Kot wrócił do domu moich rodziców. Brudny. Zadowolony. Ja też wróciłam. Ze szpitala. Zmęczona. Zadowolona. Przy dobrych wiatrach pojadę tam za rok. Zapomniałam już jak bardzo te wizyty są męczące i jak dużo zjadają życiowej energii. Wróciłam do domu, zdjęłam ciuchy i odpłynęłam. Dwie godziny zajęło mi dojście do siebie. Im bardziej oglądają moje ciało pod różnymi sprzętami tym wiecej znajdują nieprawidłowości, odchyleń od ksiązki i indywidualnych cech. Jestem inna i mam na to dowody!
Lubię powroty do domu. W drzwiach witają mnie koty i mam mój azyl. Kanapa w paski, moje kolory, moje obrazy, moje przytłumione swiatła, moja zakamuflowana resztka irlandzkiej herbaty, moje kubki, poduszki, wyblakłe żółcie i czerwienie. Oswajanie przestrzeni to trudny temat. Robiłam to miliony razy. I teraz w końcu czuję sie dobrze. Wracam, siadam w moim uszatym fotelu i po prostu jest tak jak ma być. Stare demony sie wyprowadziły a ja wracam ze spokojnym sercem. Dobrze mi tak. Kotom też. Ruda układa się na moich papierach a Niunio leży na łóżku. Tak, stanowczo każdy czas w życiu ma swoje zalety.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz