkurzyć nie zdążyłam, chociaż obrzuciła mnie obuwiem w jednym sklepie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz