poniedziałek, 27 lutego 2012

środki lokomocji - pozorne panowanie

Nagle tak niespodziewanie zdałam sobie sprawę z tego że nie cierpię środków lokomocji.
Mam samochód, jestem kierowcą. Nawet podobno niezłym, biorąc pod uwagę jak mało jeźdżę w ostatnich latach to nawet w sumie sie zastanawiam czy to mnie jeszcze dotyczy. Ale nie cierpię jeździć z innymi osobami. Moja najbliższa rodzina wie o tym i wiedzą z kim jeżdżę a z kim to nie bardzo, jeżdżę z A bo ona jest świetnym kierowcą, ale niektórzy z moich naprawdę starych i dobrych znajomych nigdy nie mieli mojego zaufania kiedy byłam zmuszona jeździć z nimi jako pasażer. Z autobusami jest podobnie, ale po latach jeżdżenia jakoś opanowałam już natychmiastową potrzebę ucieczki. Niestety choroby lokomocyjnej jeszcze nie więc czytanie odpada, czyba że czytanie mapy - to juz granica moich możliwości.
O samolotach to nawet nie chcę myśleć. Wczoraj wieczorem dostałam wiadomość że w wypadku samolotowym zginął kolega A i mojej siostry. Leciał z kolegą wypożyczoną cessną, byli na wakacjach. Dawno dawno temu kiedy jeszcze istniała taka linia lotnicza sky europe zawsze starałam się latać z nimi bo miałam irracjonalne zaufanie do jednego kapitana. Oczywiście kapitan Kuba stał się w gronie wtajemniczonych synonimem wielkiej i oddanej miłości, wierności i bezgranicznego zaufania. Nigdy nie poznałam kapitana Kuby ani nie mam pojęcia jak ten człowiek wygląda ale godny jest odnotowania fakt, że jest jedynym pilotem do którego mam zaufanie że latanie można przetrwać bezboleśnie.
Lubię jeździć pociagiem. I tramwajem. No bo w sumie co się może stać jak ten wagonik jest "przywiązany" do ziemi? Tak, wiem że pociągi w sumie też takie super bezpieczne nie są, ale w końcu nie można sie całe życie bać wszystkiego. Kiedyś muszę się wybrać koleją transsyberyjską do ostatniej stacji.
Pamiętam jak pierwszy raz płynęłam promem z Calais do Dover. Ale to było dawno! Potem trzeba było stac w kolejce w Immigration Office po wizę. Ale to było przeżycie! strasznie mi się śmiać chce bo łodzią pływam jak muszę, bo zawsze można wyjść na pokład i odetchnąć świeżym powietrzem. A na samą myśl o oceanarium mam migrenę. Ta woda wszędzie, te ryby nad głową i ten upiorny niebieski kolor. Na samo wspomnienie robi mi się niedobrze.
Tak się zastanawiam skąd u zazwyczaj racjonalnej osoby takie lęki i opory. I przychodzą mi do głowy tylko dwa rozwiązania - przeciążenia i pozorne panowanie. No cóż osoba, która hamuje i przespiesza, pilot który za szybko wznosi samolot a lądowanie wygląda jak spadek swobodny to jak dla mnie wrogowie mojej stabilności. Mają pewna gwarancję że nie będę chciała więcej korzystać z "usług" takiego kierowcy. Windą też nie lubię jeździć. Śmiać mi sie chce z tego złudnego poczucia bezpieczeństwa, które mam kiedy wsiadam za kierownicę swojej perły. Wsiadając za kierownicę powierzam całe moje zaufanie innym użytkownikom drogi. Do tej pory mi się udawało. Żyję. Staram się jeździć na tyle ostrożnie i bezpiecznie żeby wszyscy użytkownicy drogi wyszli z tego cało i zdrowo i bez uszczerbku. A przy tym wszystkim głęboko wierzę w to że jak przyjdzie moja pora to po prostu przyjdzie i nie będę miała na ten temat nic do powiedzenia. Niemniej jednak po co kusić los? Pozwalając komuś na prowadzenie samochodu, w którym jestem pasażerem powierzam tej osobie całe moje życie, moje plany i marzenia. Przecież nie mogę tego wszystkiego powierzyć byle komu?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz